Policjant zginął przez mobbing?

Wiele wskazuje na to, że pośrednio do śmierci Andrzeja Bąka mogło się przyczynić kierownictwo wydziału dw. z przestępczością gospodarczą Komendy Miejskiej Policji w Lublinie! Tak uważa ojciec Andrzeja - Janusz Bąk z Chełma

Zaginione dowody, tajemniczo umorzone śledztwo, broń służbowa odnaleziona w szafie innego policjanta, pisane „na kolanie” protokoły, wreszcie mobbing i zmowa milczenia w komendzie. Wracamy do głośnej sprawy śmierci pochodzącego z Chełma policjanta, który w 2016 roku popełnił samobójstwo, skacząc z wieżowca w Lublinie. – W pracy zawodowej miałem do czynienia z różnymi próbami tuszowania niewygodnych dla kierownictwa rzeczy, ale w tym przypadku skala nieprawidłowości wprost przeraża – uważa były policjant, który próbuje pomóc ojcu zmarłego wyjaśnić sprawę.

Andrzej Bąk karierę zawodową zaczynał w Urzędzie Miasta Chełm, był też przewodniczącym rady os. Rejowiecka. Ale zawsze ciągnęło go do policji. Niedługo po otrzymaniu munduru trafił do Komendy Miejskiej Policji w Lublinie, do pionu dochodzeniowo-śledczego wydziału do walki z przestępczością gospodarczą. Bardzo szybko awansował, a po ośmiu latach nienagannej służby postanowił… odebrać sobie życie. 19 października 2016 roku wyskoczył przez balkon swojego mieszkania na szóstym piętrze przy ul. Onyksowej w Lublinie. Zginął na miejscu. Postępowanie w tej sprawie bardzo szybko zakończono, kwalifikując je jako zwykłą próbę samobójczą.

Ze strony NSZZ Policjantów dowiadujemy się, że w latach 2010-2020 aż 122 funkcjonariuszy popełniło samobójstwo. Wśród najczęstszych przyczyn wymienia się czynniki związane ze środowiskiem pracy. Dlatego Biuro Prasowe Zarządu Wojewódzkiego NSZZ Policjantów wystosowało apel do wszystkich mundurowych. „Często pojawiają się sygnały, że coś złego dzieje się z policjantem, jednak nie reagujemy z obawy, że może być to odebrane jako wtrącanie się w życie osobiste. Dlatego niezmiernie ważna jest tu rola psychologów, bezpośrednich przełożonych oraz związkowców, którzy są najbliżej i mogą zauważyć niepokojące symptomy, które mogą być w przyszłości źródłem tragedii. Nie traktujmy sygnalizowania o problemach jako donoszenia, ale jako wyciągniętą pomocną dłoń do osoby, która może tego problemu nie widzieć lub go lekceważyć”. No właśnie. Apele apelami, a życie życiem.

Regularny mobbing

Wiele wskazuje na to, że pośrednio do śmierci Andrzeja Bąka mogło się przyczynić kierownictwo wydziału dw. z przestępczością gospodarczą Komendy Miejskiej Policji w Lublinie! Tak uważa zarówno ojciec Andrzeja Janusz Bąk z Chełma, jak i jego znajomy, dzisiaj już emerytowany policjant, który pomaga mu wyjaśnić sprawę.

– W tej sprawie jest zbyt dużo rażących błędów i niejasności, by uznać to za zbieg okoliczności albo za zwykłe pomyłki – mówi ten drugi. – Przeanalizowałem całą dokumentację zebraną przez pana Janusza i nie mam najmniejszych wątpliwości, że Andrzej nie wytrzymał ciążącej na nim presji właśnie ze strony naczelnika wydziału i jego zastępcy – twierdzi były funkcjonariusz. – Mój syn przez ostatnie tygodnie życia był skutecznie mobbingowany przez swojego przełożonego, naczelnika wydziału – mówi wprost pan Janusz.

