Urodziła się i wychowała w Warszawie, ale to Chełm wybrała na swoje miejsce do życia. Głównie za sprawą męża, Łukasza, ale także innych okoliczności, które sprawiły, że to właśnie tu odnalazła spokój i inspirację do tworzenia swoich prac. Mowa o Aleksandrze Krawczuk vel Walczuk, artystce i malarce. Swoją przygodę z pędzlem i płótnem rozpoczęła w czasie pandemii, nie przypuszczając, że staną się one jej sposobem na życie.
Z Warszawy do Chełma
– Znam Chełm od 6 lat – mówi w rozmowie z „Nowym Tygodniem” Aleksandra Krawczuk vel Walczuk. – Przyjeżdżałam tu do rodziców mojego męża, spędzałam tu często wakacje. Jestem raczej introwertyczną „duszą” i zawsze wiedziałam, że wyprowadzę się gdzieś poza Warszawę, bo jest ona dla mnie zbyt głośna i przytłaczająca, ale Chełma raczej nie brałam pod uwagę. Długo mówiłam, że nigdy się tu nie przeprowadzę. Stało się inaczej…. Im częściej tu przebywałam, tym bardziej zakochiwałam się w tym miejscu; w jego klimacie, w tym, że żyje się tu spokojniej. Urzekła mnie też bliskość natury. Kocham konie, co też widać na moich obrazach. Trzy lata temu zaczęłam uczyć się jazdy konnej w Janowie, który uważam za przepiękne miejsce. Dzięki tej pasji poznałam wielu fantastycznych ludzi i to też bardzo otworzyło mnie na Chełm. Dziś, kiedy wracam do Chełma, to mam poczucie, że tu jest mój dom.
Od kilku miesięcy Ola wraz z mężem mieszka w jednej z kamienic na „Dyrekcji Górnej”. Nie kryje, że wygląd osiedla bardzo ją urzekł, przywodząc na myśl klimatyczne uliczki Żoliborza oraz Starych Bielan, i był dodatkową motywacją, by zostać w Chełmie.
– Jak zobaczyłam to osiedle, przepadłam – śmieje się Ola. – W Chełmie podoba mi się wiele rzeczy. W Warszawie ludzie często się nie znają. W Chełmie – co oczywiście można uznać zarówno za plus jak i minus – nie jest się tak anonimowym. Społeczność jest bliżej siebie i moim zdaniem to jest świetne. Taka „małomiasteczkowość” bardzo mi odpowiada. Kojarzy mi się to trochę z moim dzieciństwem. Wychowywałam się na Bemowie. W obrębie tej dzielnicy do pewnego czasu toczyło się moje życie i tym samym znało się ludzi z okolicy. Później, jak już poszłam do liceum, potem na studnia, mieszkałam w centrum, gdzie nie ma takich więzi, gdzie ludzie po prostu się nie znają – wspomina Ola.
Wrodzony talent
Patrząc na obrazy Oli można odnieść wrażenie, że maluje „od zawsze”. Tak jednak nie jest. Jako dziecko lubiła rysować, ale nie uczęszczała na żadne zajęcia plastyczne. Uczyła się za to gry na skrzypcach w szkole muzycznej. Jeśli chodzi o malarstwo jest samoukiem. Po raz pierwszy po pędzel sięgnęła w czasie pandemii.
– Zawsze widziałam się w jakieś kreatywnej dziedzinie, choć długo nie wiedziałam, co mogłoby to być. W czasie pandemii kupiłam zestaw do malowania i właśnie wtedy przyszła taka myśl, że malowanie to jest coś, co mogłabym robić. Wydaje mi się też, że odziedziczyłam pewne predyspozycje w tej dziedzinie – rodzice są architektami, wśród przodków miałam też malarzy. Inaczej chyba nie da się wytłumaczyć tego, że nie mając fachowej wiedzy i doświadczenia, biorę pędzel i coś wychodzi – śmieje się Ola.
Artystka przyznaje, że początkowo traktowała malowanie bardziej jako hobby. Jej rodzice, pracujący w wolnych zawodach i świadomi, że mogą one wiązać się z pewną niestabilnością, sugerowali jej inną ścieżkę – najlepiej pewną pracę na etacie.
– Był taki czas, że odłożyłam malowanie – wspomina Ola. – Wyprowadziłam się z domu rodzinnego, poszłam na studia pedagogiczne, pracowałam jako niania, kelnerka, podejmował się też innych dorywczych prac. Już po ślubie, w 2022 r., uznałam, że skoro planujemy rodzinę, chcemy mieć dzieci, muszę mieć stabilną pracę. Zatrudniłam się w urzędzie, ale szybko okazało się, że to nie dla mnie. Chciałam jakiejś innowacji, kreatywności i satysfakcji, że coś stworzyłam. Po okresie próbnym zrezygnowałam.
W 2023 r. postanowiła, że będzie robić to, co sprawia jej największą frajdę, czyli malować. Mąż bardzo ją w tym dopingował. Niecałe dwa lata temu zaczęła pokazywać swoje prace na Instagramie. Okazało się, że był to starzał w dziesiątkę.
