12. kolejka. IV liga

Udany rewanż Włodawianki


BIZON JELENIEC – WŁODAWIANKA 1:2 (1:1)

0:1 – Welman (7), 1:1 – Botwina (23 karny), 1:2 – Waszczyński (85).

WŁODAWIANKA: Polak – Gontarz, Borcon, Błaszczuk (70 Woch), Musz, Kamiński, Ilczuk, Pacek (35 Król), Magdysh, Welman (73 Waszczyński), Kawalec (89 Książak).

Włodawianka zrewanżowała się beniaminkowi za porażkę u siebie 1:2 na inaugurację obecnego sezonu czwartej ligi i pokonała go na jego terenie w identycznych rozmiarach. Do bramki zespołu z Włodawy po kontuzji powrócił Daniel Polak. Zresztą nie miał wyjścia i musiał stanąć między słupkami, bo Maciej Paszkiewicz po pucharowym starciu z Chełmianką bardzo mocno narzekał na bóle w plecach.

Mecz dla gości ułożył się bardzo dobrze. Już w 7 min. Maciej Welman znalazł się w sytuacji sam na sam z bramkarzem Bizona i umieścił piłkę w siatce. – Wydawało się, że będziemy kontrolować przebieg tego spotkania. Niestety, w 23 min. niepotrzebny faul w polu karnym Kacpra Kamińskiego na skrzydłowym gospodarzy dał rywalom jedenastkę i zrobiło się 1:1 – opowiada trener Włodawianki, Mirosław Kosowski. – Mimo straty gola mieliśmy przewagę, oddawaliśmy sporo strzałów, jednak nie miały one ani siły, ani precyzji.

Po zmianie stron goście wciąż dominowali, dążąc do zdobycia prowadzenia. – Z każdą minutą przeciwnik opadał z sił, był coraz słabszy i chcieliśmy to wykorzystać. Szczęście do nas uśmiechnęło się dopiero w 85 min., kiedy to po dośrodkowaniu z rzutu wolnego jeden z obrońców gospodarzy wybił piłkę w górę, a Piotr Waszczyński oddał ładny strzał z woleja i futbolówka zatrzepotała w siatce. Ten gol się nam należał, bardzo ciężko pracowaliśmy na niego – podkreśla szkoleniowiec Włodawianki.

Więcej bramek w tym spotkaniu już nie padło. – Cieszymy się z tych trzech punktów, bo bardzo ich potrzebowaliśmy. Ta wygrana na pewno nas podbuduje. We wcześniejszych meczach, mimo przewagi, nie zawsze udawało się wygrać, tym razem mamy upragnione zwycięstwo. Gratuluję zawodnikom dobrej postawy i wiary do samego końca w sukces. Dzięki niej wyjechaliśmy z Jeleńca szczęśliwi. To było dla nas bardzo ciężkie spotkanie, Bizon dobrze się bronił, przeszkadzał nam w konstruowaniu ataku, jak tylko mógł. Beniaminek w całym dwumeczu okazał się dla nas mocno niewygodnym przeciwnikiem, co nasi kibice mogli już zobaczyć w pierwszym naszym starciu w sierpniu we Włodawie – dodaje M. Kosowski.

W kolejnym spotkaniu Włodawianka zagra na własnym stadionie z POM Iskra Piotrowice. Spotkanie odbędzie się w niedzielę 18 października o 14.00. (r)

Lider wykorzystał błędy

KŁOS GMINA CHEŁM – TOMASOVIA TOMASZÓW LUBELSKI 0:4 (0:0)

0:1 – Szuta (60), 0:2 – M. Żurawski (82 karny), 0:3 – M. Żurawski (85 karny), 0:4 – Witkowski (89).

KŁOS: Łopąg – Fornal, Poznański, Flis, Rutkowski, J. Rak, Krawiec, Kamola (83 Leśniak), Siatka, Jabłoński (65 Filipczuk), Wójcicki (72 Brzozowski).

W pierwszym meczu tych drużyn Tomasovia u siebie zaaplikowała Kłosowi aż osiem goli. Nic dziwnego, że trener gospodarzy Robert Tarnowski defensywnie ustawił swoją drużynę, nastawioną po odbiorze piłki na szybkie kontry.

– Pierwsza połowa w naszym wykonaniu była dość dobra. Tomasovia miała optyczną przewagę, jednak muszę przyznać, że nie stworzyła sobie ani jednej stuprocentowej sytuacji do zdobycia gola – mówi szkoleniowiec Kłosa.

