Mimo młodego wieku jest jednym z najwyżej ocenianych komentatorów piłki nożnej i żużla w tym kraju. Pracowity, utalentowany i ambitny – wie, czego chce i jak to osiągnąć. Minionej wiosny spełnił swoje największe marzenie – skomentował z trybun Camp Nou słynne El Clasico, czyli mecz z udziałem Barcelony i Realu Madryt. Nie zapomina jednak, skąd się wywodzi. Michał Mitrut opowiada o swojej pasji, karierze oraz miłości do swojej małej ojczyzny.
Czy ktoś spoza powiatu włodawskiego wie, gdzie leży Hańsk Pierwszy? Okazuje się, że grono osób z taką wiedzą jest całkiem spore i ciągle się powiększa. I to nie za sprawą planowanej tu nie tak dawno kopalni węgla, ale gwiazdy dziennikarstwa sportowego, która w każdym wywiadzie podkreśla, skąd się wywodzi i dlaczego jest wiernym kibicem Hutnika Dubeczno. Mowa o Michale Mitrucie, czołowym komentatorze telewizji Canal+, który pierwsze dziennikarskie szlify zbierał w swoich rodzinnych stronach. Tam, jako 18-letni młodzieniec, stawiał czoła pierwszym zawodowym wyzwaniom, takim jak spikerka przy okazji 60-lecia powstania klubu z Dubeczna.
Zaczęło się od Hutnika Dubeczno
– To było w 2010 roku – wspomina Michał. – Miałem wtedy 18 lat, byłem bardzo szczupły, jeszcze bardziej nieśmiały i nieprawdopodobnie stremowany. Na stadionie było mnóstwo ludzi. Nasza drużyna zagrała z reprezentacją artystów polskich, w której składzie znalazły się m.in. takie postaci jak były podopieczny Kazimierza Górskiego Lesław Ćmikiewicz, czy też były premier Jan Krzysztof Bielecki.
Było to dla mnie niesamowite przeżycie. Co więcej, w trakcie tej imprezy mogłem przeprowadzić wywiad z Janem Domarskim, czyli autorem historycznej bramki na Wembley – prawdopodobnie najważniejszej bramki w historii polskiego futbolu. Już wtedy doskonale wiedziałem, co tak naprawdę chcę robić w swoim życiu – mówi Mitrut. Jego pasja do piłki nożnej zaczęła się dużo wcześniej, konkretnie w 2002 roku, podczas mundialu w Korei i Japonii. Dwa lata później młody Michał wybrał się na mecz Hutnika Dubeczno, który trwale zapisał się w jego pamięci.
– To był szalony mecz ze Startem Krasnystaw. Pamiętam jak dziś, że przegraliśmy po zaciętym boju 3:4, a hattricka strzelił Grzegorz Kowalczyk. Dziś pewnie taki mecz nie zrobiłby na mnie większego wrażenia, ale wtedy byłem oczarowany. Lokalny futbol też może dostarczać niesamowitych emocji. Po upływie kilku lat zacząłem udzielać się na stronie internetowej naszego klubu. Wspominam ten okres z rozrzewnieniem. Pamiętam że strona cieszyła się sporą popularnością nie tylko wśród kibiców Hutnika, ale również fanów pozostałych drużyn z chełmskiej A-klasy.
Do tej pory wiąże mnie z tym klubem bardzo silna więź. Jestem na bieżąco z wynikami. Co prawda, rzadko bywam na meczach, bo siłą rzeczy w weekendy pracuję przy Ekstraklasie, LaLidze albo żużlu, ale gdy tylko nadarza się okazja, staram się zobaczyć mój zespół w akcji. Najlepszym dowodem na to, że Hutnik nadal budzi we mnie emocje jest moja ostatnia wyprawa do Różanki. Wybrałem się tam z całym zespołem na mecz wyjazdowy. Trener Grzegorz Nowicki postanowił, że zgłosi mnie jako osobę funkcyjną, dzięki czemu mogłem oglądać mecz z ławki, wraz z trzema rezerwowymi.
Niestety, w pewnym momencie zabrakło mi opanowania. Po jednej z decyzji arbitra, niekorzystnej dla Hutnika, za bardzo się uniosłem i w ciągu kilkudziesięciu sekund zobaczyłem dwie żółte kartki. Nie muszę dodawać, że resztę meczu oglądałem zza bramy. Teraz się z tego śmieję, ale wtedy czułem straszny wstyd. Co ciekawe, zdarzyło się to tydzień po tym jak skomentowałem mecz na Camp Nou. Inna sceneria, ale podobny poziom emocji – żartuje dziennikarz Canal+.
