Bestie wyłapane. Kiedy wyrok?

Mateusz Ch

Choć niebawem minie rok, kobieta wciąż nie może dojść do siebie po wydarzeniach z tamtej nocy. Siostrzeńcy jej partnera związali ją, pobili i kilkadziesiąt razy porazili paralizatorem. Teraz wreszcie pojawiła się nadzieja na rychłe postawienie bandytów przed sąd.

O tym, jak dwaj przyrodni bracia z gminy Kamień ze spokojnych chłopców, jakimi zapamiętali ich koledzy i nauczyciele, zmienili się w bezwzględnych bandytów, pisaliśmy latem ubiegłego roku („Bestie, nie ludzie. Nie mieli skrupułów”).

Marek Ś. (24 l.) i Mateusz Ch. (27 l.), tak jak i znaczna część ich rodziny, wyjechali po szkole do słonecznej Italii. W domu swojego wujka Piotra, który rodzinny Chełm opuścił w 2014 roku i razem ze swoją ukochaną Dorotą zamieszkał w niewielkiej wsi Farra di Soligo w północno-wschodnich Włoszech, bywali nieraz. Do Doroty mówili: „ciociu”. Przychodzili na herbatę, obiad. Prawdziwa sielanka. Do czasu, aż postanowili ich okraść.

Marek Ś.

W nocy z 28 lutego na 1 marca 2018 roku (między godz. 2 a 3) do domu Doroty i Piotra wtargnęli zamaskowani bandyci. Dorota była wtedy sama. Spała w sypialni na piętrze. Huk wyrwał ją ze snu. Wstała z łóżka i ostrożnie zeszła na dół, w stronę kuchni. Wtedy ich zobaczyła. Stali przy schodach. Było ich dwóch. Zagrodzili kobiecie drogę, a złapana znienacka w pułapkę i bezbronna została momentalnie obezwładniona. Byli jak oszalałe bestie. Jeden z bandziorów cisnął ją na łóżko, związał ręce plastikowymi opaskami i rzucił jej na twarz kołdrę, by niczego nie widziała. Jego kompan był w tym czasie na dole i plądrował mieszkanie. Znaleźli i zabrali telefon ofiary.

– Krzyczeli po włosku: „Gdzie są pieniądze? Zaraz wychodzimy”. Obawiałam się, że mnie zabiją – opowiadała nam zaraz po tych wydarzeniach ofiara włamywaczy.

Jacek W.

Ten, który obezwładnił kobietę, miał ze sobą paralizator elektryczny. Raził nim kobietę w nogę, potem w szyję, rękę… I tak w kółko. Oddał ponad 60 strzałów. Pastwił się nad nią prawie 1,5 godziny. To cud, że serce kobiety, która ma problemy kardiologiczne, nie stanęło. Gdy niemal całkiem opadła z sił, napastnik zszedł na dół, by pomóc swojemu kompanowi w poszukiwaniu ukrytej gotówki. Znaleźli w sumie 1800 euro i trochę ponad 1200 złotych.

Prąd z paralizatora wywołał u ofiary drgania mięśni i opaska na nadgarstku lekko się poluźniła. Kobieta ostatkiem sił zdołała się uwolnić z więzów. Przypomniała sobie, że w szafce obok łóżka leży stary telefon z polską kartą SIM. Modliła się, by aparat był naładowany. Wykorzystując to, że bandyci są na dole, otworzyła szufladę i chwyciła za telefon. Szybko wybrała numer swojego syna, który mieszka kilka kilometrów dalej, w sąsiedniej miejscowości. Odebrał i od razu wybiegł z domu. Wsiadł do auta i ruszył z piskiem opon do domu matki.

Dojeżdżając do domu matki, syn Doroty zobaczył znane mu Audi A3 z rejestracją LCH. Samochód należał do Marka Ś. Zobaczył jakąś postać za kierownicą i dwóch zamaskowanych mężczyzn w popłochu doskakujących do drzwi samochodu. Auto odjechało, a syn Doroty nie mógł uwierzyć własnym oczom.

Audi chłopaka spod Kamienia zarejestrowała kamera z miejskiego monitoringu. Śledczy szybko namierzyli właściciela, przeszukali jego samochód i sprawdzili telefon podejrzanego. Następnie założyli mu podsłuch i czekali.

24-latek po przesłuchaniu wpadł w panikę. Zadzwonił do starszego brata i próbował zbudować sobie alibi. Po odsłuchaniu nagrania z ich rozmowy śledczy byli już niemal pewni, że drugim sprawcą jest Mateusz Ch., który próbował rozkręcić w Chełmie własną firmę i co jakiś czas emigrował do pracy sezonowej we Włoszech.

Pod koniec czerwca Mateusz przyjechał do Italii na ślub swojego brata. Tuż przed ceremonią, gdy cała rodzina oraz znajomi Ch. i Ś. szykowała się na przyjęcie, przed dom podjechało kilka wozów. To była chwila. Kilkunastu postawnych, uzbrojonych po zęby karabinierów wyskoczyło z samochodów i rzuciło na ziemię Mateusza Ch. Zaraz potem zakuli w kajdanki jego przyrodniego brata.

Śledczy ustalili, że Mateusz przyjechał do Włoch wypożyczonym w Chełmie samochodem. Na miejscu przesiadł się do samochodu Marka i obaj, wyposażeni w kominiarki i paralizator, pojechali do domu wujostwa. Wiedzieli, że Piotr pracuje jako kierowca ciężarówki – kursuje do Hiszpanii, a do domu zjeżdża tylko na weekendy. Byli przekonani, że trzyma w mieszkaniu gotówkę. Sterroryzowali i ograbili ciotkę. Po napadzie Ch. wrócił do kraju.

Czas mija, bracia, którzy postanowili współpracować z policją, pozostają w areszcie domowym, a włoscy śledczy pod dowództwem Giovanniego Mury od miesięcy próbują zamknąć sprawę. Do postawienia bandytów przed sąd brakuje im schwytania trzeciego z nich. Bracia, idąc na ugodę, sami go wsypali, podając personalia kompana. To Jacek W. ze Szczebrzeszyna (43 l.), który we Włoszech pojawił się wtedy specjalnie na zaplanowany skok, po czym wrócił do kraju.

Za mężczyzną został wydany Europejski Nakaz Aresztowania i wreszcie, kilka dni temu W. został schwytany na terenie Zamościa przez lokalną policję. W tempie błyskawicznym przeprowadzono ekstradycję i W. siedzi już za kratami włoskiego aresztu, czekając na przesłuchanie przez prokuratora Davide Romanelliego.

– Mam nadzieję, że po tych przesłuchaniach wreszcie coś ruszy – mówi czekająca na sprawiedliwość kobieta. (pc)

 

News will be here