Pikietował, by wyjaśnić śmierć syna

Niemałą sensację wywołał w środę (31 lipca) przed wejściem do Prokuratury Rejonowej w Kraśniku Janusz Bąk z Chełma. Mężczyzna ustawił wymowny baner z napisem: „Mój syn nie żyje. Prokuratura zaciera ślady” i rozdawał ulotki. To ojciec policjanta, który w 2016 roku popełnił samobójstwo. Uważa, że syn targnął się na własne życie, bo nie wytrzymał presji przełożonych, by umorzyć niekorzystne dla swojego szefa postępowanie.

– Mój syn zginął, bo był mobbingowany przez naczelnika komendy, w której pracował – mówi bez ogródek Janusz Bąk, ojciec Andrzeja, który w 2016 roku popełnił samobójstwo, skacząc z wieżowca. – Od tego czasu żadna ze służb nie stanęła na wysokości zadania i nie wyjaśniła okoliczności śmierci mojego syna. Przeciwnie: prokuratorzy i policjanci zacierali wszelkie ślady świadczące o tym, że winnym tej tragedii był przełożony mojego dziecka. Andrzej pracował w lubelskiej komendzie miejskiej policji. Na kilka tygodni przed śmiercią diametralnie się zmienił. Był smutny i skryty. W końcu przyznał mi, że jego szef bardzo mocno go naciska, by umorzył śledztwo w sprawie nieprawidłowości finansowych wykrytych w jednym z lubelskich komisów samochodowych, z którego właścicielami interesy robiła żona naczelnika. Andrzej był uczciwym i dobrym człowiekiem, więc nie mógł pogodzić się z tym, że przełożony każe mu postąpić nie tylko nie w zgodzie z własnym sumieniem, ale wręcz nakłaniał go do popełnienia przestępstwa. Gdy naciski ze strony naczelnika nic nie dały i Andrzej wciąż prowadził śledztwo, zaczął się ze strony jego szefa otwarty mobbing. Przełożony nawet nie ukrywał swojej wrogości do syna. Publicznie go upokarzał, na odprawach mówił, że do niczego się nie nadaje, w końcu za jego plecami rozpoczął starania o przeniesienie Andrzeja na inny komisariat – wtedy śledztwo w sprawie komisu przejąłby ktoś inny. Tak się jednak nie stało. Po kilku tygodniach takiego traktowania syn nie wytrzymał. Cały czas bał się, że zostanie mu podłożona tzw. świnia i że to on zostanie wkrótce o coś oskarżony, więc któregoś dnia prosto po służbie wyskoczył z balkonu. Oczywiście jego śmierć była wstrząsem nie tylko dla nas. Jego przełożony przestraszył się, że może odpowiedzieć za śmierć syna i zaczął robić wszystko, by zatrzeć wszelkie ślady. Na początku postawił zasłonę dymną i wydał rozkaz komisyjnego otwarcia pokoju syna, by odnaleźć jego broń służbową, choć doskonale wiedział, że pistolet Andrzeja jest w innym pomieszczeniu. W trakcie śledztwa w tajemniczy sposób zginęły rzeczy osobiste Andrzeja, które trzymał na komendzie. Jednak najbardziej obciążającą jego przełożonego rzeczą były dzienniki prowadzone przez syna, w których na pewno były informacje dotyczące komisu samochodowego, z którym interesy robiła żona jego szefa. Po śmierci Andrzeja policja zabezpieczyła jego notatniki z sześciu lat. Te z lat 2011-13 nam oddano, natomiast najnowsze zapiski zniknęły i do dzisiaj nie wiadomo, co się z nimi stało. Jeżeli zostały zabezpieczone jako dowody, to domagam się, by mi je zwrócono – mówi pan Janusz.

Dzisiaj mija już niemal 8 lat od śmierci jego syna, a wymiar sprawiedliwości nie wyjaśnił powodów i tajemnicy jego śmierci.

– Od kilku lat walczę z prokuraturą w Kraśniku, która zmieniła treść zeznań moich i mojej żony. Oboje zeznawaliśmy, że to przełożony syna odpowiada za jego śmierć, tymczasem gdy poprosiłem o ponowny dostęp do akt, odkryłem, że nie ma w nich ani słowa na ten temat. Niestety, moje kolejne skargi nic nie dają, bo prokuratorzy zasłaniają się a to pomyłką pisarską, a to tym, że przez lata tusz z pieczątki wyparował i tym podobnymi bzdurami. Nikt nie chce przyznać, że celowo spreparowano te dokumenty, by tylko nie wypłynęło nazwisko obciążanego przez nas policjanta. Co ciekawe, wkrótce po śmierci Andrzeja wraz ze swoim zastępcą człowiek ten odszedł z Policji. By wyjaśnić okoliczności tej tragedii, poprosiłem o pomoc znajomego policjanta, który za opłatą miał się swoimi drogami dowiedzieć na ten temat. Niestety, efekt był odwrotny, bo okazało się, że człowiek ten zniszczył lub zagubił wszystkie dokumenty, które mu przekazałem. Jakoś trudno uwierzyć, że to wszystko jedynie zbiegi okoliczności albo pomyłki pisarskie. Kluczem są tutaj notatniki mojego syna i zrobię wszystko, by policja do tej sprawy wróciła i zbadała ją jeszcze raz, tym razem rzetelnie i dokładnie. Wiem, że będzie to bardzo trudne, bo nikomu oprócz nas nie zależy na tym, by do tego wracać. Właśnie w tym celu pojawiłem się przed siedzibą Prokuratury Rejonowej w Kraśniku. Oczywiście nie spotkało się to z zadowoleniem tamtejszych śledczych, bo nasłano na mnie patrol policji, który jednak nie dopatrzył się w mojej pikiecie niczego niezgodnego z prawem. Dzisiaj mówię otwarcie: oskarżam prokuraturę o sfałszowanie moich zeznań, a przełożonego syna o doprowadzenie do jego śmierci i poruszę niebo i ziemię, by śledztwo w sprawie jego samobójstwa wznowić – mówi ze łzami w oczach Janusz Bąk. (bm)

bak