Handel mało smaczny

Tegoroczny Festiwal Smaku, choć można uznać za udany, ogólnie został gorzej oceniony przez kupujących i sprzedających niż jego poprzednie edycje

10. edycja Europejskiego Festiwalu Smaku trwała pięć dni. W jej trakcie miałam okazję porozmawiać z handlowcami i obserwować frekwencję. Była różna. Podobnie zróżnicowane były opinie lubelskich i przyjezdnych sprzedawców na temat imprezy. Jak ją ocenili?


Frekwencja, jak co roku, rozkręcała się powoli. W środę kramy już stały, ale ruch był taki sobie, mimo że pogoda – jak podczas całej imprezy – sprzyjała. Podobnie było w czwartek i nieznający lubelskiej specyfiki sprzedawcy wpadali w lekką panikę, ale uspokajałam ich, że impreza rozkręci się w piątek. I tak się stało – początek weekendu wielu lublinian uczciło wyprawą na Stare Miasto, by kupić co nieco i skosztować dań prosto z olbrzymich patelni, które zagościły pod ratuszem. Jednak najlepsza, zdaniem sprzedających była sobota. Do późnych godzin nocnych trwała biesiada na świeżym powietrzu. Nie najgorsza była niedziela, zwłaszcza dla kupujących, kiedy to sprzedający stosowali obniżki cen swoich produktów – 10- a nawet 20-procentowe.

Jak kupowaliśmy? Różnie. Raczej rozsądnie, bo dochody w naszym mieście są statystyczne, choć jedna ze sprzedających była zdania, że ludzie mają pieniądze, bo korzystają z 500+, gdy ja tymczasem usłyszałam uwagę młodej kobiety, rzuconą do jej towarzysza: „Oszczędzamy”.

Oceny samej imprezy były bardzo zróżnicowane. Zależały głównie od zajmowanego miejsca i oferowanego towaru, a trzeba pamiętać, że asortyment powtarzał się. Naliczyłam trzy stoiska z herbatami oraz przyprawami świata, kilka z oscypkami, bardzo dużo z ciastami. Podobnie było z kramami oferującymi chleb i wędliny z Wilna. Wzbudzało to frustrację niektórych sprzedawców z tych bardziej oddalonych od głównego szlaku stoisk, którzy narzekali, że zanim klient do nich dotrze, znajdzie po drodze produkty, które oni sprzedają. Wszyscy z rozczuleniem wspominali handel na mającym być według planów ratusza wyłączonym z jarmarkowego handlu deptaku, bo tam „był ruch”.

A oceny? Pani z oscypkami w dziesięciostopniowej skali dała imprezie szóstkę, jej sąsiad z herbatami i przyprawami – siódemkę. Pani sprzedająca wędliny w odległym zakątku ulicy Złotej nazwała ją „najgorszymi targami w Polsce”. Sprzedawca produktów z Wilna (chleby i wędliny), goszczący w Lublinie już dziewiąty raz, był zadowolony, podobnie jak handlujący węgierskimi winami. Najgorsze było chyba położenie handlowców sprzedających dziecięce ubranka i rękodzieło, schowanych na Archidiakońskiej. A szkoda, bo widziało się sporo rodzin z dziećmi, które raczej nie konsumują win czy pikantnych potraw, a maskotkę chętnie przytula. Dla nich były tylko dwa stoiska z zabawkami z drewna i jedno z balonami.

Czego brakowało? Zdaniem kupców – muzyki, choć na podorędziu była scena i nawet odbyły się na niej występy. Monopol na nią miało stoisko z sokami i owocowym ponczem na Bramowej. Korzystali na tym także jego sąsiedzi, którzy mówili, że kiedy słychać było muzykę, od razu zaczynał się ruch. Do podobnego wniosku doszli chyba sprzedający hiszpańskie oliwki na Złotej, bo sami zafundowali sobie nagłośnienie i częstowali klientów także hiszpańską muzyką.

Zdaniem handlowców organizatorzy powinni rozejrzeć się za wykonawcami, nawet muzyki ludowej, którzy chętnie wystąpiliby w Lublinie, by dać się poznać publiczności. Niektórzy uskarżali się na wysokie ceny wynajmu namiotów krytykowali brak oznakowania, które podpowiadałoby klientom, że w oddalonych od Bramowej zaułkach też są kramy. Inni mówili o tym, że wielu handlowców położyło na imprezie krzyżyk – osoba znana w kręgu lubelskich cukierników wyliczyła, że nie wystawia swoich wyrobów już czterech kolegów po fachu.

Podsumowując imprezę – dla każdego było coś miłego. Stare Miasto ożyło, co bardzo lubią prowadzący tam swoje biznesy, włodarze i celebryci lansowali się, drobni klienci robili niewielkie i tanie zakupy, ci zamożniejsi kupowali dobra luksusowe, ale każdy odniósł jakąś korzyść. Kupcy coś zarobili, klienci coś nabyli, zwiększony ruch odnotowali także właściciele staromiejskich restauracji i kawiarni.

I najbardziej zaskakująca rzecz – po imprezie rozmawiałam z pracownikiem jednej z placówek na deptaku. Na moje pytanie, czy zwiększył się im w porze Festiwalu ruch, usłyszałam że wprost przeciwnie. Mój rozmówca też z sentymentem wspominał handel na deptaku i uznał, że powinien być on kontynuowany pod warunkiem, że namioty nie zasłoniłyby witryn lokali i wejść do nich. Organizatorzy Festiwalu mają więc nad czym myśleć.

Joanna Dudziak

News will be here