By nikt nie miał już wątpliwości, kto był katem, a kto ofiarą…

Ewa Kozłowska (z domu Walecka) do obozu koncentracyjnego na Majdanku trafiła w styczniu 1943 roku. Najpierw pracowała w pralni, później była pokojówką komendantów Konzentrationslager Majdanek Arthura Hermanna Florstedta i Martina Gottfrieda Weissa. Wstrząsające wspomnienia z 14-miesięcznego pobytu na Majdanku, a także w obozie w niemieckim Ravensbrück, wspólnie z synem Zbigniewem, przelała na papier

„Byłam pokojówką komendanta Konzentrationslager Majdanek” – wspomnienia Ewy Kozłowskiej, byłej więźniarki obozów na Majdanku i Ravensbrück, zebrane przez jej syna Zbigniewa, ujrzały w ubiegłym tygodniu światło dziennie. – Ta książka zadaje kłam przeciwstawianiu historii nie według faktów, lecz zgodnie z polityką historyczną prowadzona przez różne kraje dla swoich partykularnych interesów. Nikt przecież z byłych więźniów, w tym moja mama, nie sądził, że przyjdą takie czasy, że trzeba będzie udowadniać, kto w obozach koncentracyjnych zabijał, a kto był zabijany – mówi Zbigniew Kozłowski.


W 1984 roku Państwowe Muzeum na Majdanku poprosiło Ewę Kozłowską, byłą więźniarkę obozów koncentracyjnych na Majdanku i Ravensbrück, o nagranie wspomnień. Początkowo odmówiła, nie wiedząc czy da radę, czy wszystko pamięta. Już po kilku minutach rozmowy okazało się, że wszystko wróciło, każdy najdrobniejszy szczegół. Po nagraniu dyrektor Muzeum namawiał Kozłowską na napisanie wspomnień. Dojrzała do tego dopiero kilkanaście lat później. Potrzebowała blisko pół wieku na znalezienie dystansu do okropności, jakich była świadkiem.

Wstrząsające wspomnienia ukazują się już po śmierci Pani Ewy dzięki najmłodszemu jej synowi, Zbigniewowi, z którym najczęściej rozmawiała o tym trudnym czasie, konsultowała tekst, wnosiła poprawki. On też był pierwszym cenzorem. Wielokrotnie powtarzał, że za kilka lat nikt nie będzie wiedział, jaka była prawda o niemieckich obozach koncentracyjnych.

– I nie myliłem się. Niektóre kraje z bardzo różnych przyczyn zaczęły uprawiać swoją tak zwana politykę historyczną i po latach doprowadziły do sytuacji, że całe pokolenia, szczególnie młodych ludzi, nie wiedzą, kto w czasie wojny był więźniem, a kto najeźdźcą i katem. Dotyczy to działań wojennych, w tym obozów koncentracyjnych – mówi Zbigniew Kozłowski.

Okazało się, że polityka historyczna może zmieniać spojrzenie na historię i bez problemów zmieniać rolę ludzi i państw, jaką odegrały w czasie wojny. – To ostatnie wydarzenia polityczne zmobilizowały mnie do pracy nad pamiętnikami mamy i wydania tej pozycji – mówi Zbigniew Kozłowski, podkreślając, że trzeba wreszcie dać świadectwo prawdzie i jasno powiedzieć, kto był katem, a kto więźniem.

– Ta książka zadaje kłam przeciwstawianiu historii nie według faktów, lecz zgodnie z polityką historyczną prowadzona przez różne kraje dla swoich partykularnych interesów. Nikt przecież z byłych więźniów, w tym moja mama, nie sądził, że przyjdą takie czasy, że trzeba będzie udowadniać, kto w obozach koncentracyjnych zabijał, a kto był zabijany – dodaje Zbigniew Kozłowski.

Książka, która ukazała się w ubiegłym tygodniu, jest opisem życia w obozie koncentracyjnym widzianym oczyma młodej, dwudziestoletniej dziewczyny, która zostaje wyrwana z kręgu kochającej rodziny, od matki, ojca, czterech sióstr i dwóch braci, do całkiem innego świata, gdzie każdego dnia i w każdej chwili ociera się o śmierć.

Czytając wspomnienia Ewy Kozłowskiej z domu Waleckiej, aresztowanej na początku 1943 roku w Piotrkowie Trybunalskim przez Gestapo i przewiezionej do obozu koncentracyjnego na Majdanku, często znajdujemy się w centrum akcji, centrum wydarzeń trudnych sobie do wyobrażenia: tuż przy krematorium, w baraku czy na apelu razem z więźniami.

Młoda dziewczyna, która w obozie na Majdanku nie miała swojego imienia i nazwiska, tylko numer 980 na białym, prostokątnym płótnie, codziennie spotykała się ze scenami i sytuacjami wstrząsającymi, brutalnymi.

Czasy pozbawione człowieczeństwa

„Obokw naszego baraku, co z okien pralni można było zobaczyć, przewożono na platformach ciała ludzi zagazowanych. Często byli to ludzie dopiero co rozstrzelani, bo z platformy lała się krew. Kiedy szłyśmy do pracy w pralni i chciałyśmy ominąć kałuże krwi, to auzejerka chłostała nas po nogach i specjalnie w te kałuże wpędzała. Potem my znaczyłyśmy czerwone ślady naszych współbraci na śniegu. Ta krwawa ścieżka była dość długo widoczna”.

