Konflikt na łączniku

Zakaz handlu na łączniku pomiędzy ul. Lwowską a Popiełuszki obowiązuje, ale jakby go nie było. Przepędzani przez strażników miejskich handlarze wracają z wózkami i towarem, gdy tylko mundurowi znikną im z oczu. Kupcom z bazaru puszczają nerwy. – Oni zabierają nam klientów – mówią załamani tym, że przepisy nie są respektowane. Ale każdy chce z czegoś żyć…

Zakaz handlu na łączniku pomiędzy ul. Lwowską a Popiełuszki obowiązuje od lipca 2014 r. Wprowadzono wówczas zmienioną organizację ruchu, wykluczającą handlowanie w tym miejscu. Na kilka dni przed odsłonięciem nowych znaków drogowych i wejściem w życie nowych przepisów, handlarzy ostrzegano, że muszą opuścić łącznik i przenieść się na targowiska, gdzie nie brakuje pustych boksów, bo inaczej dostaną mandat za „tamowanie i utrudnianie ruchu”. Kara ta wynosi, zgodnie z taryfikatorem, do 500 zł. Przepędzani handlarze zapowiadali opór. Podnosili, że odbiera im się chleb. Ci, którzy płacili dzienne opłaty targowe, tłumaczyli, że przecież handlują legalnie. Ale kupcy z pobliskich targowisk mieli im za złe, że podbierają im klientów. Mieli satysfakcję, że zakaz handlu na łączniku w końcu stał się faktem. Ale po trzech latach okazuje się, że konflikt interesów wciąż jest.
– To martwe przepisy, bo handel na łączniku wciąż jest – mówi właścicielka boksu, handlująca na targowisku. – Pseudorolnicy ciągle stoją przy łączniku i sprzedają to, co akurat ma wzięcie. Jeżdżą po towar do hurtowni, a klientom wmawiają, że to z własnego ogródka. Nie mają zarejestrowanej działalności, nie płacą ZUS-u, nie dbają o wymagania sanepidu. Gdy tylko widzą strażników miejskich, szybko ulatniają się razem z towarem. My mamy na utrzymaniu rodziny, uczciwie odprowadzamy podatki, a podbiera się nam klientów.
Jedna z kobiet handlujących przy łączniku mówi, że dorabia sobie w ten sposób w sezonie letnim. Każdy tłumaczy, że ma na utrzymaniu rodziny i musi z czegoś żyć.
– To walka o przetrwanie – mówią handlujący.
A strażnicy miejscy dodają jeszcze, że to też walka z wiatrakami. Zapewniają, że na łączniku są każdego dnia i reagują na każde zgłoszenie. Tłumaczą, że brakuje im „mocy przerobowych” i nie są w stanie wystawić na łączniku patrolu przez cały dzień.
– Nasi funkcjonariusze są na łączniku czasem kilka razy dziennie – mówi Marek Huk, komendant Straży Miejskiej w Chełmie. – Reagujemy na zgłoszenia telefoniczne, ale nie tylko. Robimy, co możemy, karzemy mandatami, pouczamy, tłumaczymy, że handlować w tym miejscu nie wolno. Wielu z tych, którzy handlują na łączniku, ucieka, gdy pojawia się patrol. Gdy odchodzimy, wracają zza sklepów, z zaułków. Taka zabawa w kotka i myszkę. Nie mamy możliwości, aby wystawić w tym miejscu jeden patrol, który przez cały dzień pilnowałby porządku. Musimy reagować także na inne zgłoszenia. A strażników jest niewielu. Ten problem nasila się w sezonie letnim, gdy sprzedawane są nowalijki, truskawki.
Józef Kendzierawski, dyrektor Wydziału Infrastruktury Komunalnej Urzędu Miasta Chełm, przyznaje, że temat jest trudny.
– Zdajemy sobie sprawę z tego problemu i zastanawiamy się, jak go rozwiązać – mówi dyrektor Kendzierawski. – Wiemy, że gdy strażnicy miejscy się tam pojawiają, handlu nie ma, a gdy odjeżdżają, handel wraca. Rozwiązanie wymaga uzgodnień.  (mo)

News will be here