Na festiwalu Pol’and’Rock pobili rekord frekwencji. Na tegorocznym festiwalu w Sopocie porwali tłumy, a ich najnowsza płyta „O jeden most za daleko” błyskawicznie zajęła pierwsze miejsce w zestawieniu najchętniej kupowanych albumów w kraju. Nocny Kochanek po raz kolejny zawitał do Chełma i rozgrzał scenę Chełmskiego Domu Kultury.
Chełm znalazł się na liście 33 miast, w których Nocny Kochanek na żywo zaprezentował utwory z najnowszej płyty. Niedzielny występ w Chełmskim Domu Kultury (4 grudnia) był częścią trasy koncertowej promującej „O Jeden Most Za Daleko”. Robert Kazanowski (gitara) i Artur Żurek (perkusja), czyli mocna delegacja zespołu, znaleźli czas na rozmowę z „Nowym Tygodniem”.
– Na czym polega fenomen Nocnego Kochanka?
Robert: – Jesteśmy oryginalni. Wiele zespołów gra smutne, polityczne kawałki, a my nie. Nie gramy poważnej muzyki, a tak „po ludzku” o zwykłych sprawach. Człowiek po tygodniu pracy idzie na nasz koncert i nie musi słuchać jak to jest źle, tylko bawi się.
– O zwykłych sprawach, czyli… smokach i rzece wódki?
Artur: – Właśnie o to chodzi. Jak widać dużo osób utożsamia się z tym, bo przychodzą na nasze koncerty i dobrze się bawią.
– Swego czasu graliście kawałki w języku angielskim. Wróciliście do ojczystego języka, choć nie jest on tak melodyjny. Uważacie, że wybilibyście się, pozostając przy angielskim?
Robert: – Nie, bo próbowaliśmy i nie wyszło.
Artur: – Wiele osób tak naprawdę nie zwraca uwagi na to, o czym jest tekst, który jest w języku angielskim. Dlatego łatwiej jest nam wyłożyć kawę na ławę.
– Pandemia, wojna, wysoka inflacja. Czy uważacie, że w dobie kolejnych kryzysów ludzie bardziej potrzebują odskoczni od codziennego życia i Wy im ją dajecie?
Robert: – Ciężkie pytanie.
Artur: – Wydaje mi się, że ta muzyka była szczególnie potrzebna, gdy byliśmy zamknięci w domach, bo nawet dla nas był to trudny czas. Dlatego też wyszliśmy z inicjatywą, żeby zrobić sylwestry online, które zostały dość fajnie przyjęte. Sporo osób nas oglądało, słuchało. W trakcie pandemii zachodziła obawa, że ludzie przyzwyczaili się do braku koncertów i uznali, że da się bez tego żyć. Tak samo z kinem czy teatrem. Wszyscy tylko siedzieli w domach i oglądali filmy na Netfliksie.
Robert: – A teraz ludzie po prostu mają już dosyć tego siedzenia w domach i zaczynają przychodzić na koncerty. Zresztą nie tylko nasze.
– Ale czy w tych trudnych czasach Polacy bardziej potrzebują akurat takiej muzyki jak Wasza – bez patosu, prześmiewczej?
Robert: – To chyba zawsze było potrzebne…
Artur: …Tylko nieliczni nie bali się połączyć tego z taką, bądź co bądź, poważną muzyką, jaką jest heavy metal.
Robert: – Krzysiek ma talent do pisania takich tekstów. Nawet jak pisał poważne utwory, po polsku, to i tak wychodziło śmiesznie. Jak się jednak człowiek zastanowi, to nie są głupie teksty, a sensowne, które zapadają w pamięć.
– Taki heavy metal w krzywym zwierciadle. Nie boicie się jednak, że z którymś albumem to się znudzi? Na zasadzie: nawet dobry żart powtarzany wielokrotnie przestaje śmieszyć.
Robert: – Cały czas jest taka obawa. Przy każdej płycie zastanawiamy się: OK, nas to śmieszy, ale czy będzie śmieszyć innych?
Artur: – Mamy w zespole Kazona, który jest bardzo zdolny i gra na wszystkim. Ostatnio wymyślił flet, teraz numer z banjo, więc na pewno jeszcze zaskoczy nas czymś, czego dotąd nie było. Mając go w swoich szeregach, myślę, że nie musimy się tego obawiać.
Robert: – Mamy też inną publikę, którą budujemy od wielu lat. To nie jest tak jak w mainstreamie, że przychodzi jakiś artysta, jest popularny przez rok, a potem w jego miejsce wchodzi następny i ludzie zaczynają wielbić nowego. My zaczynaliśmy od koncertów na pięć osób.
– Na festiwalu w Sopocie zagraliście „Jak anioła głos” zespołu Feel razem z Piotrem Kupichą? Jak do tego doszło?
Robert: – Graliśmy z ekipą Feel na imprezie Lato na Maxxxa w Koszalinie. Okazało się, że są naszymi fanami, a Piotr jest wielkim fanem Krzysztofa. Miał ciary na rękach, gdy go zobaczył. Zintegrowaliśmy się, a potem spotkaliśmy się jeszcze w innym mieście przy okazji kolejnych koncertów. Piotrek lubi taką muzykę jak nasza i chciałby grać trochę „ciężej”, ale nie pozwala mu już reputacja. Poprosił nas o zrobienie bardziej metalowej wersji jego numeru i zaproponował występ w Sopocie.
