Chełmianin agentem sław

W branży teatralnej i filmowej ma bogate doświadczenie i poważanie, zdobyte dzięki ciężkiej pracy i determinacji. Zaczynał jako pracownik szatni i bileter w „Och-Teatrze” Krystyny Jandy. Dziś jego agencja aktorska reprezentuje m.in. Krystynę Jandę, Macieja Stuhra i Cezarego Żaka. Mowa o chełmianinie – Janie Malawskim, u którego zamiłowania artystyczne, ale też do bilarda, mają swoje początki w „Strzesze u Wojciecha”. Kocha rodzinne miasto, zaraża pozytywną energią, a praca to dla niego przyjemność. – Wydaje mi się, że nic już nie jest mnie w stanie zaskoczyć, ale jeśli wszechświat czyta ten wywiad, to niech nie traktuje tego jako wyzwanie – mówi Jasiek Malawski.

Red.: Jest Pan absolwentem I LO w Chełmie. Jakie wspomnienia, jakie miejsca przychodzą Panu na myśl, gdy mowa o czasach licealnych?

Jan Malawski: – Ciężko mieć inne wspomnienia niż same dobre. I LO to jedyna szkoła w Chełmie, która zapewnia wysoki poziom nauczania, jednocześnie pozwalając uczniom na swobodne rozwijanie swoich talentów i pasji. Do tego miałem wychowawczynię, panią Ewę Pieńkowską, która na wszystko mi pozwalała (a lekko ze mną nie miała). Dzięki temu lata spędzone w szkole wspominam jako jeden z najlepszych okresów w moim życiu. Jeżeli chodzi o miejsca to najlepiej kojarzy mi się czapla przed szkołą i duże drzewa obok niej, których już niestety nie ma. Jestem na bieżąco z tym, co się w szkole dzieje, bo aktualnie do II klasy chodzi mój brat, który kontynuuje naszą rodzinną tradycję I LO.

– Co było wówczas Pana pasją? Czy już wtedy ujawniały się w Panu zamiłowania artystyczne, a może bardziej sportowe?

– Miałem wiele zainteresowań, starałem się angażować we wszystko, co umożliwiało mi niechodzenie na lekcje. Kiedyś zapisałem się nawet na konkurs z ratownictwa medycznego, żeby mieć jeden dodatkowy dzień wolny. Ale jednak w czasie liceum grałem głównie w bilard. To było moją największą pasją.

– Jest Pan instruktorem Polskiego Związku Bilardowego, w jakim wieku zaczął Pan grać?

– Zacząłem grać mając 13 lat, wszystko zaczęło się u taty „Pod Strzechą”, a później dostałem własny stół. Rozegrałem kilka turniejów Mistrzostw Polski Juniorów. Grałem głównie w drużynach z Lublina, za moich czasów w Chełmie nie było jeszcze klubu bilardowego. Od jakiś 6 lat postawiłem w swoim życiu na tenisa i bilard poszedł w odstawkę. Chciałbym jeszcze kiedyś do niego wrócić, ale jakoś brakuje czasu.

– W którym momencie w Pana życiu pojawił się tenis? Jakie sukcesy ma Pan na tym polu?

– Miałem mniej więcej 14-15 lat, gdy zacząłem grać w tenisa. Treningi prowadził wtedy Romuald Dąbrowski przy stadionie na Szwoleżerów. W okresie studiów miałem przerwę od tenisa, ale wznowiłem treningi w Warszawie sześć lat temu. Kilka razy udało mi się wygrać nasza chełmską ligę, parę razy stanąłem na podium w turniejach wojewódzkich, trzykrotnie udało mi się też wygrać warszawską ligę TSL. Jeżeli jestem w Chełmie i mam wolny czas trenuję u taty w Akademii.

– Czy projekt „Akademia Tenisowa Podgórze” w Chełmie rozwija się? Czy liczba pasjonatów tego sportu w naszym mieście rośnie?

– Rozwija się prężnie, Tata maksymalnie angażuje się w rozwój Akademii. Mamy grupy fajnych dzieciaków, a żeby dowiedzieć się, czy któreś okaże się chełmską Igą Świątek albo Hubertem Hurkaczem, musimy poczekać parę lat.

– Ogromne znaczenie miały zapewne w Pana życiu spotkania z artystami koncertującymi w „Strzesze u Wojciecha”, klubie Pana Ojca. Które z tych koncertów szczególnie utkwiły Panu w pamięci?

– Największy wpływ na artystyczny charakter „Strzechy” miała obecność Marka Dyjaka. Dzięki niemu dostałem swoją pierwszą pracę w teatrze. Ciężko powiedzieć, który koncert najbardziej zapadł mi w pamięć, ale bardzo dobrze wspominam występy: Magdy Umer, Marka Dyjaka, Organka, Oddziału Zamkniętego czy Katarzyny Groniec. Trudno wskazać jeden, ponieważ „Pod Strzechą” występowali sami fantastyczni artyści.

