Halo, halo, tu Radio Majdanek…

Powojenne zdjęcie Stefanii Błońskiej ze zbiorów rodzinnych

Państwowe Muzeum na Majdanku kontynuuje cykl spotkań z rodzinami więźniów pod hasłem „Drugie pokolenie – Majdanek w pamięci rodzinnej”. Kolejne miało miejsce 12 września w gościnnych murach Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej im. Hieronima Łopacińskiego przy ul. Narutowicza 4 – współorganizatora cyklu.


Rozpoczęło się o godzinie 17.00. Jego gościem był Jan Balcerzak z Piły, syn Stefanii Błońskiej, byłej więźniarki Konzentrationslager Lublin. Krótkie wprowadzenie wygłosiła Jolanta Laskowska z Działu Edukacji Muzeum na Majdanku., Stefania, urodzona w Warszawie w 1919 r., przedwojenna studentka Akademii Nauk Politycznych, została aresztowana w nocy 3 listopada 1942 r. wraz z rodzicami i bratem. Powodem była działalność konspiracyjna ojca i brata, którego zakatowano na Szucha. Ojca rozstrzelano w Lasach Chojnowskich pod Piasecznem, a ciężko ranną matkę, wyniesioną na egzekucję na noszach – w ruinach getta.

Stefanię przewieziono na Majdanek 17 styczna 1943 r. w dużym transporcie z Pawiaka. Z obozu pisała dramatyczne grypsy, dopytując o los rodziców i brata, nie wiedząc, że nie żyją. Była jedną z tych dzielnych „pawiaczek” (więźniarek Pawiaka – wówczas niemieckiego więzienia dla kobiet – red.), które podtrzymywały na duchu towarzyszki niedoli. 13 lutego 1943 r., z inicjatywy Matyldy (Maty) Woliniewskiej, rozpoczęło działalność „Radio Majdanek” – najprawdopodobniej jedyna tego typu inicjatywa w hitlerowskich obozach koncentracyjnych, w którym jedną ze spikerek była właśnie Stefania Błońska. Jego „audycje” nadawano z najwyższego, trzeciego poziomu prycz przez papierową tubę.

Rozpoczynały je słowa: „Halo, halo, tu Radio Majdanek”, poprzedzone imitacją piania koguta w wykonaniu jednej z więźniarek. Spikerki w humorystyczny sposób komentowały obozowe wydarzenia – prezentowały np. najnowsze trendy obozowej „mody”, podawały wiadomości polityczne i kulturalne, składały życzenia solenizantkom. Podkreślały, że każdy dzień „przybliża nas do wolności”. Żegnając się ze słuchaczkami, mówiły: „Jutro będzie lepiej”.

Stefania i Mata Woliniewska wpadły na pomysł, by pomóc zagubionym i wystraszonym żydowskim więźniarkom z ich baraku w przystosowaniu się do obozowej rzeczywistości – radziły np., jak ustawić się do kotła z żupą czy na apelu, by uniknąć bicia. Pomagały im w tym inne dziewczęta. Stefania i Mata pracowały też w baraku dla prostytutek chorych na syfilis – nie moralizowały, nie wywyższały się, jedynie niosły dobre słowo i pomocną dłoń. Postępując w ten sposób, wpłynęły na podopieczne, by te zajęły się dziećmi wysiedleńców z Zamojszczyzny i one posłuchały się – dostarczały żywność i opiekowały się nimi. Sama Stefania w swoich wspomnieniach nie informowała, komu i jak pomagała, a relacje innych więźniarek na ten temat są bardzo skąpe.

W połowie kwietnia 1944 r. przetransportowano ją do Ravensbrück, a potem do filii obozu w Lipsku, gdzie pracowała w fabryce zbrojeniowej. W dniu swoich urodzin – 14 kwietnia 1945 r. – uciekła z marszu śmierci, a 11 dni później była już w Milanówku. Odnalazła siostrę, by wkrótce ją utracić – ściągnął ją z dziećmi za granicę jej mąż – Ryszard Białous, w powstaniu warszawskim legendarny dowódca batalionu „Zośka”.

Po wojnie Stefania zmieniła profil nauki – podjęła studia w warszawskiej Miejskiej Szkole Dramatycznej Janusza Strachockiego i w 1947 r. razem ze Strachockim i kolegami z roku: Tadeuszem Janczarem, Marią Hamerską, Ryszardem Pietruskim, Józefem Nalberczakiem – wyjechała do Olsztyna, by podjąć pracę w tamtejszym teatrze. Później występowała na scenach w Kielcach, Zielonej Górze i Kaliszu. Kiedy dyrektorzy nie znajdowali dla niej propozycji, zajęła się pracą z młodzieżą i teatrem amatorskim. Miała świetny kontakt z młodymi, a jej dom był zawsze pełen ludzi.

We wspomnieniach rodziny i przyjaciół przytaczanych przez jej syna jawiła się jako osoba wielu talentów (robiła na drutach i szydełku niepowtarzalne kreacje dla siebie i rodziny), oryginalna i kreatywna, lubiąca się śmiać, kochająca zwierzęta, mająca rękę do roślin, która nigdy nie wysuwała się na pierwszy plan. Przytoczony w tytule cytat pochodzi z jej wspomnień dotyczących pobytu w KL Lublin, które ukazały się w wydawnictwie „My z Majdanka”.

Nie pisała w nich o sobie – wspominała swoje obozowe koleżanki – Żydówki. Nie lubiła opowiadać o wojnie. Była niebanalną mamą, która nie zmuszała do jedzenia i babcią, która zachęcała wnuczkę do podejmowania ryzyka. Po spotkaniu można było obejrzeć zdjęcia z rodzinnych albumów, grypsy i dokumenty obozowe Stefanii Błońskiej oraz pozostawione przez nią osobiste pamiątki. JD

News will be here