[…]

„Krematorium w nocy miało szczególnie piekielny wygląd. Wokół panowała ciemność, nikt nie miał prawa kręcić się po obozie, przecież wszyscy spali, oprócz postów na wieżyczkach i nas, pracujących w pralni (…) Najczęściej drzwi do krematorium były otwarte. Od wewnątrz wydobywała się łuna ognia. Widać było przez szpary w drzwiach ubikacji, w jaki sposób Niemcy wrzucają ciała ludzi zagazowanych do pieca, aby je spalić. Widok był straszny, bo ciała pod wpływem temperatury drgały i prężyły się jak żywe. Czyż można było nie oszaleć patrząc na takie obrazki?

Zostały one na trwałe wpisane w moją świadomość, widziałam je ciągle, mimo że bardzo tego nie chciałam, pragnęłam je wymazać z pamięci, ale nie byłam w stanie. Dodatkowo działał na moją wyobraźnie zapach spalonych ciał. Trudno go określić – był smrodliwy, duszący, mdławy i roznosił się po całym obozie we dnie i w nocy. Wdzierał się wszędzie: w oczy, w uszy, zatykał gardła tak, że nie można było oddychać. Kości ludzkie walały się wszędzie, niechcący chodziłyśmy po nich w nocy. Najgorsza była ciągła świadomość, że ci ludzie jeszcze nie tak dawno byli z nami”.

Kozłowska doskonale zapamiętała nazwiska i sylwetki obozowych koleżanek, przerażające spojrzenia więźniów idących na śmierć i pełne buty twarze oprawców.

„Widziałam, jak Braunsteiner goniła kobiety po polu, a potem, szczując psami prowadziła w stronę krematorium. Byłam świadkiem, jak Muhsfeldt i Braunsteiner zwoływali dzieci, częstując je cukierkami, a potem wrzucali na platformę ciężarówki i wywozili, przerażone i płaczące, prosto do krematorium.”

Każdy dzień z półtorarocznego pobytu w obozie, obserwując zło ludzkiego zwyrodnienia, powodował napięcia i niesamowite wstrząsy psychiczne. Wielokrotnie w listach do rodziny – obszernie prezentowanych w książce – Kozłowska pisała „Nie jestem pewna, czy kiedyś jeszcze Was zobaczę”.

Mimo przeżywanych okropności musiała zostawić sobie przynajmniej cieniutką nitkę nadziei, która pozwoliła tkwić w tym obozowym piekle i przetrwać. Listy pisane poza cenzurą były dla niej odskocznią od potwornej rzeczywistości. To w nich ładowała akumulatory, aby przetrwać jeszcze jeden dzień w zastraszającej rzeczywistości.

Wiary nie straciła, gdy w kwietniu 1944 roku trafiła z obozu na Majdanku do Ravensbrück. Tam otrzymała też nowy numer: 36807, który zachowała po powrocie do kraju i który znalazł się na okładce książki.

Inne kwiaty, inna zieleń

Z niemieckiej niewoli wyrwał ją Szwedzki Czerwony Krzyż. Przez Kopenhagę trafiła do Malmo. W Szwecji spędziła siedem miesięcy. „To właśnie tam przeżyłam pierwszą na wolności wiosnę. Była bardzo piękna, ja zachłystywałam się wolnością, ale wydawało mi się, że kwiaty inaczej kwitną i zieleń jest jakaś inna, i ptaki inaczej śpiewają. Mimo wspaniałych warunków, jakie stworzyli nam Szwedzi, bardzo tęskniłam do swoich najbliższych i mojej ojczyzny” – napisała Kozłowska we wspomnieniach.

Wróciła do rodzinnego domu w Piotrkowie Trybunalskim. Wyszła za mąż, mając nadzieję, że wreszcie ustabilizuje swoje życie.

„Niestety, mój mąż Ryszard był oficerem Armii Krajowej i po zawarciu związku małżeńskiego musiałam wraz z mim przez kilka lat ukrywać się przed Służbą Bezpieczeństwa, która ścigała byłych akowców. Ciągle zmienialiśmy miasta i mieszkania.”

W 1954 roku Ryszard Kozłowski dostał propozycje pracy trenera w klubie sportowym RKS Motor Lublin. Początkowo pani Ewa nie chciała myśleć o przeprowadzce, jednakże mieszkanie, które mieli otrzymać, trzy pokoje z kuchnią, przeważyło.

W Lublinie zamieszkali przy ul. Puchacza, zaledwie kilkaset metrów od bramy wejściowej obozu koncentracyjnego Majdanek. „Byłam bliska histerii i załamania nerwowego. Przez kilka miesięcy nie miałam odwagi pójść w kierunku obozu. Tak bałam się tego strasznego miejsca. Po dłuższym czasie, trzymając męża kurczowo pod rękę, odważyłam się podejść pod bramę obozową. Krew pulsowała mi w skroniach, napięcie było nieprawdopodobne, choć od tamtych wydarzeń minęło ponad 10 lat. Miałam wrażenie, że mogę znowu być tam zamknięta. Trwało to kolejnych kilka miesięcy, nim przyzwyczaiłam się do myśli, że Konzentrationslager Majdanek to już historia.”

Z tymi koszmarnymi obrazami w pamięci Ewa Kozłowska żyła do końca swoich dni. Przez wiele lat, spotykając się z grupami Akcji Znaku Pokuty dawała świadectwo tych strasznych czasów, pozbawionych człowieczeństwa, opowiadała młodym ludziom z Niemiec swoje pełne cierpienia doświadczenia, jakie przeżyła w obozach koncentracyjnych Majdanek i Ravensbrück.

Te rozmowy nie były dla niej łatwe, a wspomnienia obozowe pełne bólu, tak jak książka, którą postanowił wydać jej syn, Zbigniew Kozłowski.

K. Basiński

 

News will be here