Udobruchać wzburzoną wieś

Nadchodzące wybory samorządowe – zwłaszcza do sejmików województw – rozstrzygną się na wsi. I dlatego to właśnie na niwie rolniczej toczy się już nie tylko spór główny partii politycznych, ale też kwestie rolne zaczynają dominować w debacie publicznej.
Nic dziwnego – każda władza musi przecież pamiętać, że wprawdzie najpierw są żniwa i plony, ale potem zawsze należy się spodziewać wykopków…


Zagłuszyli premiera

Obrywają wszyscy. Najpierw rolnicy, ogrodnicy i sadownicy syrenami i okrzykami dali wyraz swojemu rozczarowaniu brakiem interwencji rządowej na rynku owoców, w związku z czym zagłuszany na odsłonięciu pomnika Lecha Kaczyńskiego w Kraśniku premier Mateusz Morawiecki zaczął pospiesznie się tłumaczyć, swoim zwyczajem zwalając winę na poprzedników, przez których „sektor przetwórczy znalazł się w rękach obcego kapitału”. Na to szybko zareagowali ludowcy, przypominając, że taki np. HORTEX został sprywatyzowany pod rządami… AWS, w skład której to koalicji wchodzili także obecni politycy PiS i której radnym był sam premier. Producentów guzik jednak dziś obchodzi, kto zaczął niekorzystne dla nich przemiany na wsi i w jej otoczeniu, tylko to, że dostają 18 groszy za kilo jabłek, 80 groszy – wiśni, a porzeczka jest po groszy 30, czyli wielokrotnie poniżej kosztów produkcji.

Nie tyle więc chodzi o międzypartyjne przepychanki, co o cały niewydolny system państwowej polityki rolnej, a raczej jego brak.

– Ameryka zalewa nas dzisiaj GMO. Robią z nas najgorsze wysypisko, robią z nas bydło. Na dodatek skłóca nas z Rosją i pcha nas na Ukrainę. Kłócą nas z rosyjskimi przyjaciółmi, którzy byli ogromnymi odbiorcami naszych towarów, dlatego każdy rolnik powinien dzisiaj pokazać Amerykanom „wała” – krzyczał ochrzczony już mianem „nowego Leppera” Michał Kołodziejczak, lider organizującej protesty Unii Warzywno-Ziemniaczanej, a inne organizacje związkowe i producenckie muszą dotrzymywać mu kroku w radykalizmie, jeśli nie chcą stracić resztek wpływów na wsi.

Urzędnikom lepiej, a rolnikom i konsumentom?

Rząd PiS reaguje na swój sposób – poza obciążaniem poprzedników i udawaniem nieobecności w dotychczasowym zarządzaniu rolnictwem – politycy partii rządzącej wymyślają doraźne recepty. Wojewoda Przemysław Czarnek oraz kierownicy państwowych agencji i ośrodków postanowili użyć Lubelskiego Rynku Hurtowego do zainwestowania w znajdującą się w stanie upadłości spółkę LUBSAD, mającą wznowić skup i przetwórstwo. Zdaniem oponentów jednak to po pierwsze potrwa, po drugie jest kroplą w morzu potrzeb od lat zaniedbywanych producentów z Lubelszczyzny, po trzecie zaś – może wciągnąć w finansowy dołek samą Elizówkę, zwłaszcza, że drugi pomysł PiS jest zdaniem rolników jeszcze bardziej kuriozalny. Oto receptą na kryzys ma być utworzenie na terenie Elizówki Centrum Obsługi Rolnictwa, co wiąże się z wybudowaniem kolejnego biurowca, w którym znalazły by się siedziby i gabinety urzędników różnych instytucji rolniczych i agencji rolnych, rozsianych teraz po terenie całego Lublina i regionu. Biurowiec miałby stanąć w miejscu, gdzie teraz rolnicy spod zadaszeń mogą sprzedawać swoje plony mieszkańcom Lublina i handlowcom detalicznym. – Urzędnicy zyskają, ale co z rolnikami i konsumentami? – pytają retorycznie związkowcy z OPZZ Rolników i Organizacji Rolniczych, nie zostawiając na pomyśle PiS suchej nitki.

Draka z malinami

Ale nie tylko PiS i rząd zbierają cięgi. Rolnikom podpadł też ludowy marszałek Sławomir Sosnowski. Oto w samym środku malinowej wojny wypłynął patronat, jakiego udzielił on „zachodnioukraińskiej Kooperatywie Ogrodniczo-Sadowniczej”, mającej pomóc w nawiązaniu kontaktów między ukraińskimi producentami malin a zakładami przetwórczymi z Lubelszczyzny i kieleckiego. Ukraińscy ogrodnicy dostaną 261 tys. zł z kasy państwowej (obiecane przez PiS-owskie ministerstwo spraw zagranicznych), a dwaj PSL-owscy marszałkowie – lubelski i świętokrzyski, mieli wesprzeć szkolenia i przekazać 70 tys. sadzonek malin, co docelowo miało doprowadzić do stałej kontrakcji malin z Ukrainy. Na lubelskim Powiślu, krajowej ostoi uprawy malin, zawrzało. Interpelację w tej sprawie złożył poseł Jarosław Sachajko z KUKIZ’15, a rolniczy związkowcy znowu uderzyli w mocne tony, wołając o „zdradzie, nożu w plecy i dokarmianiu konkurencji dla polskiego rolnika i sadownika”. Organizatorzy kooperacji z Ukraińcami długo robili dobre miny do złej gry. Potem służba prasowa marszałka Sławomira Sosnowskiego ogłosiła, że patronat marszałka „już dawno został wycofany”, ale okazało się, że aż do teraz nikt o tym wycofaniu niczego nie słyszał – słowem rolnicy poczuli się oszukani już nie tylko przez obecną władzę krajową, ale i samorządową.

Wybory rozstrzygną się na wsi

PiS czuje, że traci poparcie wsi, choć na razie protestujący stronią od polityki i uważają swoje wystąpienia za rodzaj ostrzeżenia dla władzy, „żeby się opamiętała i wróciła do obiecanego programu”. To otwiera drogę dla radykalnych organizacji związkowych, które jednak nie mają wyrazistego przywództwa, pozostają też mocno skłócone. Działania rządu, podejmowane pod naciskiem ostatnich protestów, sprawiają wrażenie mocno chaotycznych. Można mieć wątpliwości, czy zwiększenie limitu zwrotu akcyzy za paliwo rolnicze, co zaproponował resort rolnictwa, to na tym etapie, wobec suszy, ASF, problemów ze skupem i napływu produkcji rolnej z Ukrainy wystarczy, by uspokoić wieś. Na razie jednak chłopi idą w pole żniwować. Zejdą akurat na jesienne wybory, których wynik rozstrzygnąć się może już latem, przy elewatorach zbożowych. Jeśli skup także zboża okaże się źle przygotowany, a ceny niesatysfakcjonujące, to PiS zbyt nisko wygra wybory, nie weźmie władzy w sejmikach, a na wsi naprawdę powstaną warunki dla „nowego Leppera”. TAK

 

News will be here