– W obecności innych mundurowych krzyczał on na Andrzeja, że jest skończony, że go wyrzuci z pracy, że nie ma tu czego szukać. I nie były to jednostkowe przypadki, a regularne dręczenie psychiczne. W końcu doszło do tego, że syn nie dostał pozwolenia na urlop, więc poszedł do lekarza, który wypisał mu zwolnienie. Gdy przyjechał do nas z Lublina, był wrakiem człowieka. Twierdził, że jest skończony w pracy, że tylko czeka, aż ktoś „podłoży mu świnię” i wyśle do więzienia. Za namową moją i żony Andrzej poszedł do psychologa. Dostał leki, ale nawet nie zdążył ich zażyć. Zaraz po powrocie do Lublina wyskoczył przez okno – opowiada łamiącym się głosem mężczyzna.

Temida broni swoich tajemnic

Śmierć jedynego syna zmieniła rodziców. Ojciec zaczął szukać pocieszenia w alkoholu, matka w religii. – Nie miałem już żadnego celu w życiu, chciałem jak najszybciej dołączyć do Andrzeja, ale opamiętałem się w porę i postanowiłem, że nie spocznę, póki nie doczekam sprawiedliwości – dodaje pan Janusz. I tak zaczęła się jego walka z systemem, która trwa do tej pory. Na razie lubelska Temida jest górą i zawzięcie broni się, by okoliczności i osoby, które mogły przyczynić się do śmierci Andrzeja Bąka, nie ujrzały światła dziennego.

W walce pomaga mu były policjant z pionu kryminalnego, znajomy jego syna, który w dokumentacji zebranej przez zdesperowanego mężczyznę dostrzegł mnóstwo nieprawidłowości i rażących błędów popełnionych przez osoby, które powinny stać na straży prawa i sprawiedliwości. – Obecnie prokurator lub sądy chyba z automatu oddalają wszystkie składane przez pana Janusza zażalenia – mówi były kryminalny. – Ostatnie złożył we wrześniu 2021 r., w którym wytyka śledczym możliwość popełnienia przestępstwa na szkodę jego syna. Tym razem prowadzi je Prokuratura Rejonowa w Świdniku, ale nie jako śledztwo, a postępowanie sprawdzające.

Tymczasem zgodnie z art. 307 kodeksu postępowania karnego takie postępowanie trwa 30 dni kalendarzowych. To jest kpina, bo tu nie chodzi o kradzież rękawic ze sklepu, a o śmierć gnębionego człowieka. Kolejna zastanawiająca rzecz: 15 grudnia pan Janusz otrzymuje pismo z tej samej prokuratury o odmowie wszczęcia postępowania w tej sprawie. Pismo jest datowane na dzień 8 listopada 2021 r. Pytanie brzmi: jakim cudem korespondencja pocztowa ze Świdnika do ojca Andrzeja jest przesyłana przez miesiąc? To oczywiście są istotne błędy, które powinny zostać jeszcze raz dokładnie i starannie zbadane, ale szeroko pojęte organa ścigania powinny się skupić przede wszystkim na zbadaniu okoliczności śmierci Andrzeja – twierdzi były funkcjonariusz.

Wszystkie ślady prowadzą do naczelnika

– Nie mam wątpliwości, że przysłowiowym gwoździem do jego trumny było prowadzone przez Andrzeja śledztwo dotyczące podobno dużych nieprawidłowości w prowadzeniu autokomisu przez dwóch lubelskich przedsiębiorców – uważa eks-kryminalny. – Mamy solidne podstawy sądzić, że Andrzej był bardzo mocno naciskany przez kierownictwo swojego wydziału, by umorzył to postępowanie. Dowodem tego są m.in. zeznania byłego komendanta VII Komisariatu Policji w Lublinie, który przyznał, że naczelnik wydziału kilkukrotnie kontaktował się z nim i nalegał, by zabrał Andrzeja do pracy w jego posterunku, a co zaskakujące, robił to bez wiedzy swojego podwładnego. Andrzej nie wyobrażał sobie służby w innym wydziale. Jesteśmy przekonani, że gdyby wtedy się ugiął, pracowałby w policji do dziś. Tezę tę może potwierdzać fakt, że policjantka, która przejęła wszystkie sprawy po śmierci Andrzeja, akurat te dotyczące komisu błyskawicznie umorzyła. Co więcej, trzy miesiące po jego śmierci była przesłuchiwana na tę okoliczność i twierdziła z całą stanowczością, że przejęła po nim wszystkie jego sprawy.