– Dlaczego podjął Pan decyzję o studiach prawniczych, skoro drzemała w Panu pasja artystyczna, teatralna, sportowa? Jak bliscy zareagowali na rezygnację ze studiów na Uniwersytecie Warszawskim?

– Po maturze ciężko było mi określić, w którym dokładnie kierunku chcę podążać. Wiedziałem, że większe predyspozycje mam do przedmiotów humanistycznych, a wykształcenie prawnicze dawałoby mi dobrą, ogólną podstawę na przyszłość. Nie musiałem od razu zostawać adwokatem. Decyzję o rezygnacji ze studiów ułatwiał fakt, że kompletnie się do tego nie nadawałem, a nauka szła mi topornie. Do każdego egzaminu podchodziłem według zasady: zakuć, zdać, zapomnieć. Nie miało to na dłuższa metę żadnego sensu, szczególnie, że już w czasie studiów zacząłem pracę w „Och-Teatrze” i odkryłem, że to jest moje miejsce i tam się dobrze czuję.

– Czy to prawda, że w tym teatrze najpierw pracował Pan w szatni i przy sprawdzaniu biletów? Jak to się stało, że wkrótce stał się Pan producentem i asystentem reżysera?

– Pracę w Fundacji Krystyny Jandy na Rzecz Kultury rzeczywiście zacząłem pracując w szatni i przy sprawdzaniu biletów. Chciałem jednak zobaczyć jak funkcjonuje teatr i trochę się bardziej zaangażować w jego życie. Po jakimś czasie Krystyna Janda i Maria Seweryn obdarzyły mnie zaufaniem i pozwoliły zostać na dłużej.

– Pierwszy produkowany przez Pana spektakl to „One mąż show” Szymona Majewskiego. Jak Pan to wspomina?

– Wspaniale! Szymon to ciepły, pogodny człowiek. Mocno się zaprzyjaźniliśmy. Te próby były specyficzne, bo polegały głównie na wspólnej nauce tekstu. Nie było tam scenografii ani rekwizytów. Ale na pierwszy ogień taka produkcja była idealna.

Jakiś czas temu Pana współpraca z Och-Teatrem i Krystyną Jandą się zakończyła. Co ona wniosła w Pańskie życie, jak Pana rozwinęła?

– Tylko połowa tego stwierdzenia jest prawdziwa. Po moim odejściu z Teatru Pani Krystyna zaszczyciła mnie możliwością reprezentowania jej spraw zawodowych, więc w dalszym ciągu współpracujemy. Pracy w Och-Teatrze zawdzięczam wszystko. Tam poznałem moją żonę, przyjaciół – wielu z nich jest teraz w mojej agencji. Teatr wyznaczył mi drogę, którą podążam.

– Jak to się stało, że został Pan agentem Macieja Stuhra?

– Z Maciejem poznaliśmy się przy okazji pracy nad spektaklem „Bal manekinów” w reżyserii Jerzego Stuhra. Pewnego pięknego, słonecznego kwietniowego popołudnia Maciej zaproponował mi współpracę. Nie odwdzięczę mu się za to do końca życia.

– Prowadzi Pan Agencję „Malawski.art”. Kogo reprezentuje Pana agencja? Jak się pracuje z takimi gwiazdami? Co zaskakuje Pana najbardziej w tej pracy?

– Moja agencja reprezentuje w kolejności alfabetycznej: Polę Błasik, Dariusza Chojnackiego, Małgorzatę Foremniak, Krystynę Jandę, Wojciecha Malajkata, Antoniego Pawlickiego, Macieja Stuhra, Beatę Ścibakównę, Agnieszkę Więdłochę, Julię Wyszyńską i Cezarego Żaka. Ze zdecydowaną większością, miałem okazję zaprzyjaźnić się podczas pracy w Och-Teatrze. To nie praca, to przyjemność. Wydaje mi się, że nic już nie jest mnie w stanie zaskoczyć, ale jeśli wszechświat czyta ten wywiad to niech nie traktuje tego jako wyzwanie.

– Jakie plany zawodowe ma Pan na najbliższą przyszłość?

– Mam dwa kredyty, chciałbym je jak najszybciej spłacić.

– Co powiedziałby Pan młodym chełmianom, którzy nie wierzą we własne siły i uważają, że, gdy pochodzi się z małego miasta osiągnięcie sukcesu zawodowego na większą skalę graniczy z cudem?

– Nie wiem czy jestem odpowiednią osobą, żeby odpowiadać na to pytanie. Szczerze mówiąc nigdy nie spotkałem się z nikim, kto myślałby w ten sposób. Jeżeli ktoś uważa, że miasto (a już Chełm w szczególności), pochodzenie czy cokolwiek innego go ogranicza, to problem istnieje tylko w jego głowie. Chełm jest moja wielką dumą. Proszę dać mu spokój. (not. mo)

News will be here