Nie wykonał rozkazu opuszczenie kraju

Okazją do spotkania z Andrzejem Pilecki, synem Witolda Pileckiego, była 118. rocznica urodzin (13 maja 1901 r.) i 71. rocznica śmierci (25 maja 1948 r.) rotmistrza (Fot. IPN)

Wydarzeniem miesiąca w lubelskim IPN było spotkanie z Andrzejem Pileckim, synem rotmistrza Witolda Pileckiego, które odbyło się 6 maja w siedzibie IPN przy ul. Wodopojnej.
Na prośbę gościa (rocznik 1932), zrezygnowano z formuły pytanie-odpowiedź i oddano mu głos. W jego opowieści pełnej anegdot stale przewijała się postać jego ojca.


Sukurcze – majątek Pileckich, w którym spędził pierwsze 7 lat życia, zajął dużo miejsca w jego gawędzie. Wspominał kolegów, od których nauczył się robić skręty z liści czy mchu i nauczkę, jaką dał mu ojciec, robiąc mu papierosa z prawdziwym tytoniem. – Ja nie wiedziałam, gdzie był sufit, a gdzie podłoga – podsumował swoje wrażenia po jego wypaleniu. – Sprawdzał raniutko, jak wyglądają zbiory, jaki jest stan zbóż, czy siano trzeba drugi raz kosić. Wszystko mnie mówił.

Ojciec liczył na to, że ja będę rolnikiem. Dom miał czterysta lat. Wszystko trzeba było reperować, rozwijać. Ojciec to czynił. Człowiek wszechstronny. Ojciec miał dużo, dużo, dużo pomysłów, bardzo dużo pomysłów – wspominał pan Andrzej. – Tam, na Białorusi obecnej, tam były kresy, nasze kresy, Polska B. Ojciec chciał tę lukę wyrównywać i on zaczął studiować. Nie studiował stacjonarnie, tylko korespondencyjnie. Wszystkie księgi, które zdobywał, upowszechniał. Miał bibliotekę dużą i dawał. Dawał tym, którzy mogli korzystać

– Jak wyglądał nasz poranek? On rano musiał od nas przyjąć meldunek: „Kochany tatusiu, melduję, że wszystko jest w porządku”. Wtedy dopiero mogliśmy do śniadania siadać, bo mama już była w szkole. Nami nie mogła się zająć. Zajmował się ojciec. „No, musicie jeść owsiankę. Konie jedzą owies i są takie silne” – wspominał jego nauki pan Andrzej. .– A ja owsianki nienawidziłem. Toteż raz jej porcja wylądowała w mysiej dziurze. Ojciec zauważył jej resztkę na podłodze.

– Za to dostałem takie lanie, jedyny raz pamiętam to lanie. Nie to, że nie zjadłem, ale że skłamałem. Konsekwencją kary była konieczność suszenia spodni przy piecu. Stał przy nim nawet wtedy, kiedy nogawki zaczęły się już palić (spodnie były krótkie – red.). – Zacięty byłem. Dzięki temu jakoś też przeleciałem przez te peerele i te różne i tak dalej – podsumował pan Andrzej..

– Ta nasza sielanka trwała krótko. Było tak, że w wakacje przyjechaliśmy na Mazowsze do babci i w tym czasie była mobilizacja i musieliśmy szybko wracać. I ten rok 1939 to było pożegnanie. Więcej się w Sukurczach nie spotkaliśmy. Pożegnanie ojca było w Krupie przy szkole. Stała mama z uczniami tej szkoły i my jako dzieci.

Pierwszej wojennej zimy musieli uciekać

– Raz, że była paskudna, śnieg był prawie do dachu. Mróz był okropny. Referendum takie było i ludzie mieli się opowiedzieć za władzą radziecką. Przyjechał facet na nartach, czy ktoś, mamy wychowanek, który był komunistę. Miał czerwoną opaskę. Był ze wsi Obręby. I się zjawił wieczorem. A myśmy jedli jakąś kolację. Mu już mieszkaliśmy przy szkole. Nie mogliśmy znieść tych ciągłych rewizji. Przychodzi ten pan, chłopak, i mówi: „Uciekajcie! Jest pociąg w Lidzie na Syberię. Będziecie jutro zawiezieni. Przyjdą rano, przyjadą sanie po was. Uciekajcie natychmiast” – wspominał pan Andrzej – Wyszliśmy przez ten śnieg. I myśmy do tej służącej poszli. Tylko za tę rzeczkę. Ja na piecu spałem. Tam mamy była służąca dawna. Pchły były takie duże. Rano przyjechały tam te sanie i zobaczyli, że nas nie ma. Tam podobno ten komisarz się wściekał.

