Kibicom koszykówki w Lublinie Zdzisława Szabały specjalnie przedstawiać nie trzeba. W latach 70-tych był czołowym zawodnikiem pierwszoligowej Lublinianki. Potem skończył studia na AWF i został trenerem. Z lubelskim AZS-em zdobył złoty medal mistrzów Polski juniorów i brązowy wśród kadetów. Wygrywał także Akademickie Mistrzostwa Polski – po raz ostatni w ubiegłym roku! Pracował też przez wiele lat jako szkoleniowiec u „konkurencji”, w Starcie. Mało jednak kto wie, że dokładnie przed 45. laty, w 1972 roku, lublinianin brał udział w ówczesnym jugosłowiańskim Zadarze w mistrzostwach Europy juniorów i był najskuteczniejszym zawodnikiem w turnieju w zespole biało-czerwonych!
– Zdobyłem 78 punktów, a nasza drużyna w mistrzostwach zajęła dziesiąte miejsce – wspomina Zdzisław Szabała.
Polacy z siedmiu spotkań wygrali w Zadarze trzy, a lublinian był najlepszym koszykarzem w naszym zespole, kończąc zawody ze skutecznością 83,3 %!
Szabała aż w trzech meczach nie pomylił się ani razu: z Hiszpanią i ZSRR, gdy zdobywał po 12 punktów oraz w spotkaniu z Bułgarią, gdy ustrzelił 18 punktów, prowadząc nasz zespół do zwycięstwa 84:71.
Mistrzami Europy w 1972 roku została reprezentacja Jugosławii, która w finale rozbiła Włochów 89:65.
– Miałem wielką przyjemność grać na jednej imprezie ze znakomitymi zawodnikami, późniejszymi mistrzami Europy, świata i igrzysk olimpijskich: Bośniakiem Mirzem Delibašicem, czy też Serbem Draganem Kićanovicem. Pamiętam, że królem strzelców mistrzostw Europy w Zadarze został Mickey Berkovitz z Izraela, który zdobył 145 punktów, w tym 25 w meczu przeciwko polskiej reprezentacji – dodaje Szabała.
Lublinianin nie znalazłby się w kadrze, gdyby nie udane występy w klubie. Jak trafił do Lublinianki?
Tak jak większość chłopców w latach 60-tych, czy 70-tych przygodę ze sportem rozpoczynał od piłki nożnej.
– To było jeszcze w szkole podstawowej. Mieszkałem na ulicy. Róży Luksemburg (od red. dzisiejsza ul. ks. Jerzego Popiełuszki) w bardzo sportowej dzielnicy, a chodziłem do „trójki” na Długosza”. Od rana do wieczora spędzaliśmy czas na boisku. Zaczynałem od piłki nożnej w Lubliniance u Kazia Stefańskiego. Nawet nieźle mi szło, ale później, jak z kolegami znaleźliśmy piłkę do kosza, to tak już zostało – wspomina Zdzisław Szabała.
Z klubowym basketem zetknął się po raz pierwszy w MKS-ie u trenera Andrzeja Prędkiewicza. Później nieżyjący już Andrzej Główka, jeden z najbliższych kolegów, zaciągną go do Lublinianki.
– To były wspaniałe czasy dla koszykówki w tym klubie. W 1965 roku juniorzy Lublinianki po raz pierwszy w historii wywalczyli dla naszego miasta mistrzostwo Polski, a drużyna awansowała do pierwszej ligi. Zacząłem trenować przy Króla Leszczyńskiego i po dwóch latach, jako szesnastolatek, dostałem szansę gry w pierwszej lidze, łapałem się do meczowej dwunastki – opowiada Z. Szabała
Debiut w ekstraklasie zaliczył w meczu z Wybrzeżem Gdańsk.
– Trener Zenon Jaźwierski do składu na to spotkanie włączył mnie i Adama Gąsiora. Dużo zawodników spadło w tym meczu za pięć przewinień i dostaliśmy szansę gry. Wypadliśmy rewelacyjnie. Zdobyłem 12 punktów, a Adaś 10. Oprócz nas w drużynie Lublinianki było wtedy jeszcze dwóch bardzo młodych zawodników: Grzegorz Wallner i Janusz Florczak, który z pewnością pojechałby także na mistrzostwa Europy do Zadaru, gdyby nie kontuzja – dodaje Szabała.
Udane występy w zespole Lublinianki zaowocowały powołaniem do kadry Polski. Po mistrzostwach Europy juniorów w Zadarze Zdzisław Szabała na chwilę trafił z Lublinianki do Śląska Wrocław.
– W drużynie ze stolicy Dolnego Śląska grali wtedy między innymi Jacek Kalinowski, Tomasz Garliński, Leszek Chudeusz i Tadeusz Grygiel. Znaliśmy się bardzo dobrze z reprezentacji Polski juniorów, z którą byliśmy na mistrzostwach Europy. Gdy przyszedłem do Śląska dostałem numer 13, po Kazimierzu Frelkiewiczu. W pierwszym sezonie zajęliśmy trzecie miejsce, w kolejnym piąte. We Wrocławiu długo nie grałem, bo z powodów rodzinnych – zmarł tata – musiałem wrócić do Lublina, by pomóc mamie prowadzić prywatną firmę – tłumaczy.