Artur: – Dla nas to też była możliwość pojawienia się w świecie, w którym na co dzień się nie obracamy i zobaczenia tego wszystkiego od kuchni. Chociaż nie był to pierwszy raz w Sopocie, bo graliśmy wcześniej z zespołem Big Cyc.
– Poszerzyło Wam się po tym grono odbiorców?
Artur: – Jeśli tak, to chyba niezbyt znacząco. Utarło się, że w Polsce taka muzyka jak nasza nie jest puszczana w telewizji czy radiu. Nie ma na to przyzwolenia, z czym ostatnio zmierzyliśmy się w Dzień Dobry TVN.
Robert: – Tak, usłyszeliśmy, że z dziesięciu numerów z nowej płyty żaden nie nadaje się do telewizji publicznej.
– Zdarzyło się, że przed koncertem dla publiczności, ktoś z organizatorów zwrócił Wam uwagę, byście nie grali któregoś kawałka?
Robert: – Nie mieliśmy takiej sytuacji nigdy.
Artur: – W Łodzi się tylko wkurzyli za konfetti przy ostatnim utworze. (śmiech)
Robert: – Raz też odezwali się do nas członkowie stowarzyszenia do walki z alkoholizmem. Chcieli, żebyśmy zagrali na ich zlocie. Nasz menager wysłał wtedy do nich wiadomość z zapytaniem, czy są świadomi o czym zespół śpiewa. Zrezygnowali. (śmiech). A moglibyśmy zagrać na początek „Pierwszego nie przepijam”. (śmiech) Jest różnie i ludzie są różni, ale jeśli ktoś nas zaprasza, to wie o czym są nasze kawałki. Na przykład w ubiegłym roku graliśmy na Scenie Papieskiej i ksiądz był spoko.
– A jak z gronem hejterów po występie z Feelem?
Robert: – O dziwo po występie więcej było negatywnych głosów ze strony naszych fanów, aniżeli antyfanów. To jest też tak, że są ludzie, którzy lepiej wiedzą od nas, co powinniśmy grać. Zdajemy sobie również sprawę, że są pewne grupy osób, które – co by nie było – i tak wypowiedzą się negatywnie.
Artur: – Konstruktywna krytyka jak najbardziej, ale takim czymś się nie przejmujemy.
Robert: – Tak, nic niewnoszące komentarze raczej nas bawią. Jak wtedy, gdy dosłownie dwie sekundy po tym, jak wrzuciliśmy na YouTube płytę „Randka w ciemność”, ktoś napisał, że to gówno. Dwie sekundy po wrzuceniu albumu. Gość chyba czekał specjalnie na północ, aż pojawi się krążek i będzie mógł się wypowiedzieć.
Artur: – Chociaż po ostatniej płycie zdecydowana większość komentarzy była pozytywna.
Robert: – Co nas bardzo nas cieszy, bo najdłużej nad nią pracowaliśmy.
– Jak długo powstawała?
Robert: – Przez pandemię dłużej niż powinna. Muzykę napisaliśmy jeszcze przed covidem. W dniu, kiedy pierwszy covidowiec wjechał do Polski, mieliśmy spotkanie studyjne. Mieliśmy już wybrane numery na płytę, a potem, powoli, powstawały do nich tekst. Nie spieszyliśmy się, bo wiedzieliśmy, że chcemy wydać płytę, gdy już będzie można wrócić do w miarę normalnego koncertowania. Teoretycznie więc krążek powstawał jakieś trzy lata, ale tak naprawdę około roku.
Artur: – Z drugiej strony dobrze jest zrobić sobie taką przerwę i posłuchać utworów po pewnym czasie. Ma się wtedy świeże spojrzenie.
Robert: – Tak, przez pandemię mieliśmy czas, żeby doszlifować tę płytę.
– Jesteście z niej najbardziej dumni?
Robert: – Tak.
– Jesteście już kolejny raz w Chełmie.
Artur: Czwarty chyba. Pamiętam, że raz graliśmy w klubie i bardzo źle się wtedy czułem…
– Co wiecie o Chełmie? Z czym Wam się kojarzy?
Robert: – Byłem tu prywatnie i wiem, że macie kopalnię kredy oraz ducha Bielucha.
– Występowaliście przed wielką publicznością. Na festiwalu Pol’and’Rock pobiliście rekord frekwencji. Jak do tego ma się występ w takim małym mieście jak Chełm?
Artur: – To wszystko nie byłoby takie super, gdyby nie granie właśnie w takim mieście jak Chełm. To jest zupełnie inna energia. Ludzi jest mniej, ale są bliżej sceny.
Robert: – Na koncertach plenerowych często jest tak, że owszem widzisz ludzi stojących w pierwszym rzędzie, ale nie możesz złapać z nimi kontaktu wzrokowego. Nie możesz wejść z nimi w interakcje.
– Z kim chcielibyście zagrać?
Artur: – Avenged Sevenfold i Metallica.
Robert: – Iron Maiden by było fajnie supportować.
– A z polskiego podwórka?
Robert: – Z Arturem Andrusem mogłoby coś ciekawego wyjść, albo z Makłowiczem.
Artur: O! Tak, z Robertem Makłowiczem.
Rozmawiała Paulina Ciesielska