Dalej poszli 7 kilometrów do Lidy na piechotę, a potem pojechali pociągiem do ciotki, do Wołkowyska. Chcieli uciekać przez granicę na Bugu. – Tylko zrobiliśmy błąd, bo pojechaliśmy pociągiem, jak długo się da. A powinniśmy zrobić coś innego. I tam mamę, starszych oddzielili od nas, do chlewa. Takie chamstwo było. I zabrali mamie obrączkę.

Dzieci zostały na schodach, popychane przez przechodzących funkcjonariuszy. Aresztowanych uwolniono i odesłano na miejsce, skąd przybyli. – Miałem atak, jak czekaliśmy na pociąg powrotny. Panie walerianą nas leczyły. Jakoś to się udało – wspominał pan Andrzej. I pojechaliśmy z powrotem do Wołkowyska. Mam była bardzo przytomna. Wysłała delegację do Lidy, do jednego parobka. Ale kazała sprzedać zboże i pieniądze dostarczyć. I tak zrobił. Znowu ruszyli do granicy, ale już etapami, wynajmując furmanki. Zatrzymali się prawie na samej granicy u pani, która też była nauczycielką,. Pan Andrzej przypuszcza, że strażników najprawdopodobniej przekupiono, by mogli przekroczyć granicę.

Dotarli do Ostrowi, gdzie mieszkała babcia, która miała ogrodownictwo, i siostry mamy – jedna była rolniczką. Dzięki temu mieli co jeść.

Na Białoruś po wojnie pojechał dopiero w 1992 r.

Do Sukurcz zaprowadził go syn dawnego sołtysa:

– Sukurcze to zero. Zniszczyli wszystko według sowieckiej mody. Nasz dom miał ponad 400 lat. Pięknie opisane to przez ojca poezją. Jak czytam to, to czuję, ja czuję ten zapach, bo tam siedem lat tylko, ale byłem. Ten 400-letni dom – nie można się było zorientować, gdzie on był. Zamiast cegieł podwalina była z wielkich kamieni. Zasypali nimi stawy.

Gość wspominał też wyciętą po wojnie aleję lipową, która osłaniała dom od wschodnich wiatrów, w której nawet w dzień polowały sowy, bo taki był mrok i chłód. Jako dzieci bawili się w niej z siostrą, podobnie jak kiedyś ich ojciec.

W zaduszki pojechali do Lidy na cmentarz, gdzie był grób Pileckich. – Ktoś rozkopał i podobno jakiś obcy ludzie przyjechali i szukali złota.

Wracając do wspomnień o ojcu, pan Andrzej stwierdził: – Te jego pomysły odbijają się teraz często wśród takich dziwnych miejsc, gdzie nie spodziewałbym się. Jestem zaskoczony i uszczęśliwiony, że ludzie o ojcu różnie myślą. Słuchali go nawet ludzie mądrzy, np. pan Szukiewicz, wynalazca kauczuku polskiego, chemik. Później on był w Ameryce, wykładał. Pan Szukiewicz napisał o ojcu, jak się dowiedział o aresztowaniu:

„O nim zapomnieć nie wolno”

W jego odległym 2 kilometry od Sukurcz majątku Krupa poznali się na wieczorku tanecznym rodzice pana Andrzeja. Przy okazji tych potańcówek syn przypomniał kolejną cechę ojca: – On będąc jakby szefem tego majątku, bolał nad tym, że on idzie na zabawy, a ludzie wychodzą do pracy, idą w pole. On był skromny. Ci ludzie ciężko pracuję, a ja się bawię, no. No, to taka cecha tego.

– Bardzo się cieszę, że ojciec zostawił taką spuściznę, która pączkuje w nieoczekiwany sposób – stwierdził pan Andrzej i wspomniał, że „teraz zyskał przyjaciół w Łomży”. Tamtejszy ksiądz chciał postawić pomnik, a że na jego wystawienie trzeba wiele pozwoleń, stanęło na obelisku. Zrobili go wolontariusze: ślusarze, spawacze, murarze – za darmo. – „A ci ludzie to sól ziemi. Zawsze daję kredyt zaufania. Nie oszukałem się jeszcze. Nawet na młodych – powiedział pan Andrzej – dlatego ja mówię tak do ludzi jak do ludzi z dużej litery. A rady pana Andrzeja dla młodych? – A im mówię, żeby swoje komórki ruszali i nie czekali, aż im podyktuje jakiś pan czy taki. Masz swój łeb, kombinuj, wybierz swoją drogę, idź nią.

Na pytanie z sali, jak chciałby, żeby zapamiętano jego ojca, odpowiedział: – Ja bym chciał, żeby coś zapamiętać. Przeczytać jego pamiętniki, czyli raport, bo tam są w nim jego odczucia.

Na pytanie, jak się czuje jako syn tak zasłużonej osoby, stwierdził: – Staram się myśleć, że to był normalny człowiek, a nie jakiś podstawiający głowę do korony.