Przez kilka sezonów Szabała występował jeszcze w Lubliniance. Potem, po zakończeniu studiów, podjął pracę na Uniwersytecie Marii Curie Skłodowskiej – najpierw w 1979 roku w Zespole Pieśni i Tańca, prowadzonym przez Stanisława Leszczyńskiego, a po roku w Studium Wychowania Fizycznego i Sportu, gdzie do dzisiaj prowadzi zajęcia ze studentami.
Gra na najwyższym poziomie zaprocentowała w jego pracy trenerskiej. W 1984 roku zaczął szkolić najmłodszych adeptów koszykówki w AZS. Po czterech latach, w 1988 roku, z juniorami akademickiego klubu sięgnął po złoty medal mistrzostw Polski, trzeci w historii dla lubelskiego zespołu (wcześniej mistrzami zostawały Lublinianka – 1965 i Start 1970).
W meczu o złoto młodzi akademicy pokonali Astorię Bydgoszcz. Dwóch zawodników AZS: Piotr Karolak i Hubert Wasiłek, znalazło się w najlepszej piątce mistrzostw. W drużynie grali także Ryszard Bielak, Robert Dudek, Marcin Stefaniuk, Dariusz Świerszcz, Mariusz Krawczyński i Paweł Maciaszczyk.
Potem z młodą drużyną AZS walczył o awans o pierwszą ligę, ale nie potrafił dogadać się z zarządem klubu i odszedł z zespołu. Do ekstraklasy akademików wprowadził trener Janusz Narkiewicz.
Następnie podjął pracę w drużynie sąsiadów zza miedzy, lubelskim Starcie.
– Dwa razy walczyliśmy o ligę, ale brakowało ludzi. Wróciłem do AZS-u i w 1996 roku ze swoimi wychowankami zdobyłem brązowy medal mistrzostw Polski kadetów. W pierwszej piątce tego zespołu występowali: Michał Ignerski, Piotr Dobrowolski, Robert Żuk, mój syn Wojtek i Jacek Jędrzko. W kolejnym rok liczyłem na medal wśród juniorów. Trzech zawodników: Ignerski, Dobrowolski i Żuk trafiło jednak do SMS i już się nie liczyliśmy się w rywalizacji – wyznaje trener Szabała.
W 1998 roku znowu objął Start, który spadał aż do III ligi.
– Arek Czarnecki pomagał mi prowadzić zespół w lidze, a ja mu juniorów, z którymi w mistrzostwach Polski w Gdyni zajął trzecie miejsce. W tej drużynie grali Arek Pelczar, będący dzisiaj prezesem Startu, Przemysław Łuszczewski, obecnie trener drugoligowego AZS UMCS, Michał Sikora i Michał Marciniak. Z AZS do tego zespołu dołączyli Artur Bidyński i mój syn, Wojtek.
To był ostatni wielki sukces młodzieżowej lubelskiej koszykówki. Dlaczego dzisiaj nasze klubowe zespoły nie zdobywają medali w mistrzostwach Polski?
– Mamy w szkołach mnóstwo klas profilowanych, a nie mamy sukcesów. Nie chcę nikogo atakować, ale proszę zobaczyć, kto w tych szkołach pracuje. Dobiera się do pracy przypadkowych ludzi. Kiedyś główne szkolenie opierało się na klubach, gdzie zatrudniano szkoleniowców z dorobkiem, trenerzy mieli dużą wiedzę, byli wcześniej znakomitymi zawodnikami – wyznaje ze smutkiem trener Zdzisław Szabała. – Dzisiaj serce mi się kraje, patrząc na zespół TBV Start, który występuje w zawodowej lidze. Kiedyś Lublinianka, AZS czy Start składały się praktycznie z samych wychowanków. A teraz? W TBV Start jest dwóch naszych zawodników: Paweł Kowalski z Pogoni Puławy i Bartosz Ciechociński. Nie rozumiem, dlaczego nie grają w tym zespole bracia Karolakowie czy Gospodarek. Można by dokupić trzech zawodników i mieć ciekawy zespół, złożony w dużej części z utalentowanych naszych koszykarzy. Z taką drużyną będą utożsamiać się również kibice. Nie rozumiem tej polityki – kończy trener Szabała.
Na szczęście sukcesy w koszykówce odnoszą nasze akademickie zespoły. W ubiegłym roku drużyna studentów UMCS, prowadzona przez trenera Zdzisława Szabałę, zdobyła tytuł Akademickich Mistrzów Polski. W finale lublinianie rozgromili AGH Kraków 92:50. Najskuteczniejszymi zawodnikami w meczu o złoto byli bracia Karolakowie. Jakub zdobył 20 punktów, a Bartek 19.
– To był nasz prezent dla uczelnianego klubu z okazji 70-lecia przypadającego na 2016 rok. Szkoda, ze później podczas uroczystej jubileuszowej gali o naszym sukcesie zapomniano, zresztą podobnie jak o mistrzostwie Polski juniorów, zdobytym przez AZS w 1988 roku. Wierzę, że to było jedynie niedopatrzenie, a nie jakieś celowe działanie – kończy trener Szabała, który z 64 lat życia aż 50 poświęcił koszykówce.
Krzysztof Basiński