Piłkarze z gminy Chełm kilka razy za to wyszli z groźnymi kontratakami. – Szkoda, że żadnej z tych akcji nie udało się zamienić na gola. Najbliżej zdobycia bramki był Michał Siatka, który wbiegł ze skrzydła w pole karne i posłał piłkę tuż nad spojeniem słupka z poprzeczką. Dobrą okazję miał też Damian Jabłoński. Wyszliśmy z kontrą czterech na dwóch, niestety, Damian miał możliwość wejścia w szesnastkę, wybrał jednak inne rozwiązanie. Szkoda tych sytuacji, bo można było pokusić się o bramkę – uważa R. Tarnowski.

W drugiej połowie do 60 min. Kłos trzymał się dzielnie i stawiał czoła liderowi. I właśnie wtedy stracił gola w niecodziennych okolicznościach. – Nie mieliśmy prawa stracić tej bramki. Poszła długa piłka z połowy boiska, Michał Łopąg minął się z nią i ułatwił zadanie przeciwnikowi – opowiada trener Kłosa.

Gospodarze próbowali odrobić straty, ale gdy w 82 min. stracili drugą bramkę, całkowicie stracili wiarę w końcowy sukces. – Niepotrzebny faul w polu karnym, po którym goście mieli jedenastkę. Boczny obrońca wszedł w szesnastkę i przy linii bramkowej Mateusz Filipczuk bezsensownie go sfaulował. W tym momencie ten mecz dla nas się skończył. Trzy minuty później był drugi rzut karny dla rywala, po faulu Emila Poznańskiego. Nasz stoper nieco spóźnił się z interwencją. Goście strzelili jeszcze jedną bramkę i wygrali na pewno za wysoko – uważa R. Tarnowski.

Przed Kłosem wyjazdowe spotkanie ze Świdniczanką Świdnik Mały. Spotkanie odbędzie się w niedzielę 18 października o 11.00. – W naszej sytuacji w każdym meczu musimy szukać punktów – przekonuje trener Tarnowski.(r)

Gol po rykoszecie

GÓRNIK II ŁĘCZNA – START KRASNYSTAW 1:0 (1:0)

1:0 – Cielebąk (37).

START: Janiak – Jaroszek, Saj. Lenard, Wojciechowski, Ciechan (70 Matycz), A. Kowalski, Dworucha (55 Sołdecki), Wójtowicz, Chariasz, Florek.

W pierwszym spotkaniu obu drużyn Start był lepszy i wygrał 1:0. W sobotę rezerwy Górnika zrewanżowały się za porażkę z sierpnia. Dla zespołu trenera Marka Kwietnia mecz w Łęcznej miał duże znaczenie. Górnik to drużyna, z którą krasnostawianie sąsiadowali dotąd w tabeli.

Jedyna bramka padła po stałym fragmencie gry. – Gospodarze bili rzut wolny. Piłka odbiła się od nogi Daniela Chariasza i zmyliła naszego bramkarza, wpadając do siatki. Rywal w zasadzie nie stworzył ani jednej groźnej sytuacji do zdobycia gola, a po pierwszych 45 minut prowadził – mówi M. Kwiecień.

Start również miał szansę na bramkę, ale piłkę po strzale Adriana Kowalskiego wybili zawodnicy Górnika. W drugiej połowie, od 51 min. gospodarze grali w dziesiątkę. Obrońca gospodarzy Kamil Duda nieprzepisowo powstrzymał będącego w sytuacji sam na sam z Patrykiem Rojkiem Kryspina Florka i ujrzał czerwoną kartkę. – Grając jedenastu na dziesięciu mieliśmy optyczną przewagę, ale ciężko było nam stworzyć sobie sytuacje do zdobycia gola – podkreśla Marek Kwiecień. – Mieliśmy tylko jedną okazję, po której Chariasz trafił piłką w słupek. Niestety, przegraliśmy, choć na pewno z gry na taki wynik drużyna nie zasłużyła.

Goście mieli sporo uwag do sztucznej nawierzchni w Łęcznej, na której odbył się mecz. – Boisko w fatalnym stanie, nie widać było sztucznej trawy – mówili po ostatnim gwizdku sędziego. W kolejnym spotkaniu Start zagra u siebie z Orlętami Łuków. Mecz odbędzie się w niedzielę 18 bm. o 12.00.(r)

Unia wciąż pobiera lekcje…

UNIA BIAŁOPOLE – ŚWIDNICZANKA ŚWIDNIK MAŁY 1:6 (0:1)

0:1 – Kowalewski (33), 0:2 – B. Mazurek (55), 1:2 – Bureć (56), 1:3 – Kowalewski (65), 1:4 – Zuber (69), 1:5 – Pędlowski (78), 1:6 – Zuber (79 karny).

