Kultura lekiem na marginalizację

W programie czwartkowego spotkania znalazły się też krótkie wystąpienia kilku prelegentów, którzy ze swojej perspektywy opowiedzieli o festiwalach, o tym, co jest w nich najważniejsze, co najbardziej przyciąga.


Festiwale te powstawały w połowie pierwszej kadencji, gdy byłem prezydentem Lublina. Właściwie były one realizacją zapisów w moim programie wyborczym, podobnie jak odbudowa Teatru Starego czy powstawanie nowych instytucji. To był cały czas program zmierzający do aktywizacji Lublina. Kierowała mną przede wszystkim potrzeba marketingu, czyli nagłośnienia miasta – pojawienia się Lublina na mapie Polski. Na początku kadencji zrobiliśmy badania ogólnopolskiej opinii publicznej. Wyniki były fatalne. Respondenci odpowiadali np. że Lublin liczy 100 tys. mieszkańców albo, że jest tam taki uniwersytet, który nazywa się KUL. Trzeba zaznaczyć, że osoby, które były w Lublinie, miały zdecydowanie lepsza opinię o mieście. Uznaliśmy, że Lublin powinien być nie odbierany lepiej, ale przynajmniej taki, jaki jest naprawdę. Uznaliśmy więc, że najtańsza formą reklamy naszego miasta jest kultura. I tak powstały wtedy te cztery festiwale. Udało nam się zapisać w budżecie pieniądze, co było trudne, ponieważ przypominam, że przez całą kadencję miałem tzw. „rząd mniejszościowy”, czyli brak przewagi w radzie miasta. A jak wiadomo opozycja stara się nie dopuścić do sukcesu tego, który akurat rządzi. Wtedy kiedy powstawały te festiwale, obawialiśmy się czy spotkają się z zainteresowaniem. Ale teraz mam już ogromną satysfakcje, bo cele, którym służyły te festiwale, zostały spełnione. I po kilku latach Lublin w końcu zaczął pojawiać się na kulturalnej mapie Polski – wspominał Adam Wasilewski, były prezydent Lublina.

W którą stronę iść?

Jeżeli nadal będziemy skupiać się tylko na promocji, która ma na celu przyciągnięcie coraz większej liczby ludzi, to w pewnym momencie festiwale mogą stracić swoją renomę i mogą być gorsze jakościowo. Problem stanowi też dosyć mała powierzchnia Starego Miasta, dlatego jest plan, aby dobrze zagospodarować na festiwale np. park Rusałka, czy Podzamcze itp. – podkreślali dyskutanci
– Mamy już do dyspozycji plac Litewski, który może być wykorzystany na takie aktywności, niedługo będziemy mieć zrewitalizowany deptak. To są przestrzenie, na których w pierwszej kolejności powinny się mieścić nasze festiwale – twierdzi Krzysztof Komorski, zastępca prezydenta Lublina.
Ważna jest również praca nad wzmocnieniem relacji z publicznością festiwali, zachęcaniem do udziału przy użyciu np. najnowszych technologii, czy chociażby tworzenia aplikacji internetowych itp., dzięki którym będzie łatwiej zapoznawać się z ofertą. Dzięki temu można zbudować program lojalnościowy, który przyciągnąłby uczestników. Na taki program mogą składać się właśnie aplikacje, udostępnianie materiałów, które dałyby szansę utrzymywania więzi przez cały rok. Wszystko to stworzyłoby nową, wyjątkową markę. Taka strategia może zacząć przyciągać wielu twórców, dzięki czemu Lublin stanie się prawdziwą polską stolicą kultury. Istotne jest też, aby zachęcać ludzi do uczestniczenia w wydarzeniach artystycznych przez cały rok, a nie tylko podczas letnich festiwali.
– Nie bałabym się o festiwale w Lublinie, bo tutaj intuicja nie zawodzi. Nie zawodzi z wielu względów. Sądzę, że zarówno w Lublinie, jak i w Katowicach wszystko opiera się na obserwacji drobnej ewolucji . Dla przeciętnego uczestnika nie jest istotne tylko to, jaki zagra zespół, a to, żeby dowiedzieć się czegoś nowego – jest tak np. na Innych Brzmieniach. Ale ważne są też drobiazgi, np. żeby była strefa dla dzieci i wiele innych. Wszystko to składa się na ogólną atmosferę. A to jest cały rok przygotowań. To jest ogrom pracy, wiele ludzi i przeróżnych czynników, które musza zaistnieć, żeby wszystko dobrze poszło. Poza tym festiwale nie powinny bać się eksperymentów, ale powinny one być przeprowadzane rozsądnie, bo publiczność naprawdę chce się uczyć, odkrywać nowe rzeczy. Ludzie chcą coraz częściej aktywnie uczestniczyć. Nie wystarczy im to, że pójdą i tylko posłuchają, ale chcą przyjść np. na warsztaty muzyczne czy after party. To wszystko powoduje, że utrzymujemy pewną atmosferę i to jest super. Zagrożenia, które ja widzę jeśli chodzi o takie festiwale, są na poziomie polityki miejskiej. To jest dramat, bo publiczność należy docenić, bo oni na prawdę widzą, kiedy coś jest np. do programu doklejone na siłę, bo po znajomości itp. Publiczności nie da się oszukać – podsumowuje na zakończenie Tamara Kamińska z instytucji kultury Katowice-Miasto Ogrodów. Joanna Niećko

News will be here