Kilka miesięcy temu została ponownie przesłuchana i tym razem nabrała wody w usta. Czemu? Kolejny trop, który zdaniem ojca zmarłego ma dowodzić matactw przy śledztwie w sprawie śmierci Andrzeja, to jego zaginione notatniki. Prowadził je przez cały okres swojej służby. W rodzinnym domu zostały jego zapiski z pierwszych lat, natomiast te od roku 2014 do 2016 rzekomo zostały zabezpieczone z jego służbowej szafy w komendzie. Gdzie są dzisiaj? Nie wiadomo. Ojcu wydano rzeczy Andrzeja, ale nie wszystkie. Brakowało właśnie tych zapisków, w których z pewnością znalazły się notatki na temat prowadzonych przez niego spraw, w tym zapewne i tej z komisem. Czy w zaginionych notesach było coś, co mogło obciążyć jego naczelnika? Jesteśmy przekonani, że tak. Kolejna bardzo dziwna rzecz to odnalezienie służbowej broni Andrzeja w szafie innego policjanta w zupełnie innym pokoju. Żaden policjant nie trzyma pistoletu w szafie kolegi – wyjawia były kryminalny.

Kluczową kwestią dla rozwiązania zagadki śmierci Andrzeja wydaje się zbadanie, dlaczego naczelnik naciskał, by prowadzone w sprawie komisu śledztwo umorzyć, a potem, gdy napotkał opór podwładnego, dążył do pozbycia się go ze swojego wydziału. – Mamy informacje, że mógł mieć powiązania z właścicielami komisu, w którym jego żona miała dokonać kilku transakcji. Zastanawiające jest, że wkrótce po samobójstwie swojego podwładnego naczelnik i jego zastępca dość nieoczekiwanie przeszli na emerytury. Dzisiaj na miejscu prokuratury i kierownictwa KMP w Lublinie poleciłbym ponowne zbadanie ostatnich spraw Andrzeja, a przede wszystkim tej z wątkiem komisu i możliwych powiązań jego właścicieli z naczelnikiem wydziału do walki z przestępczością gospodarczą. Jestem przekonany, że to wraz z zaginionymi notatkami Andrzeja rzuciłoby zupełnie nowe światło na okoliczności jego tragicznej śmierci – uważa pan Janusz.

Niestety, lubelski wymiar sprawiedliwości nie ma interesu, by wracać do tej sprawy. Przeciwnie, wszelkie próby Janusza Bąka, który wytyka błędy popełnione w trakcie postępowania przez śledczych i policjantów, są skutecznie torpedowane poprzez umorzenia bądź odmowy wszczęcia śledztwa, najczęściej z braku podstaw. – Wszystkie te kwestie były przedmiotem toczących się postępowań i zostały rozstrzygnięte. Obecnie podlegają również kontroli sądowej – wyjaśnia Agnieszka Kępka z Prokuratury Okręgowej w Lublinie.

– Moje życie powoli dobiega końca. Nie ma we mnie żadnej radości, ale mam jeden cel: wyjaśnić, dlaczego zginął mój syn, a winnych jego śmierci postawić przed obliczem sprawiedliwości. Nie mam żadnych wątpliwości, kto doprowadził go do załamania nerwowego, a w konsekwencji do samobójstwa i zrobię wszystko, by to udowodnić – zapowiada Janusz Bąk. (bm)

News will be here