UNIA: Kozłowski – M. Cor (71 K. Cor), Bureć, Michał Antoniak, Kołodziejczyk (80 Kociuba), Greguła, Ślusarz, Lewkowicz, Poterucha (71 Leśnicki), Mateusz Antoniak (77 Sarzyński), Mazur.

W niedzielnym meczu zespołu Unii nie poprowadził trener Tomasz Hawryluk. – Niestety, jestem na przymusowej kwarantannie – mówi w rozmowie z Nowym Tygodniem. Szkoleniowiec był jednak w stałym kontakcie ze sztabem i mocno trzymał kciuki za swoich podopiecznych.

Unia do 33 minuty dzielnie dotrzymywała kroku wyżej notowanemu rywalowi. Po stracie bramki miała swoje sytuacje, by wyrównać. – Szkoda, bo do przerwy powinniśmy remisować, ale jak się nie trafia z pięciu metrów do prawie pustej bramki, to ciężko o dobry wynik – mówił po ostatnim gwizdku sędziego Jan Ostrowski, prezes Unii. – Dawid Lewkowicz i Michał Antoniak mieli sytuacje, w których powinni pokusić się o gola.

W 55 min. drugiego gola dla gości zdobył doskonale znany w chełmskim regionie Bartłomiej Mazurek, wychowanek Ogniwa Wierzbica, a następnie zawodnik Chełmianki, Stali Poniatowa i Avii Świdnik. Unia minutę później strzeliła kontaktowego gola. Po dośrodkowaniu piłki z rzutu rożnego celnym strzałem głową popisał się Wojciech Bureć.

– Ten gol pozwolił nam uwierzyć, że w tym meczu możemy jeszcze osiągnąć korzystny wynik. Postawiliśmy wszystko na jedną kartę, ruszyliśmy do ataku – mówił prezes Ostrowski. Świdniczanka w swoich szeregach ma jednak wielu doświadczonych i ogranych w wyższych ligach zawodników. Goście każdą nadarzającą się do kontrataku okazję starali się bezlitośnie wykorzystać. W 65 min. po szybkiej akcji strzelili trzecią bramką, a kilka minut później podwyższyli rezultat. – Ten czwarty gol w zasadzie rozstrzygnął o losach meczu – relacjonuje J. Ostrowski. – Potem padła piąta bramka i szósta z rzutu karnego, do którego nie powinniśmy dopuścić. Niestety, ciągle płacimy frycowe, uczymy się tej ligi, ale ta nauka trwa stanowczo za długo.

Unia Białopole doznała jedenastej porażki w sezonie. W następnej kolejce zmierzy się na wyjeździe z Gromem Różaniec. Mecz odbędzie się w niedzielę 18 października o 15.00.(r)

Pod kontrolą Victorii

GRYF GMINA ZAMOŚĆ – VICTORIA ŻMUDŹ 0:2 (0:1)

0:1 – samobójcza (11), 0:2 – Kazubski (50).

VICTORIA: Perdun – Przychodzień, Ścibior, Kazubski, Misiurek, Pikul, K. Sawa (88 Brzozowski), Sobiech (83 Szaran), Bielecki (66 Flis), J. Sawa (90 Kasprzycki), Kashay (46 Kuczyński).

Wicelider tabeli, zespół Victorii Zmudź, odniósł w pełni zasłużone zwycięstwo. – Od pierwszej do ostatniej minuty mieliśmy kontrolę nad meczem – podkreśla trener gości, Piotr Moliński. – Stworzyliśmy sobie sporo sytuacji i mogliśmy to spotkanie wygrać znacznie wyżej. Choć trzy punkty bardzo cieszą, z gry drużyny nie jestem do końca zadowolony. Na niektórych pozycjach wyglądało to nienajlepiej.

Pierwszy gol dla Victorii to w dużej mierze zasługa Kamila Przychodzenia, który posłał w pole karne groźne dośrodkowanie. – Swoją rolę przy tej bramce miał też Ezana Kashay. Mocno popracował, zmuszając przeciwnika do błędu. Piłka odbiła się od jednego z obrońców Gryfa i wpadła do siatki – relacjonuje szkoleniowiec gości.

W pierwszej połowie gospodarze mogli doprowadzić do wyrównania. – Wyszli z kontratakiem i po strzale jednego z zawodników od utraty gola uratowała nas poprzeczka – opowiada Piotr Moliński. – Była to jedyna groźna okazja, jaką Gryf stworzył sobie w pierwszych 45 minutach gry.

