Dworzanin całym sercem pracujący dla królowej

Lucjan Piątek (na zdjęciu z lewej) na stadionie przy Nowej Drodze w Lublinie latem 1949 roku jako 25-letni zawodnik biorący udział w konkursie pchnięcia kulą.

Prezentujemy pierwsza część wspomnień Lucjana Piątka, spisanych przez niego przed ponad 10 laty. Dzisiaj o czasach II wojny światowej i działalności w lekkiej atletyce. Za tydzień napiszemy o piłce nożnej.


Wszystko zaczęło się w Kutnie

Wysoką sprawność fizyczną i wyprostowaną sylwetkę do dzisiaj, w 82. roku życia, zawdzięczam zamiłowaniu do zajęć fizycznych przed wojną, w szkole nazywaną powszechna Nr 1 w Kutnie, gdzie uczęszczałem w latach 1930-36. Nie było tam sali gimnastycznej, a zajęcia wf. prowadzone były na rozległym terenie wokół szkoły, w postaci gier sportowych w okresie sprzyjającej pogody, a gimnastyki w klasie tyle, ile to było możliwe.

… oraz blisko 60-lat później, w tym samym miejscu noszącym już nazwę stadion Startu, podczas Biegów Samsunga, pełniąc funkcję lekarza zawodów.

Zajęcia zaczynały się we wszystkich klasach o 7:45. Na podwyższeniu nauczyciel pokazywał ćwiczenia w takt marsza florentyjskiego, głośno nadawanego przez szkolny radiowęzeł, o godz. 8:00 rozchodziliśmy się do sal, była modlitwa przed rozpoczęciem zajęć.

W latach 1936-39 ukończyłem trzy klasy gimnazjum. Były tu dwie godziny w tygodniu w pełnym biegu gimnastyki szwedzkiej przez 45 minut. W dorocznym święcie sportu wf. chodziłem na rękach pod sufitem na tramie 10 metrów, do którego trzeba było wejść i zejść po linie oraz równie pokazowo skok z parapetu okna powyżej wysokości drabinek i stamtąd, jak Tarzan skacząc na linę rzuconą przez nauczyciela, umocowaną 5 metrów od ściany. Wszystko to bez ubezpieczenia i możliwości wylądowania na materacach.

Często wygrywałem wyścigi chodzenia na rękach w poprzek ogromnej sali gimnastycznej, w skoku o kiju poprzez linę obciążoną woreczkami z piaskiem i zeskokiem z piasku przechodziłem całą wysokość stojaków, czyli 2,40 m. W dzisiejszych warunkach, przy cudownych tyczkach i grubym materacowym zeskoku, byłoby to chyba niewiele mniej niż 4,20 m, a i do trzydziestoletniego rekordu okręgu Henryka Dziedzica z Puław. Pamiętam ten wynik, bo przez 8 lat w Zarządzie LOZLA w latach 1970-78 co roku wydawałem siedem stron liczący maszynopis z wyszczególnieniem rekordów.

Ta sprawność przydała mi się jesienią 1939 roku w pracy w firmie elektromonterskiej zakładającej sieci napowietrzne. Przypomnę, że po działaniach wojennych we wrześniu 1939 r. Niemcy wcielili Kutno, centrum przedwojennej Polski, do 1000-letniej rzeszy, która skończyła się totalna klęską po 13 latach jej istnienia. Przy końcu października Niemcy zezwolili na otwarcie gimnazjum i liceum, po 3 miesiącach zlikwidowali, a chodziło im o uchwycenie aktualnych spisów. Nauczycieli, księży, adwokatów zabrali jednej nocy do obozów w głębi Rzeszy, następnej nocy zapakowali uczniów powyżej 16 roku życia do pracy przymusowej na terenie Niemiec. W firmie pracowałem aż do wysiedlenia 4 grudnia 1940 roku.

W czasie okupacji obowiązywała godzina policyjna od zmierzchu do 6 rano. Pod dom podjeżdżały samochody tzw. „budy” i w ciągu 5 minut zabrali rodziców i 2 młodszych braci na stacje i stąd do wywozu do tzw. Generalnej Guberni.

Oczywiście uciekłem przez okno i tułałem się po kolegach, aż nie przyszła po mnie mama przez „zieloną granicę”. Rodzice wylądowali w Zamościu w kolegiacie, skąd na saniach wywiezieni zostali przez naszych rolników do Górnik Nowych, 4 km od stacji kolejowej Długi Kąt, gdzie dano im małe pomieszczenie 4×4 m.