Przyznawał, że ojciec miał dużo pomysłów: – Deszcz pada, co tu robić? Zrobimy szachy. Ale to szachy wojenne: koń – czołg, wieża – pociąg pancerny, król – sztandar. Dużo pomysłów miał na podorędziu. Zepsuła się np. metalowa część specjalistycznej maszyny, którą pożyczył od kolegi, więc poszedł do pobliskiego kowala i polecił mu uruchomić kuźnię, mimo że miechy w niej pogryzły myszy. Kiedy to usłyszał, stwierdził: – Jak dziura, trzeba ją jakoś zakleić. Kombinował, kombinował i w końcu we dwóch uruchomili kuźnię. Potrafił na podorędziu wymyślić jakieś działanie. Działanie pożyteczne – podsumował pan Andrzej..

Na pytanie z sali: „Czy ojciec, będąc zdecydowany pójść do obozu, czy był jakoś przygotowany?” odpowiedział, że nie, że była to potrzeba chwili. Ludzie z TAP znikali w obozie i trzeba było to wyjaśnić. – Skąd on mógł wiedzieć, że pojedzie akurat tam, gdzie będzie potrzeba? Naprowadzali go jakoś. Że idą tam transporty z Pawiaka, a od pewnego momentu omijają, zmieniają trasę. Stosy, ten dym jakoś szedł, i to się rozniosło, Trochę wiedział, ale nie za dużo. Nikt nie wiedział za dużo. Nie, to nie było przygotowane przez ojca. Ludzie znikali w obozie. I to stało się groźne i trzeba było to zbadać.

Wydarzenie odbyło się staraniem Instytutu Pamięci Narodowej Oddział w Lublinie, Regionalnego Ośrodka Debaty Międzynarodowej, Polskiej Akademickiej Korporacji Astrea Lublinensis i fundacji Scytia.JD

Witold Pilecki herbu Leliwa

Witold Pilecki herbu Leliwa (1901–1948) – wnuk powstańca styczniowego, ziemianin. Jako uczeń działał w harcerstwie i w POW. Pod koniec 1918 r. walczył w polskiej samoobronie, która wyparła Niemców z Wilna. Po nadejściu bolszewików bił się z nimi w partyzanckim „pulku paniczów” pod dowództwem Jerzego Dąmbrowskiego „Łupaszki”. Służbę zakończył jako podporucznik rezerwy kawalerii. W latach 20. Pileccy odzyskali majątek Sukurcze niedaleko Lidy.

We wrześniu 1939 r. walczył jako kawalerzysta w armii „Prusy”. Po rozwiązaniu swojego plutonu przeszedł do konspiracji. Współorganizował Tajną Armię Polską (TAP). Był zwolennikiem jej połączenia z AK, co nastąpiło na przełomie lat 1941/1942. Aresztowanie kolegów z TAP i wysłanie ich do Auschwitz zwróciło uwagę organizacji na obóz i nasunęło myśl, by ktoś ze ścisłego kierownictwa przedostał się tam w celu skontaktowania się z uwięzionymi kolegami, żebrania informacji na temat obozu oraz zorganizowania tam ruchu oporu z zamysłem uwolnienia kolegów z organizacji.

Wiedza o obozie była wtedy zerowa. Pilecki miał być albo inicjatorem tego planu albo zgłosił się do jego wykonania i dał się ująć w łapance. Przygotowywane przez niego w obozie meldunki przekazywali na zewnątrz uciekinierzy z obozu. Sam z dwoma kolegami zbiegł w 1943 r. Walczył w powstaniu warszawskim i trafił do niewoli. Po wyzwoleniu dołączył do Polskich Sił Zbrojnych i ze zleceniem utworzenia siatki wywiadowczej wrócił do Polski.

Zbierała ona informacje o powojennej sytuacji politycznej w Polsce, prowadziła wywiad w MBP, MON i MSZ, kontaktowała się z partyzantami. Otrzymał rozkaz opuszczenia kraju, ale nie wyjechał, gdyż nie miał komu przekazać swoich obowiązków. Wpadł przypadkiem – w założony w mieszkaniu ubecki „kocioł”.

Torturowany, oskarżony m.in. o zorganizowanie sieci wywiadowczej na rzecz gen. Andersa, za którego oficera nadal się uważał, przygotowanie zamachu na grupę dygnitarzy MBP oraz „przyjęcie korzyści majątkowej od osób działających w interesie obcego rządu”, został skazany na karę śmierci. Bierut nie skorzystał z prawa łaski. Unieważnienie wyroku nastąpiło w 1990 r. Pośmiertnie odznaczono go Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski (1995) i Orderem Orła Białego (2006) oraz awansowano do stopnia pułkownika (2013). Szczątków rotmistrza dotąd nie zidentyfikowano.

News will be here