Bestie, nie ludzie. Nie mieli skrupułów

O zatrzymaniu bandytów spod Kamienia poinformowali na konferencji prasowej włoscy śledczy (fot. TG Treviso)

To nie do pomyślenia, co dwaj młodzi bandyci spod Kamienia zrobili bezbronnej kobiecie. Dla kilku tysięcy euro okrutnie pobili ją i kilkadziesiąt razy porazili paralizatorem. To cud, że ofiara przeżyła spotkanie z napastnikami.

Pan Piotr wyjechał z rodzinnego Chełma w 2004 roku. Zamieszkał w niewielkiej wsi Farra di Soligo w północno-wschodnich Włoszech. Razem ze swoją ukochaną Dorotą wybrali malownicze tereny nieopodal winnicy przy Via Canal Nuovo, około 300 m od drogi głównej. Piękna i spokojna okolica przy polach winogronowych. Nie spodziewali się, że po latach właśnie tam, w ich raju na ziemi, spotka ich taka krzywda. I to ze strony własnej rodziny.

Myślała, że tych potworności nie będzie końca

W nocy z 28 lutego na 1 marca tego roku (między godz. 2 a 3) do domu Polaków wtargnęli zamaskowani bandyci. Pani Dorota była wtedy sama, nieświadoma niczego spała w sypialni na piętrze. Huk wyrwał ją ze snu. Wstała z łóżka i ostrożnie skierowała się na dół, w stronę kuchni. Wtedy ich zobaczyła. Stali przy schodach. Było ich dwóch. Zagrodzili kobiecie drogę ucieczki. Złapana znienacka w pułapkę i bezbronna została momentalnie obezwładniona. Byli jak oszalałe bestie. Jeden z bandziorów cisnął ją na łóżko, związał ręce plastikowymi opaskami i rzucił jej na twarz kołdrę, by niczego nie widziała. Jego kompan był w tym czasie na dole i plądrował mieszkanie. Znaleźli i zabrali telefon ofiary.

– Krzyczeli po włosku: „Gdzie są pieniądze? Zaraz wychodzimy”. Obawiałam się, że mnie zabiją – opowiada drżącym głosem pani Dorota.

Ten, który obezwładnił kobietę, miał ze sobą taser. Brutal strzelił z paralizatora w nogę 49-latki, potem w szyję, rękę… I tak w kółko. Oddał ponad 60 strzałów. Pastwił się nad nią prawie 1,5 godziny. To cud, że serce kobiety, która ma problemy kardiologiczne, nie stanęło. Gdy niemal całkiem opadła z sił, napastnik zszedł na dół, by pomóc swojemu kompanowi w poszukiwaniu ukrytej gotówki.

Prąd z paralizatora wywołał u ofiary drgania mięśni i opaska na nadgarstku lekko się poluźniła. Kobieta ostatkiem sił zdołała się uwolnić z więzów. Przypomniała sobie, że w szafce obok łóżka leży stary telefon z polską kartą SIM. Modliła się, by aparat był naładowany. Wykorzystując to, że bandyci są na dole, otworzyła szufladę i chwyciła za telefon. Nadzieja nie zgasła, był włączony. Kobieta szybko wybrała numer swojego syna, który mieszka kilka kilometrów dalej, w sąsiedniej miejscowości. Odebrał i od razu wybiegł z domu. Wsiadł do auta i ruszył z piskiem opon do domu matki. Spłoszeni bandyci uciekli. Znaleźli w sumie 1 800 euro i trochę złota o wartości około 300 euro.

Żałoba zamiast ślubu

Kilka godzin później i kilka kilometrów dalej doszło do podwójnego morderstwa. Ponieważ początkowo zachodziło podejrzenie, że obie sprawy się łączą, z Rzymu ściągnięta została najlepsza grupa karabinierów pod dowództwem majora Giovanniego Mury. W toku śledztwa ustalono jednak, że metody działania i cele sprawców były zupełnie różne.

Nieopodal domu matki, przy ulicy, syn pani Doroty zobaczył zaparkowane Audi A3 ze znaną mu rejestracją LCH. Samochód należał do Marka Ś. (24 lata) z gminy Kamień (syna siostry ciotecznej partnera Doroty, Piotra). Syn Doroty widział wsiadających do samochodu i odjeżdżających w mgnieniu oka prawdopodobnych sprawców brutalnego napadu. To samo auto było widoczne na nagraniu z kamer ulicznych. Śledczy namierzyli właściciela, przeszukali jego samochód i sprawdzili telefon. Następnie założyli mu podsłuch i czekali. Podejrzewali, że to on wraz ze swoim przyrodnim bratem, Mateuszem Ch. (29 lat) sterroryzowali kobietę i ograbili mieszkanie krewnych. Po kilku miesiącach śledztwa udało się zgromadzić na tyle mocne dowody, by zatrzymać bandytów.

Pod koniec czerwca Mateusz przyjechał do Włoch na ślub swojego brata Konrada. Tuż przed ceremonią, gdy cała rodzina oraz znajomi Ch. i Ś. szykowała się na przyjęcie, przed dom podjechało kilka wozów. To była chwila. Kilkunastu postawnych, uzbrojonych po zęby karabinierów wyskoczyło z samochodów i rzuciło „na glebę” Mateusza Ch. Zaraz potem zakuli w kajdanki jego przyrodniego brata. Obaj zatrzymani trafili do pokoju przesłuchań. Ślub trzeciego brata Ch. odbył się, ale nikt z rodziny nie radował się już z tego dnia.

Liczyli, że w domu wujka znajdą skarby

– To byli tacy grzeczni chłopcy – wspominają braci nauczyciele ze szkoły w Strachosławiu. – Mateusz wychowywał się praktycznie bez matki, przebywała za granicą. Później obaj z Markiem też wyjechali.

Marek Ś. na stałe zamieszkał w Sernaglia della Battaglia. Tam też pracował. Mateusz Ch. przebywał w tym czasie w Chełmie i próbował rozkręcić swoją firmę. Co jakiś czas podróżował jednak do słonecznej Italii, do sezonowej pracy i rodziny. W domu Piotra i Doroty, czyli wujka i cioci, jak do nich mówili, obaj bracia bywali nieraz. Przychodzili w odwiedziny, na herbatę, odkąd byli dziećmi. Jak mogli zgotować im taki koszmar?

Wiedzieli, że Piotr pracuje jako kierowca ciężarówki – kursuje do Hiszpanii, a do domu zjeżdża tylko na weekendy. Byli przekonani, że wujek trzyma w mieszkaniu ukrytą gotówkę. Liczyli na szybki i łatwy zysk pod jego nieobecność. Nie mieli żadnych skrupułów.

Śledczy ustalili, że Mateusz przyjechał do Włoch wypożyczonym w Chełmie samochodem. Na miejscu przesiadł się do samochodu Marka i obaj, z kominiarkami i taserem w ręku, pojechali do domu wujostwa. Zaraz po napadzie Ch. przesiadł się do poprzedniego wozu i wrócił do kraju.

Po namierzeniu samochodu Marka 24-latek wpadł w panikę. Zadzwonił do starszego brata i próbował zbudować sobie alibi. Teraz nagrania z ich rozmowy posłużą jako dowody w sprawie. Prokuratura włoska bada jeszcze wątek trzeciego z napastników.

Sędzia Bruno Casciarri wydał rozkaz o areszcie domowym dla młodszego z braci. Starszy trafił do więzienia w Santa Bona, o czym kilka dni temu poinformował na konferencji prasowej major Mora. (pc)

News will be here