Mroczny czas niemieckiej okupacji

Po dołączeniu do rodzony często woziłem pociągiem żywność do głodującej Warszawy przechodząc ciężki rabunek w Dęblinie, gdzie niemieccy żandarmi zabierali żywność i od obozu tych, którzy próbowali coś powiedzieć. Po trzech latach nauki niemieckiego oraz pomocy w niemieckiej firmie dobrze znałem ten język, zachowałem aktualne potwierdzenie zatrudnienia w Kutnie i zawsze się wyłgałem od rabunku.

W maju 1941 roku spotkałem w Warszawie kolegę ze swej klasy, który żywność dowoził do Skierniewic.

Zadomowiłem się u niego, a po zabraniu Żydów do obozów zagłady zająłem pokój z kuchnią (razem z dużą ilością pluskiew), ściągnąłem rodziców i braci, znalazłem zatrudnienie w browarze i ucząc się prywatnie na tzw. kompletach z 6 koleżankami ukończyłem IV klasę gimnazjalną i przeszliśmy pod przykrywką kursów księgowości do tajnego liceum pedagogicznego, gdzie po wejściu Armii Czerwonej 19 stycznia 1945 r. zakończyliśmy naukę maturą w czerwcu.

Po maturze do Lublina

W sierpniu 1945 r. złożyłem dokumenty na Wydział Lekarski UMCS, we wrześniu reprezentowałem już AZS w zawodach pływackich, piłce nożnej oraz biegach przełajowych, a w następnych latach w biegach średnich na 333,3 metrowej bieżni żużlowo-ziemnej przy ul. Okopowej.

W 1948 r. zdałem egzamin na sędziego l.a. W 1949 roku zostałem sędzią okręgowym i sekretarzem LOZLA pracując do tej pory i pełniąc różne funkcje, w tym dwukrotnie przewodniczącego komisji rewizyjnej. Łącznie przesędziowałem 1068 dni zawodów, co stanowi druga pozycję po Adamie Pawliku zmarłym w sierpniu 1981 roku, sędziego od 1930 r. z 2400 dniami zawodów.

W 1970 roku uzyskałem stopień sędziego związkowego, w 1979 sędziego międzynarodowego. W latach 1971-80 miałem uprawnienia sędziego głównego biegów I klasy sędziując w tym charakterze wiele zawodów, między innymi w Gdańsku, Krakowie, Warszawie, Zielonej Górze itd.

Prowadziłem zajęcia i egzaminy na 10 kursach dla kandydatów na sędziów i 7 doszkoleniowych w ramach Komisji Sędziowskiej LOZLA, w której pracowałem w latach 1947-75.

Nie tylko wybitny sędzia, ale i kronikarz

Współorganizowałem 6 jubileuszy LOZLA i urządziłem wystawy, współpracowałem z Muzeum Sportu Lubelskiego w latach 80-tych, przekazując sporo oryginalnych eksponatów, byłem współredaktorem 52-stronicowego wydawnictwa „70 lat L.A. na Lubelszczyźnie”.

Wielokrotnie publikowałem w lubelskiej prasie okolicznościowe artykuły, przez 25 lat prowadziłem referat wyróżnień, w tym 255 odznak LOZLA, PZLA i resortowych. Jako kronikarz od 1957 roku, inspirowany przez prezesa Jerzego Patryna, ufundowałem i zapełniłem treścią około 400 kilogramów kronik i afiszów. Byłem współorganizatorem wszystkich rozgrywanych w Lublinie 14 imprez międzynarodowych, a także kierownikiem zawodów, sędzią głównym biegów albo lekarzem. Zabezpieczałem prawie we wszystkich dyscyplinach sportowych na terenie województwa stronę medyczną – 2053 dni zawodów i jestem czynnym do dziś zawodowo jako dermatolog z prawem wykonywania zawodu. Z powyższego wynika, że uważam się za dworzanina sercem pracującym dla królowej sportu, czym ona odwzajemniła się medalami LOZLA, swymi i PZLA odznakami, tytułem

Zasłużonego Sędziego Nie doczekałem się tytułu Sędzia Honorowy, choć od nas otrzymało go dwoje innych. Dziękuję za Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polki, dedykowano mi jubileuszowe wydawnictwo 80-lecia LOZLA w dniu 23 listopada 2003 roku. Z prowadzonych przeze mnie kronik napisano pracę doktorską, siedem prac magisterskich i cztery licencjackie oraz pięć zeszytów historycznych Zarządu Głównego. Jestem inicjatorem, współorganizatorem i kierownikiem technicznych 10-kilometrowego Biegu Legionów: Zbożowa – Snopków – Jastków, rozegranego 7 razy w latach 1993 -2006. cdn

Lucjan Piątek z bezcennymi kronikami lubelskiego sportu prowadzonymi przez siebie ponad 70 lat! Najwięcej z blisko 1000-kilogramowego zbioru tomów poświęconych było oczywiście lekkiej atletyce i AZS Lublin.

 

News will be here