– Kiedy stworzyłam to konto, pewne rzeczy zaczęły same do mnie przychodzić. Pojawiła się pierwsza sprzedaż, jakieś zamówienia. Szybko się uczę, więc progres w malowaniu był dość szybki. Malowałam coraz więcej i zaczynałam widzieć, że to wszystko ma sens. Odezwała się pierwsza galeria. To wszystko było bardzo radosne, ale też trochę przytłaczające. Dziś mogę powiedzieć, że takie rzucenie się na głęboka wodę dużo mi dało i pomogło szybciej się rozwinąć – mówi Ola.
Ożywi kiosk na placu Łuczkowskiego
Malarka ma na swoim koncie już ok. 200 sprzedanych obrazów i kilka wystaw. Niebawem jaj prace znów będzie można obejrzeć w Warszawie (L`arte, ul. Poznańska), zaś w ubiegłym roku jej prace wystawiła Galeria Sztuki Van Gogha w Madrycie. Były one także pokazywane podczas targów sztuki w Mediolanie. Ola wspomina, że były to ważne i przełomowe wydarzenia. Do końca nie mogła uwierzyć, że zagraniczna galeria zainteresowała się jej pracami.
– Nie wierzyłam do tego stopnia, że musiałam osobiście zawieźć te obrazy – śmieje się.
Prace Oli można obejrzeć m.in. na jej profilu na Instagramie, a także w sklepie internetowym (www.velart.store). W ofercie ma nie tylko obrazy, ale także plakaty dostępne w różnych rozmiarach. W planach ma także otwarcie minigalerii. Będzie się ona mieścić w zabytkowym kiosku na placu Łuczkowskiego.
– Moja działalność opiera się głównie na social mediach i to jest super sprawa, bo niskim kosztem można dotrzeć do szerokiej grupy odbiorców, ale wbrew pozorom kosztuje to bardzo dużo pracy. Tym bardziej, że od początku do końca wszystko robię sama. Zazwyczaj do godziny 16 maluję, a później zajmuję się odpisywaniem na maile, opłacaniem faktur, zamówieniami. To trochę jak praca na dwa etaty, ale nie do końca, bo malowania nigdy nie nazwałabym pracą – mówi Ola.
Sztuka dla ludzi
Obrazy Oli (nie licząc oczywiście plakatów) wykonywane są na płótnie farbami akrylowymi, choć jak podkreśla, ma zamiar sprawdzić się także w malarstwie olejnym. Chętnie sięga po jasne, ciepłe barwy i strukturę, która nadaje dziełom głębi. Najbardziej inspiruje ją natura, zwłaszcza rozlewiska i strumienie, bo kojarzą się z harmonią i spokojem.
– Moje dzieła to wyraz mojego wnętrza, moich marzeń i mojej miłości do natury – opowiada Ola. – Brzmi banalnie, ale dla mnie, dziewczyny, która wychowała się na wielkomiejskim blokowisku, możliwość obcowania z naturą ma szczególne znaczenie. Mogę powiedzieć, że dzięki malowaniu i obcowaniu z przyrodą odnalazłam w sobie harmonię i spokój, i chcę dzielić się tym z moimi odbiorcami. Wielokrotnie zastanawiałam się czy za pomocą pędzla i farby jestem w stanie to zrobić, ale z wiadomości, jakie otrzymuję wynika, że tak jest. Ludzie piszą, że patrzą na obraz i na chwilę przenoszą się w spokojną krainę, że dobrze to wpływa to na ich samopoczucie, że czują się spokojni. I to jest chyba najpiękniejsza rzecz jaką mogę usłyszeć. To wielka radość, że ci ludzie mogą poczuć to, co ja czuję. Mam wrażenie, że czasem między twórcą a odbiorcami sztuki jest pewien dystans, sztuka jest postrzeganą jak coś niedostępnego. Chce pokazać, że tak nie jest i właśnie z tą myślą planuję otworzyć minigalerię. Ze sztuką jest tak jak z czytaniem książki czy słuchaniem ulubionej muzyki. Pozwala ona się na chwilę oderwać się od problemów i przenieść w innych wymiar, zresetować.
Sukcesy i marzenia
Zapytana o swój największy zawodowy sukces, Ola odpowiada bez wahania – to, że każdego dnia może robić to, co kocha. Malarstwo stało się nie tylko jej pasją, ale i sposobem na życie, dającym jej poczucie spełnienia. Ceni uznanie odbiorców i zainteresowanie galerii, to najważniejsze dla niej jest tworzenie w spokoju, zgodnie z własnym rytmem.
– Moim marzeniem jest, żeby za te 10 czy 20 lat móc dalej to robić; móc coś po sobie zostawić. Sukcesem jest też to, że odważyłam się to robić. Nie miałam żadnych zasobów, wiedzy, umiejętności, musiałam się wszystkiego nauczyć, także marketingu, sprzedaży, prowadzenia social mediów. Kosztowało mnie to wiele, ale było warto. Jak wiadomo sztuczna inteligencja jest coraz bardziej powszechna, ale wierzę, że rzeczy tworzone przez człowieka, z emocjami i sercem, zawsze się obronią – kończy Ola. (w)