Po zmianie stron Victoria szybko podwyższyła rezultat spotkania. – Wykonywaliśmy rzut wolny, Michał Kuczyński przedłużył piłkę na drugi słupek, a całą akcję celnym strzałem zamknął Robert Kazubski – podkreśla trener Victorii. – Potem zdobyliśmy jeszcze jedną bramkę, ale sędzia jej nie uznał, dopatrując się spalonego.

Goście mogli pokusić się o zwycięstwo w wyższych rozmiarach. Stworzyli sobie jeszcze kilka dogodnych sytuacji, których nie potrafili jednak wykorzystać. – Stuprocentowe okazje mieli Kuczyński i Szymon Bielecki. Powinny paść gole, ale ostatecznie mecz zakończył się naszym dwubramkowym zwycięstwem. Cieszę się z tych trzech punktów, lecz po meczu miałem sporo uwag do swoich zawodników. Nasza gra nie wygląda tak, jak powinna. Ten zespół stać na coś więcej – mówi P. Moliński.

Victoria dzięki zwycięstwu otrzymała sześciopunktową przewagę nad trzecią w tabeli Świdniczanką. W kolejnym spotkaniu formę drużyny trenera Molińskiego sprawdzi Granit Bychawa, jedna z lepszych drużyn grupy południowej. Spotkanie odbędzie się w Bychawie, w sobotę 17 października o godz. 15.00.(r)

Drugi raz 0:4

HURAGAN MIĘDZYRZEC PODLASKI – SPARTA REJOWIEC FABRYCZNY 4:0 (1:0)

1:0 – Mirończuk (19), 2:0 – Renkowski (57), 3:0 – Radziszewski (79), 4:0 – Olszewski (87).

SPARTA: J. Kamiński – Paździor, Huk (68 Kić), Figura, Martyn, Wołos, Karwowski, Jasiński, Kuśmierz, Borówka (75 M. Kamiński, 90 Wójcik), Pokrywka.

Na inaugurację rozgrywek IV ligi Sparta przegrała u siebie z Huraganem aż 0:4. W niedzielę na boisku lidera grupy północnej powtórzyła wynik, choć pierwsza połowa w wykonaniu podopiecznych Bartosza Bodysa nie była zła.

– Przystąpiliśmy do tego meczu z dużym zaangażowaniem, choć w kadrze naszej zabrakło Staroka, Barabasza i Kasperka – mówił po ostatnim gwizdku sędziego Bartosz Bodys. – Z tego powodu mieliśmy dość krótką ławkę rezerwowych, nie było zbyt wielu jakościowych zmian. Staraliśmy się przede wszystkim dobrze ustawiać i ograniczać zapędy gospodarzy. Wiedzieliśmy, że Huragan jest bardzo groźny przy stałych fragmentach gry. Zresztą mogliśmy się sami o tym przekonać w pierwszym meczu, w których traciliśmy gole właśnie w takich okolicznościach. W kolejnych już uważaliśmy bardziej, aż do meczu z Międzyrzecu Podlaskim. Niestety, daliśmy się zaskoczyć. Zgubiliśmy krycie, dodatkowo nie najlepiej zachował się nasz bramkarz i zawodnik gospodarzy nie miał problemów z umieszczeniem piłki w siatce – relacjonuje trener Sparty.

Goście w pierwszej połowie starali się kontratakować. – Kilka akcji ładnie się zawiązywało, ale zabrakło nam odpowiednich decyzji przy ich finalizacji – podkreśla trener Sparty. – W przerwie mówiliśmy, jak mamy grać w drugiej połowie, przypomniałem chłopakom mecz z Powiślakiem, gdzie udało się doprowadzić do remisu, ale niestety, po zmianie stron nie funkcjonowaliśmy już tak dobrze, jak w pierwszych 45 minutach. Graliśmy bojaźliwie i popełnialiśmy bardzo dużo prostych błędów. Po jednym z takich straciliśmy drugiego gola. Zabrakło w tej sytuacji odpowiedniego krycia, źle był ustawiony Jakub Martyn, ale też i Jakub Kamiński mógł lepiej zachować się w bramce. Dwa kolejne stracone gole to również efekt naszych złych decyzji w obronie. Teraz musimy pozbierać się, przed nami kolejne trudne mecze, w których trzeba poszukać punktów – podkreśla Bartosz Bodys.

W następnej kolejce Sparta Rejowiec Fabryczny zagra u siebie z Lublinianką. Początek meczu w niedzielę 18 października o godz. 14.00. (r)

News will be here