Włodawianka nie skorzystała z okazji…

WŁODAWIANKA WŁODAWA – LUTNIA PISZCZAC 0:1 (0:1)


0:1 – Goździołko (42).

WŁODAWIANKA: Polak – Gontarz (65 Kawalec), Błaszczuk, Kwiatkowski, Borcon, Ilczuk, Naumiuk, Pacek, Skrzypek (75 Czarnota), Magdysh, Drzazga (68 Waszczyński).

We Włodawie spotkały się dwie drużyny, które dotąd zgromadziły po 31 punktów. Zwycięstwo któregokolwiek z zespołów zapewniało mu grę w grupie mistrzowskiej. Gospodarze byli faworytem potyczki, jednak po raz kolejny w obecnym sezonie nie potrafili wykorzystać atutu własnego boiska.

– Zagraliśmy bardzo słabo, przypomniał mi się mecz z jesieni ze Startem Krasnystaw, gdzie też wypadliśmy poniżej oczekiwań – mówił po ostatnim gwizdku sędziego trener Włodawianki, Mirosław Kosowski. – Oddaliśmy jeden celny strzał w całym meczu. Uderzał Piotr Pacek, ale bramkarz Lutni był na posterunku. Nie da się zwyciężyć, jeśli nie trafia się w bramkę.

Jeden strzał oddała także Lutnia Piszczac. W 42 min. do bramki strzeżonej przez Daniela Polaka trafił Bartłomiej Goździołko. – Rywale mieli rzut rożny. Po dośrodkowaniu Patryk Błaszczuk wybił piłkę głową na szesnasty metr. Kacper Skrzypek przedłużył to wybicie o kilka metrów. Piłka spadła pod nogi zawodnika gości, który na spokojnie przyjął ją i uderzył z woleja. Polak był zasłonięty, a futbolówka wpadła do siatki przy dalszym słupku – opowiada trener Kosowski.

W 45 min. sędzia pokazał czerwoną kartkę zawodnikowi gości, Bartłomiejowi Tkaczukowi. – Słuszna decyzja, zawodnik Lutni bardzo ostro zaatakował Dariusza Drzazgę. „Wjechał” w niego nogami na wysokości bioder. Drzazga odczuł to boleśnie, w drugiej połowie sam poprosił o zmianę – podkreśla Mirosław Kosowski.

W drugiej połowie Włodawianka nie wykorzystała jednak przewagi jednego zawodnika. Przez całe 45 minut biła głową w mur. – Chcieliśmy doprowadzić do remisu, ale nie było pomysłu na grę. Nie stwarzaliśmy też stuprocentowych sytuacji strzeleckich. Oddaliśmy dwa niecelne strzały. Pierwszy – Jakub Kawalec, który uderzył piłkę głową, a w samej końcówce z 16 metrów szczęścia próbował Dawid Borcon. Lutnia wygrała, bo wykazała się walecznością. W tym elemencie była lepsza od nas, wyszła na boisko bardziej zdeterminowana. Myślę, że gdybyśmy w pierwszej połowie byli bardziej agresywni, może wtedy uratowalibyśmy chociaż jeden punkt. Lutnia odniosła zasłużone zwycięstwo, była dobrze zorganizowana, skutecznie broniła dostępu do własnej bramki. Kilkakrotnie nawet jej zawodnicy po faulach długo nie podnosili się z murawy, „kradnąc” czas, ale w takich meczach wynik najważniejszy jest, a nie ogólne wrażenie. Sędzia doliczył tylko cztery minuty, choć równie dobrze mógł przedłużyć mecz o 10 minut, bo przerw była cała masa. Niestety, pandemia koronawirusa i lockdown dały się nam we znaki. Nie trenowaliśmy regularnie, frekwencja na zajęcia również pozostawiała wiele do życzenia. Po meczu w szatni powiedziałem chłopakom, że zagraliśmy tak, jak trenujemy. W tej lidze bez systematycznego treningu nie da się osiągać dobrych rezultatów – uważa trener Kosowski.

Włodawianka ma jeszcze szansę na to, by zachować miejsce w pierwszej szóstce. W środę 14 kwietnia na wyjeździe rozegra ostatni swój mecz w fazie zasadniczej. Jej rywalem będzie Opolanin Opole Lubelskie. Dla obu zespołów będzie to spotkanie o „wszystko”. Włodawiance wystarczy remis. – Będziemy mieli tyle samo punktów co Górnik II Łęczna, ale lepszy bilans bezpośrednich spotkań – wtrąca szkoleniowiec włodawskiej ekipy.

Opolanin natomiast musi zwyciężyć i liczyć jeszcze na potknięcie POM-u Iskra Piotrowice w Rejowcu Fabrycznym. Włodawski zespół w obecnym sezonie zdecydowanie lepiej spisuje się na boiskach przeciwników, niż u siebie. Na 10 spotkań wygrał aż siedem. Korzystny bilans napawa optymizmem przed potyczką z Opolaninem.

– Ja do tego tak nie podchodzę. To będzie całkiem inne spotkanie. Na pewno zrobimy wszystko, by zakończyło się po naszej myśli – twierdzi Mirosław Kosowski. (r)

News will be here