Dalsza część materiału pod zdjęciem
Kiedyś kawalerowie vs żonaci, dziś Barca vs Real
O swojej małej ojczyźnie mówi praktycznie w każdym wywiadzie. – Hańsk Pierwszy nierozerwalnie kojarzy mi się z moim dzieciństwem. Nawet gdybym mógł cofnąć czas, chciałbym je spędzić w tym samym miejscu. Jestem realistą i zdaję sobie sprawę że ze względu na specyfikę pracy, nigdy już nie zamieszkam na stałe w naszej wiosce, ale na pewno będę do niej regularnie wracał. Gdy wracam do siebie, to przede wszystkim spędzam czas ze swoją rodziną. Znajomości z rówieśnikami nie przetrwały próby czasu. Przyznaję jednak, że gdy ostatnim razem gościłem w Hańsku, to znacznie częściej zdarzało się, że lokalni mieszkańcy zaczepiali mnie i pytali co słychać.
Wiedzą, że mają swojego człowieka w telewizji sportowej. Celebrytą nie jestem, pracuję w niszy, ale to bardzo miłe, że wielu hańszczan śledzi moje losy i pamięta moje początki. Mam nadzieję, że nie zapomnieli jak kilkanaście lat temu chwytałem za mikrofon i udawałem spikera na meczach typu kawalerowie kontra żonaci. Kto by pomyślał, że ten sam chłopak skomentuje w przyszłości Roberta Lewandowskiego ze stadionu w Barcelonie? To jak dotąd największe osiągnięcie w moim życiu.
Niech to będzie dowodem na to, że warto gonić za marzeniami. Nigdy nie powiem, że pochodzenie z niewielkiej wioski w czymkolwiek mi przeszkodziło. Wręcz przeciwnie – ludzie z małych miejscowości są trudniejsi do złamania. Nie poddają się tak łatwo. Może i mają dłuższą drogę do pokonania, jeśli chcą się wybić, ale dzięki temu są bardziej wytrzymali.
Pierwszy raz na żużlu… w roli komentatora
Michał pracuje nie tylko jako komentator piłki nożnej, ale też jako sprawozdawca meczów żużlowych. Co ciekawe, przygoda z tym sportem zaczęła się stosunkowo późno, bo dopiero w 2014 roku. Jako student KUL-u, starał się o angaż w jednej z lubelskich telewizji internetowych. Na rozmowie o pracę usłyszał jednak, że stacja nie zamierza pokazywać meczów piłkarskich. Priorytetem był dla niej żużel, a konkretnie mecze 1.ligi, jako że miała prawa do transmitowania meczów tej klasy rozgrywkowej. – Do rozpoczęcia sezonu pozostawał miesiąc.
Bardzo mi zależało na tej robocie, ale nie zamierzałem kłamać. Nie miałem bladego pojęcia o żużlu. Zgodnie z prawdą powiedziałem, że nigdy nie byłem na żadnym meczu. Zapewniłem jednak, że jeśli dostanę szansę, to zdążę nadrobić zaległości i odpowiednio przygotować się do pierwszej transmisji. To był szalony miesiąc. Przez 30 dni nie robiłem nic innego – ciągle oglądałem jakieś archiwalne mecze, czytałem regulaminy żużlowe, albo rozmawiałem ze znajomymi, którzy znali się na tej dyscyplinie. W końcu nadszedł czas weryfikacji i pierwszy mecz.
Debiutowałem w Grudziądzu, GKM podejmował wtedy Start Gniezno. Po raz pierwszy w życiu byłem na żużlu i od razu roli komentatora. Coś takiego nie zdarza się zbyt często. Pół żartem pół serio, może dobrze się stało że ta telewizja już nie istnieje. W internecie nie ma zbyt wielu nagrań z tamtego czasu. Zakładam, że mój komentarz z tamtego okresu byłby dla mnie kompromitujący. Dziś wygląda to i brzmi trochę inaczej. Pracuję przy żużlu dziesiąty sezon i czuję się dużo bardziej kompetentny, by o nim mówić w przestrzeni publicznej – przyznaje Mitrut, który występuje w transmisjach żużlowych Canal+ nie tylko jako komentator, ale też jako gospodarz Magazynu PGE Ekstraligi. – Kocham moją pracę i nie wyobrażam sobie że mógłbym robić coś innego. Czuję że to najlepsze lata w moim zawodowym życiu.
Dalsza część materiału pod zdjęciem
Ciągle chcę więcej, ciągle stawiam sobie kolejne wyzwania. W ciągu ostatnich dwóch lat nauczyłem się języka hiszpańskiego, mimo że wcześniej nie miałem z nim żadnej styczności. Wszystko po to, by być jeszcze lepszym komentatorem LaLigi, która jest moją ulubioną ligą zagraniczną. Mam poczucie, że stać mnie na więcej – że nie osiągnąłem jeszcze maksimum swoich możliwości. Wierzę, że mogę jeszcze lepiej komentować mecze, że mogę lepiej prowadzić programy. Kto wie, może zdołam się nauczyć kolejnych języków obcych. Często słyszę od innych, że jestem perfekcjonistą. Pewnie mają rację ci, którzy mówią, że nakładam na siebie zbyt dużo. Uważam jednak, że tylko z takim nastawieniem można robić progres. Włożyłem zbyt dużo wysiłku, by być w tym miejscu, w którym się znajduję. Nie zamierzam odpuszczać. Tylko w ten sposób mogę spłacić dług wdzięczności wobec osób, które dały mi szansę – zwierza się Michał. (bm)