Drop Shot z Robinsonem

Metoda drop shot staje się coraz bardziej popularna. O jej fenomenie na pewno stanowi fakt, że w pewnych warunkach guma uzbrojona w przywiązany do linki na sztywno haczyk potrafi otworzyć na pozór bezrybną wodę. Początkującym i zaawansowanym adeptom tej metody naprzeciw wychodzi firma Robinson, która stworzyła całą linię produktów przeznaczonych do drop shota – od specjalistycznego wędziska, poprzez przynęty, na fluorocarbonie kończąc.

W końcu przyszła jesień. Co prawda porannych przymrozków jeszcze nie było, ale mgły otulające mlecznym całunem nadbużańskie łąki i stada żurawi wielkimi kluczami zmierzające na południe to zapowiedź najbardziej magicznej i wyczekiwanej przez wędkarzy pory roku. Przełom października i listopada to dla mnie początek polowań na dwa ulubione gatunki ryb – sandacze i szczupaki. Niestety, w Bugu o te ostatnie coraz trudniej. Po kilku latach bez wiosennych wylewów populacja tego gatunku znacznie zmalała. Jest jednak światełko w tunelu, bo w tej przepięknej rzece zostało sporo dużych ryb. Co prawda o wiele rzadziej meldują się one na haczykach, ale za to satysfakcja ze złowienia takiej mamuśki jest olbrzymia.
Już od wiosny planowałem strategię na jesienne połowy. Grubo, ciężko i wolno – taktyka, która sprawdzała się w latach ubiegłych w tym sezonie zawodziła na całej linii. Bardzo niski stan wody i mnóstwo drobnicy zgromadzonej na stosunkowo niewielkim obszarze sprawił, że drapieżniki nie interesowały się klasycznie prezentowanymi przynętami. Dlatego w moim arsenale pojawiła się tajna broń na bużańskie drapieżniki – kij Robinson Drop Shot Twins z dwoma szczytówkami oraz cała bateria przynęt dedykowanych do tej metody – Tankery, Wasabi, czy Mikrusy w przeróżnych barwach i wielkościach. Wędka sama w sobie jest bardzo ciekawa, bo w zależności od zastosowanej szczytówki mamy do dyspozycji opcje o całkowicie odmiennych parametrach. Lżejsze, o ciężarze wyrzutu 5-15 g jest typową wklejanką z pełną szczytówką i doskonale sprawdzi się nie tylko w klasycznym jiggowaniu, ale i metodzie drop shot. Druga opcja opisana jako „Spin” to klasyczny kij o c.w. 10-30, którego szybka akcja i paraboliczne ugięcie poskromi największe nawet szczupaki.
Będąc uzbrojonym w różne przynęty oraz wędką z podpiętymi na zmianę kołowrotkami Robinson Pulsar i Robinson Sashima, nie pozostało nic innego, jak ruszyć nad Bug. Pierwsze wyprawy z nową dla mnie metodą drop shot to bezustanne pasmo porażek. Ryby za nic nie chciały zainteresować się podrygiwanymi nieudolnie przynętami. Było kombinowanie z obciążeniem, z wysokością montażu haczyka, z ich rodzajem, czy metodą zbrojenia, ale wszystko na nic. Jedynym pocieszeniem był fakt, że także inni wędkarze schodzili znad rzeki z pustymi rękoma. Ratunku szukałem w sieci. Tak trafiłem na stronę firmy Robinson, na której pokazany jest sposób prowadzenia, czy raczej manipulowania gumami Mikrus. Uzbrojony w nowo nabytą wiedzę zameldowałem się nad moją rzeką. Poligonem doświadczalnym było bardzo długie zakole z głęboką rynną. Po pierwszych rzutach i nowej strategii poruszania Mikrusem nie działo się nic nowego. Efekt przyniosła zmiana gumy na seledyn z czerwonym ogonkiem i uzbrojenia – z haka offsetowego na klasyczny, zapięty tuż za główką. Gdy zarzucony na ukos w stronę środka rzeki zestaw prąd zniósł jakieś 3 metry od brzegu nastąpiło branie. Nie było to klasyczne pstryknięcie jak przy jiggowaniu, a tępe uderzenie i natychmiastowy odjazd. Na początku myślałem, że to szczupak, ale po krótkim, zdecydowanym holu na tafli wody pojawił się pięknie wybarwiony sandacz. Mimo że w ręku trzymałem wklejankę o c.w. wynoszącym ledwie 5-15 gramów, to wędka miała zaskakująco sztywny dół i przy holu czułem jeszcze zapas mocy zdolny do poradzenia sobie z o wiele większymi okazami, choć moja pierwsza ryba na drop shota i tak nie była mała, bo gruby sandacz mierzył 65 cm i dał mi mnóstwo radości.

