Chciał zabić swoją dziewczynę? Odkręcił gaz, oblał kobietę łatwopalną substancją, podpalił i wtedy doszło do eksplozji? Prokuratura ustala, czy w mieszkaniu przy ul. Hallera 2 w Świdniku nie doszło do próby zatarcia zbrodni na wzór tej z Poznania, gdzie przed kilkoma tygodniami mąż zamordował w mieszkaniu żonę, a później, chcąc zatuszować ślady spowodował wybuch, po którym zawaliła się część kamienicy. Niestety, oparzenia okazały się tak ciężkie, że w ubiegły piątek 27-letnia Marlena K., ofiara zwyrodnialca ze Świdnika, zmarła w szpitalu.
W piątek 13 kwietnia, wczesnym popołudniem świdnickie służby ratunkowe zostały wezwane na ulicę Hallera. Początkowo przypuszczano, że w jednym z mieszkań doszło do wybuchu gazu. Mieszkańcy bloku najpierw usłyszeli huk, a potem brzęk wybijanych szyb. Pojawił się też dym i płomienie. W zdarzeniu ucierpiały dwie osoby: 27-letnia kobieta i 29-letni mężczyzna. Oboje zostali przetransportowani do szpitala. Ich stan był bardzo poważny. Z nieoficjalnych informacji wynikało, że kobieta ma poparzone m.in. drogi oddechowe, a mężczyzna – oprócz poparzeń – także ciętą ranę szyi. W piętek po południu nie wiadomo było jeszcze, co dokładnie spowodowało wybuch. Pogotowie gazowe stanowczo jednak wykluczyło, że doszło do niego w wyniku rozszczelnienia się instalacji gazowej.
– Czynności w sprawie wciąż trwają. Przesłuchujemy świadków i badamy zabezpieczone dowody. Śledztwo jest prowadzone w kierunku usiłowania zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem – informuje Agnieszka Kępka, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Lublinie.
Zbrodnia z miłości?
29-latek, Damian K., mieszkał przy Hallera razem z matką. 27-latka, Marlena K., była jego dziewczyną. Kiedy doszło do wybuchu, para była w mieszkaniu sama. Prawdopodobnie doszło między nimi do awantury, bo kobieta chciała zakończyć ich związek. Ze wstępnych ustaleń śledczych wynika, że mężczyzna polał 27-latkę łatwopalną substancją i podpalił. Czym dokładnie się posłużył i czy wcześniej odkręcił gaz, śledczy na razie nie zdradzają, ale w rezultacie w mieszkaniu doszło do eksplozji. Być może sprawca próbował popełnić samobójstwo albo zatrzeć ślady swojego czynu, doprowadzając do wybuchu. Odpowiedź na te pytania ma przynieść prokuratorskie śledztwo.
Dzielny terytorials
Kiedy w mieszkaniu przy Hallera rozgrywały się dramatyczne sceny, obok na skuterze przejeżdżał Szymon Duher, student UMCS, żołnierz Wojsk Obrony Terytorialnej z 24 batalionu lekkiej piechoty w Chełmie. Mógł odwrócić głowę, pojechać dalej, ale widząc pożar w mieszkaniu, zatrzymał się i bez wahania ruszył na pomoc. Jeszcze nim na miejsce przybyły służby ratunkowe, wbiegł do płonącego mieszkania na parterze. Zastał w nim poparzonego, zakrwawionego mężczyznę i próbował wyprowadzić na zewnątrz. Bezskutecznie. Damian K. wyrwał się mu i uciekł.
Pan Szymon wrócił więc do mieszkania na parterze, by sprawdzić, czy nie ma więcej poszkodowanych. Przy pomocy gaśnicy ugasił pożar, ale dokładne przeszukanie pomieszczeń uniemożliwił mu gęsty dym. W pomieszczeniu była jeszcze ciężko ranna, kobieta, po którą po chwili przybyły służby ratunkowe.
