E-medycyna niejedno ma imię

Miejsce „Goździkowej” i porad pani w sklepie oraz koleżanek z pracy w stałym dążeniu Polaków do autoterapii zajmuje „dr Google”, czyli szukanie porad w internecie. Jednocześnie sami lekarze też funkcjonują w sieci – choć bardzo często wbrew własnej woli, na coraz liczniejszych portalach, dzięki którym pacjenci oceniają ich pracę. W tych wymiarach termin „e-medycyna” nabiera, przyznajmy, wyjątkowego znaczenia.

Uzupełniać, nie zastępować

– Czy pan doktor będzie operował ten staw? Bo ja widziałem na Youtubie, jak to się robi! – takie uwagi potrafią wytrącić z równowagi najbardziej nawet zrównoważonego ortopedę. Wielu znajomych medyków na potoki autodiagnozy u chorych odpowiada uśmiechem i sugestią, że w takim razie niech jeszcze dr Google wypisze zwolnienie, skoro tak dokładnie wie, co komu dolega no i oczywiście, co należy brać na daną przypadłość. W istocie zresztą zmienił się przecież tylko nośnik, bo już w czasach naszych matek i babek dyżurnym elementem niemal każdej domowej biblioteczki była książka leków, z której wysnuwano często nader śmiałe wnioski diagnostyczne i kuracyjne. Cóż, kiedy kolejki do lekarzy liczyły się w godzinach, a domowe apteczki bywały zapełniane na zapas, bywała to metoda szybsza i pewniejsza. Czy więc nie warto do niej wracać, skoro czas oczekiwania na specjalistyczną pomoc wydłużył się nawet do wielu miesięcy?
I tak, i nie – tłumaczą lekarze, zwracając uwagę, że wprawdzie warto poprawiać świadomość i stan wiedzy o swoim zdrowiu, zwłaszcza w celach profilaktycznych. Jednak czym innym jest szukanie dodatkowych informacji a czym innym bezkrytyczne zaufanie do wszystkiego, co pojawia się w sieci. Jednak rady lekarze sobie, a chorzy sobie. Aż 90 proc. przebadanych przez Fundację Obywatele Zdrowo Zaangażowani przyznało się, że w pierwszej kolejności szuka porady w internecie, a 50 proc. – że rozpoczyna kurację i zażywa leki bez dalszej konsulatcji ze specjalistą. Wbrew pozorom chodzi nie tylko o indywidualne decyzje i zdrowie poszczególnych osób, ale także o… pieniądze. Samoleczenie może bowiem dać pozytywne efekty o ile jest stosowane w sposób świadomy. Dane firmy SEQUENCE pokazują, że gdybyśmy prowadzili samodzielnie zaordynowane kuracje prawidłowo, moglibyśmy nawet o 100 mln zł ograniczyć wydatki poniesione na niepotrzebne wizyty lekarskie! – Te pieniądze można by było spożytkować w dużo lepszy sposób. Mamy też dane, które pokazują, że w sumie moglibyśmy zaoszczędzić 660 mln zł na niekoniecznych konsultacjach ze specjalistami, niepotrzebnych receptach i zwolnieniach lekarskich – tłumaczy dr n. med. Anna Staniszewska, prezes Fundacji. – Mówimy o świadomym samoleczeniu, a więc zasięganiu wiarogodnych informacji zmierzających do zwiększenia potencjału zdrowotnego oraz samodzielnym sięganiu po środki łagodzące objawy, co jednak ma służyć poprawie samopoczucia chorego przed wizytą u lekarza – dodaje prof. Krzysztof Krajewski-Siuda, ekspert zdrowia publicznego.

Oceniaj, nie wyzywaj

Pacjenci z sieci biorą, ale i swoje do niej dokładają. Chodzi przede wszystkim o opinie na temat pracy lekarzy, udostępniane za pośrednictwem popularnych portali internetowych. Niektórym medykom prawo chorych do krytyki wyraźnie mierzi i parokrotnie próbowali je ukrócić na drodze sądowej czy administracyjnej. Właśnie niepowodzeniem zakończyła się kolejna próba zamknięcia ust (czy raczej złamania palców) piszącym opinie. Generalny Inspektor Ochrony Danych Osobowych odrzucił skargę lekarki, która uznała „zarządzanie jej danymi” (czyli opublikowanie powszechnie dostępnych danych) bez jej wiedzy i odrębnie wydanej zgody za naruszenie zasad ochrony informacji. GIODO nie podzielił punktu widzenia pani doktor, wskazując, że „administrator danych (właściciel serwisu), musi wykazać, iż przetwarzanie danych osobowych jest mu niezbędne do realizacji konkretnego celu. Nie można negować tego celu tylko z tego powodu, iż ma on – w całości lub w części – charakter zarobkowy”. Ponadto „GIODO zwraca uwagę na fakt, że: dane osobowe skarżącej udostępniane na stronie internetowej dotyczą wyłącznie życia zawodowego, nie sposób zatem uznać, iż doszło do naruszenia jej prawa do ochrony życia prywatnego, rodzinnego czy też prawa do decydowania o swoim życiu osobistym. (…) GIODO uważa, że zawód lekarza i lekarza dentysty uznawany jest za zawód zaufania publicznego, którego wykonywanie jest istotne z punktu widzenia interesu publicznego. Ze względu na specyfikę wykonywanego zawodu lekarz i lekarz dentysta, udzielający świadczeń zdrowotnych, musi liczyć się z tym, iż jego dane osobowe w zakresie dotyczącym wykonywanego przez niego zawodu – podlegają słabszej ochronie. GIODO dodaje, że świadczona przez lekarza i lekarza dentystę praca, w szczególności sposób jej wykonywania i uzyskane efekty, podlegają społecznej kontroli”.
Nawet w sieci jednak nie wolno wszystkiego i nie panuje w niej zupełna wolna amerykanka. Ponieważ administrator serwisu nie dopełnił obowiązku poinformowania o zarządzaniu danymi zainteresowanej osoby. Inspektor skierował sprawę do prokuratury. Ponadto zaś poczuł się w obowiązku przypomnieć, że „w serwisie niedozwolone jest: wielokrotne zamieszczanie przez jednego użytkownika opinii dotyczących tego samego zdarzenia medycznego (wizyty, badania, zabiegu); umieszczanie opinii przez profesjonalistów na własnych profilach; podejmowanie jakiekolwiek próby manipulacji opiniami, informacjami i ocenami; umieszczanie opinii i komentarzy, które nie są zgodne z prawdą; naruszanie prawa, dóbr osobistych, zasad współżycia społecznego (używanie wyrażeń wulgarnych, niecenzuralnych i obraźliwych, stosowanie przezwisk, odnoszenie się do sfery prywatnej i rodzinnej, oskarżanie o popełnienie przestępstwa, wzywanie do stosowania przemocy lub do nienawiści rasowej, wyznaniowej, etnicznej itp.)”.TAK

News will be here