Środek przymusu zdziałał cuda…

Policjant lubelskiej drogówki bez powodu zaatakował gazem obezwładniającym pracownika PGE. Funkcjonariusz stwierdził potem, że „gaz to za mało”. Niebawem wraz z koleżanką z patrolu stanie przed sądem. Oboje odpowiedzą za przekroczenie uprawnień. Oprócz kary więzienia grozi im wydalenie z policyjnych szeregów.


Sceny rodem z filmu rozegrały się w ubiegłoroczne walentynki. Marcin M., pracownik PGE, wraz z kolegą został wysłany na skrzyżowanie ulic Herberta i Zemborzyckiej w Lublinie. Ze zgłoszenia wynikało, że doszło tam do uszkodzenia kabli energetycznych w wyniku kolizji drogowej, której sprawca odjechał. Marcin M. i jego kolega mieli dokonać niezbędnych napraw.

Na miejsce przyjechali też starszy sierżant Dominik P. (obecnie 33 lata, ojciec dwójki dzieci) oraz starszy sierżant Urszula F. (35 lat) z Wydziału Ruchu Drogowego Komendy Miejskiej Policji. Funkcjonariusze spytali, czy na miejscu jest sprawca kolizji. Marcin M. odpowiedział, że nie, lecz w pobliskim sklepie jest kamera monitoringu. Zaznaczył, że jego zdaniem uszkodzenie powstało w wyniku uderzenia samochodu.

Dominik P. stwierdził, że wie, co ma robić. Marcin M. powiedział do policjanta: „Człowieku, przyjechaliśmy na tą samą interwencję i chcę, abyśmy razem ustalili, co się stało”. Przeczulony na swoim punkcie funkcjonariusz stwierdził, że to obraza policjanta i nie życzy sobie, aby mówić do niego na „ty”. Policjant zażądał od Marcina M,. okazania dowodu. Pracownik PGE poprosił funkcjonariuszy o przedstawienie się i spytał o cel okazania dowodu. Dominik P. odpowiedział, że chce napisać skargę do PGE w związku ze znieważeniem. Marcin M. nie okazał dowodu.

Gdy policjanci rozmawiali z jego kolegą, Marcin M. odszedł na 10 metrów i zadzwonił do znajomej policjantki. Spytał, czy powinien okazać dowód. Koleżanka stwierdziła, że tak i spytała, jak wyglądają funkcjonariusze. „Jeden z nich wygląda, jak mój gówniarz” – stwierdził Marcin M., mając na myśli swojego syna. Te słowa usłyszał Dominik P. Policjant ruszył w kierunku Marcina M. – To nie do was – krzyknął przerażony pracownik PGE, który był przekonany, że Dominik P. sięga po pistolet. Funkcjonariusz podszedł do Marcina M. i prysnął w jego twarz gazem obezwładniającym.

Urszula F. podbiegła do swojego kolegi i oboje, używając chwytów obezwładniających, złapali Marcina M, po czym zaprowadzili go do radiowozu. Dominik P. wyjaśniał później, że powodem takiej reakcji było to, że Marcin M. nie wylegitymował się, nazwał go „gówniarzem” i „zwyzywał polską policję, która jest nieudolna”. Stwierdził też, że „to za mało za znieważenie, a środek przymusu zdziałał cuda”. Interwencja została zarejestrowana przez jedną z pobliskich kamer. Funkcjonariuszom nie udało się za to odnaleźć sprawcy kolizji….

Marcin M. został ukarany 500-złotowym mandatem. Przyjął go, aby nie mieć problemów w pracy i przeprosił za swoje zachowanie, żeby złagodzić atmosferę. Mężczyzna nie odpuścił jednak funkcjonariuszom. Następnego dnia Marcin M. poszedł do lekarza, który stwierdził u niego „oparzenia termiczne i chemiczne, objawiające się zaczerwienieniem i obrzękiem twarzy”. Sprawa trafiła do prokuratury. Dominik P. został oskarżony o przekroczenie uprawnień.

Taki sam los spotkał Urszulę F., choć to nie ona była prowodyrem zajścia. Śledczy uważają jednak, że jest winna w tym samym stopniu, co jej kolega. – Zebrany materiał dowodowy w sposób jednoznaczny wskazuje, że swoim zachowaniem podejrzani przekroczyli swoje uprawnienia. Marcin M. został zaatakowany miotaczem gazu w sytuacji, gdy był 10 metrów od podejrzanych i prowadził prywatną rozmowę telefoniczną – czytamy w akcie oskarżenia, który trafił już do sądu.

Policjantom grozi do 3 lat więzienia. Znacznie dotkliwsze mogą być dla nich konsekwencje dyscyplinarne. Funkcjonariuszom grozi wydalenie ze służby.

Grzegorz Rekiel

 

News will be here