Nie było przestępstwa, nie ma dróżnika

Po ponad czterech miesiącach prokuratura umorzyła dochodzenie w sprawie niezamkniętych rogatek na przejeździe kolejowym przy ul. Metalowej. Choć kobieta, która złożyła zawiadomienie na dróżnika, przeżyła chwile grozy na torach – śledczy orzekli o braku znamion czynu zabronionego. „Dość” – powiedziało jednak PKP – szlaban opuszcza się już tylko z automatu.

Po tragedii, która rozegrała się w kwietniu ubiegłego roku na przejeździe kolejowym u zbiegu ulic Złotej i Metalowej, chełmianie z nieufnością zaczęli przemierzać tę trasę. Nie bez kozery. Przez błąd dróżnika śmierć poniosły matka z córką. I choć wszyscy wierzyli, że od czasu tragedii PKP będzie baczniej pilnować tego miejsca i pracy dróżników, niecały rok później sytuacja omal się nie powtórzyła.

9 lipca tego roku dyżurny Komendy Miejskiej Policji w Chełmie odebrał zgłoszenie o możliwości popełnienia przestępstwa od kobiety, która była naocznym świadkiem kolejnego „błędu” kolejnego. Zbliżając się do przejazdu, kobieta instynktownie zatrzymała się przed szlabanem, choć ten był podniesiony. Wtedy usłyszała gwizd pociągu. Nie minęła chwila, a pojawił się tuż przed nią. Dróżnik w tym czasie miał wybiec z budki z wyciągniętymi rękami w stronę nastawnika.

Po około 20 min na miejscu był już patrol Straży Ochrony Kolei. O zdarzeniu dowiedziało się kierownictwo PKP, a dróżnik został zawieszony w obowiązkach do czasu wyjaśnienia sprawy, wyznaczając zastępcę na jego miejsce (notabene dwa dni później on też nie zamknął na czas szlabanu, co widział obecny akurat na miejscu patrol policji. W efekcie również i on został zawieszony).

Zaraz potem sprawa trafiła na biurko prokuratora, decyzją którego wszczęte zostało dochodzenie w sprawie niezamknięcia rogatek i tym samym narażenia kobiety na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, za co zgodnie z kodeksem karnym grozi nawet do 3 lat pozbawienia wolności.

Kilka dni temu dochodzenie dobiegło końca. Po uzupełnieniu postępowania Prokuratura Rejonowa w Chełmie uznała, że czyn dróżnika nie wypełnił znamion czynu zabronionego, dlatego śledczy odeszli od przedstawiania mężczyźnie zarzutów i zdecydowali się umorzyć postępowanie.

Ustalono, że tego dnia rogatki były sprawne, a dróżnik odnotował w dzienniku czas nadania sygnału o zbliżającym się pociągu ze stacji Chełm. Sam dróżnik zeznał, że gdy podchodził do nastawnika, z obu stron przejazdu były samochody, zaś jedno z aut znajdowało się na wysokości opuszczanego drąga rogatkowego. Wyjaśnił, że powodem jego zwłoki była konieczność czekania, aż stojące za blisko auto cofnie się. Z kolei z opinii powołanej specjalnie na tę okoliczność przez PKP komisji kolejowej wynika, że pociąg znajdował w odległości około 150-200 m od przejazdu, gdy szlaban zaczął się opuszczać.

Mimo wszystko po niedawnej modernizacji przejazdu budka dróżnika znikła. Biuro prasowe spółki nie komentuje jednak, na ile decyzja o montażu automatycznych zapór była podyktowana ujawnionymi nieprawidłowościami w pracy człowieka. Przemierzający tę trasę niemal każdego dnia wierzą, że teraz będzie bezpiecznie. Tym bardziej, że po likwidacji budki, jak mówią, znacznie polepszyła się widoczność. (pc)

News will be here