Terytorials wbiegł też kilka pięter wyżej, gdzie czekała w kłębach dymu dwójka przerażonych dzieci. Dym był tak gęsty, że istniało poważne zagrożenie podtrucia. Pan Szymon wyprowadził je na zewnątrz.
Dowództwo WOT jest dumne z postawy młodego szeregowego.
– Terytorials, ratując życie, wykorzystał wiedzę i umiejętności, które zdobył podczas szkolenia podstawowego jako żołnierz Wojsk Obrony Terytorialnej. Swoim zachowaniem potwierdził motto terytorialsów: „Zawsze gotowi, zawsze blisko” – mówi kpr. Damian Stanula, rzecznik prasowy 2. Lubelskiej Brygady Obrony Terytorialnej.
Zachowanie pana Szymona doceniły także władze Świdnika. Burmistrz Waldemar Jakson 17 kwietnia osobiście podziękował mu za dzielną postawę.
„Powiedzieć o panu Szymonie, że jest człowiekiem niezwykłym, to zbyt mało. W uznaniu jego bohaterstwa przyznałem Mu odznaczenie Nil Virtuti Civili Invium. Wyślę również pochwałę do szefa Obrony Terytorialnej. Panie Szymonie, jeszcze raz, w imieniu nas wszystkich, serdecznie dziękuję” – napisał burmistrz na swoim Facebook’u
Marlena nie żyje
Ciężko ranna Marlena K. została przewieziona do Wschodniego Centrum Leczenia Oparzeń SP ZOZ w Łęcznej. Była ciężko poparzona i utrzymywana w stanie śpiączki farmakologicznej. Lekarze walczyli o jej życie, a jej bliscy w mediach społecznościowych apelowali o oddawanie dla niej krwi. Niestety w piątek 20 kwietnia, dokładnie tydzień po eksplozji, podano informację, że życia kobiety nie udało się uratować.
W szpitalu w Łęcznej przebywa również sprawca. Damian K. po tym, jak wyrwał się chcącemu mu pomóc Szymonowi Duherowi, wbiegł do mieszkania sąsiadki i stamtąd wyskoczył przez balkon. Był poparzony i miał obficie krwawiącą ranę szyi. Pierwszej pomocy udzielili mu ratownicy i przetransportowali do szpitala. W ubiegłym tygodniu jego stan zdrowia nie pozwalał jeszcze na jego przesłuchanie.
Pion bez gazu
Początkowo strażacy ewakuowali kilka osób z mieszkań sąsiadujących z tym, w którym doszło do eksplozji. Budynek został sprawdzony przez nadzór budowlany, który nie stwierdził, że doszło do naruszenia jego konstrukcji, więc po kilkudziesięciu minutach lokatorzy mogli wrócić do swoich mieszkań. W ubiegły poniedziałek mieszkańcy bloku informowali nas jednak, że od piątku nie mają w mieszkaniach gazu.
– Skoro to nie gaz był przyczyną wybuchu, to dlaczego nam go wyłączyli w całym pionie? Dobrze, że mam mikrofalówkę, inaczej te kilka dni trzeba byłoby sobie radzić na suchym prowiancie – mówiła jedna z mieszkanek bloku.
Jak udało się nam ustalić dopływ gazu został odcięty na czas przeprowadzenia przez administrację budynku próby szczelności instalacji i od środy mieszkańcy znów mogli korzystać z kuchenek gazowych.
Świadkowie wciąż poszukiwani
Dokładny przebieg zdarzeń z 13 kwietnia jest wciąż badany przez śledczych. Policjanci proszą o zgłaszanie się świadków i osób mogących ich wskazać pod nr tel. 81 749 42 10, 997 lub osobisty w Komendzie Powiatowej Policji w Świdniku szczególnie tych, którzy znajdowali się na miejscu jeszcze przed przybyciem służb. (w)