Ta wyprawa była dla mnie bardzo ważna, bo przywróciła, a właściwie dała mi wiarę w to, że drop shot w pewnych warunkach może być niezwykle skuteczną metodą. Oczywiście nie połowimy nim wszędzie – trzeba znaleźć odpowiednią miejscówkę, gdzie będziemy w stanie w całej okazałości zaprezentować nasze przynęty. O sprzęcie trochę już było. Teraz dwa słowa o przynętach. Na rynku nie brakuje wszelkiej maści gum dedykowanych do tej metody. W moim pudełku na ten sezon królują wspomniane Mikrusy od Robinsona. Te jaskółki występują w trzech wielkościach (5, 7,5 i 10 cm) i wielu wariantach kolorystycznych. Zrobione są z miękkiej, ale bardzo wytrzymałej gumy, więc z powodzeniem znoszą wielokrotne zbrojenie. Korpus w przekroju ma kształt trójkąta, oko 3D i wyraźnie odznaczona linia boczna bardzo udanie imitują małe rybki występujące w naturze. Co prawda Mikrusów można używać też do klasycznego opadu, ale moim zdaniem o wiele lepiej prezentują się w metodzie drop shot. Krótkie, ale zdecydowane i bardzo szybkie podszarpywania szczytówką sprawiają, że przynęta fantastycznie pracuje w pionie, a wprawiona w taki ruch budzi zainteresowanie drapieżników. Drugim wabikiem, którego używam do tej metody są także robinsonowskie Tankery. Mają kształt klasycznego rippera, wrzecionowaty korpus zakończony długą płetwą. Gumy te występują w dwóch wersjach wielkościowych (6,5 i 9 cm). Właśnie ze względu na wydłużony korpus lepiej jest zbroić je w haki offsetowe, choć świetnie sprawdzają się też klasyczne haczyki węgorzowe na długim trzonku z dwoma zadziorami, które bardzo dobrze trzymają przynętę. Tankery szczególnie polecam do łowienia w rzekach. Zamontowane na lince przy drop shocie praktycznie nie wymagają ingerencji wędkarza, bo w ruch wprawia je sam prąd wody. W odróżnieniu od Mikrusa, którego trzeba odpowiednio animować, Tankery przypominają stojące w toni rybki. Ich kolorystyka też jest o wiele bardziej zbliżona do naturalnej. Ale największym ich atutem jest łatwość ich naturalnego zaprezentowania, także w połączeniu z główką jiggową lub czeburaszką. Główne zalety tych dwóch przynęt łączy w sobie guma Robinson Wasabi. Przynęta jest bardzo miękka i elastyczna, ma cienki, żebrowany korpus zakończony niewielkim ogonkiem. Ona także występuje w trzech rozmiarach i kilkunastu kolorach i daje się zbroić na wszelkie możliwe sposoby, co stanowi o jej uniwersalności. Bardzo elastyczna guma prowadzona w poziomie delikatnie drobi ogonkiem. Gdy do animacji dodamy delikatne ruchy szczytówką, korpus Wasabi zaczyna dodatkowo falować. Dzięki temu przynęta świetnie prezentuje się przy każdej metodzie połowu, choć jej wszystkie walory najlepiej wydobyć zbrojąc ją krótkim hakiem.

News will be here