Rozjuszona dzika świnia zaatakowała działkowca

Tylko wyjątkowa przytomność umysłu i stalowe nerwy uratowały Wojciecha Sztorca przed rozszarpaniem przez rozjuszoną lochę dzika, która zaatakowała go w minioną sobotę rano na terenie Rodzinnego Ogrodu Działkowego „Kalina”. – To już prawdziwa inwazja tych dzikich zwierząt, nie tylko działkowcy są przerażeni, mnóstwo niebezpiecznych sytuacji spotyka mieszkańców poszczególnych osiedli na Kalinowszczyźnie – mówi Halina Gaj-Godyńska, prezes ROD „Kalina”. Ocenia się, że w trzcinach nad Bystrzycą żyje stado około… 300 dzików!

– Czy naprawdę trzeba, żeby doszło do prawdziwej tragedii, żeby otrząsnąć tych z Warszawy i żeby poszli po rozum do głowy i zmienili prawo łowieckie? – pyta pan Wojciech, opowiadając o horrorze, jaki przeżył sobotniego poranka.

Około godz. 5.30 w minioną sobotę Wojciech Sztorc wybrał się na swoją działkę na ROD „Kalina”, żeby podlać grządki, które poprzedniego dnia plewiła jego żona. Dzików jeszcze nie widział, ale pierwsza rzecz jaka go uderzyła, to widok kotów na drzewach. Było ich pełno. Przeraźliwie piszczały.

– Koty płakały w całej okolicy. Gdy dojechałem na działkę, grządki były totalnie zryte. Buraczki, kwiaty cebulkowe, ogórki, pomidory, wszystko. Nagle zauważyłem małe warchlaki, takie 8-, 10-kilogramowe, jak wyszły zza altanki. Było ich ponad 40. Ryły wszystko na mojej i na sąsiada działce. Zacząłem klaskać w dłonie, żeby je przepłoszyć. Jeden zranił się widocznie o pręt i zapiszczał, wówczas wypadły trzy wielkie maciory. Jedna ruszyła na mnie z furią gorszą niż agresywny pies. Furtka się za mną zatrzasnęła, nie miałem drogi odwrotu. Byłaby mnie żywcem rozszarpała, gdyby nie rower, którym się zasłaniałem. Zacząłem krzyczeć i dzwonić dzwonkiem, to ją przepłoszyło – opowiada zaatakowany przez rozjuszoną lochę mężczyzna. – Wolałem stracić rower, niż życie – dodaje.

Takich sytuacji jest coraz więcej. Niedawno 150-kilogramowy odyniec osaczył na jednej z działek kobietę. Stała w rogu działki i trzęsła się ze strachu długo po tym jak dzik pobiegł dalej. Działkowcy oceniają, że w trzcinach nad Bystrzycą żyje stado ponad 300 dzików. Są problemem nie tylko na ogródkach działkowych. Często zagrażają bezpieczeństwu mieszkańców na osiedlach w tej dzielnicy. Pojawiają się przy przedszkolu, szkole, przy blokach. Ostatnio ludzie z balkonów krzykiem ostrzegli młodą kobietę, idącą przez park na osiedlu 40-lecia na Kalinowszczyźnie. Niosła w nosidełku dziecko. A w jej stronę biegła wataha kilkunastu dzików.

– To już prawdziwa inwazja. Jesteśmy przerażeni i zrozpaczeni. Aż nie chce się o tym myśleć. Wysłałam ponad 40 pism z prośbą o pomoc, również do ministra klimatu i ministra rolnictwa, Polskiego Związku Łowieckiego itp. Interpelację w tej sprawie pisała również pani poseł Marta Wcisło (PO), wszystkie odpowiedzi, niestety, są w tym samym tonie, że odstrzał dzików z broni gładkolufowej na terenie miasta jest niemożliwy i że rozwiązanie problemów z dzikami leży w gestii starostw i gmin – mówi Halina Gaj-Godyńska, prezes ROD „Kalina”.

Pani prezes zainteresowała Wydział Ochrony Środowiska UM Lublin rozwiązaniem stosowanym w Częstochowie i Toruniu, gdzie dziki zabijane są przez kuszników. Miasto współpracuje bardzo dobrze z działkowcami. Ustawiono solidny płot od strony Wólki Lubelskiej. Ale dla 200-kilogramowych odyńców nie stanowi on żadnej przeszkody. Rozrywają siatkę jak papier.

Działkowcy wstawiają w te wyłomy w ogrodzeniu ostre „grzebienie” zespawane z kątowników. Ale trzeba byłoby „opancerzyć” w ten sposób całe kilometry ogrodzenia. Stanęły odłownie. Ale użytkownicy działek narzekają, że są zbyt delikatne, zbyt rzadkie. Małe dziki wchodzą w nie, żeby karmić się kukurydzą i swobodnie wychodzą. Duże osobniki potrafią wyskoczyć z klatki. Ponadto – dziki w odłowni usypiane są – niby w zgodzie z ekologicznymi trendami – ale zwierzęta umierają godzinami w mękach.

Ostatnio radny Adam Osiński zainicjował kolejne spotkanie w ratuszu z prezydentem i urzędnikami oraz działkowcami. Padła obietnica ustawienia nowych odłowni. Wszyscy wiedzą, że problem jest bardzo duży, ale na razie nie pojawia się pomysł na jego radykalne rozwiązanie. I problem ten nie dotyczy w Lublinie tylko Kalinowszczyzny, również innych dzielnic graniczącymi z terenami rolniczymi i leśnymi. Czy rzeczywiście musi dojść do tragedii, żeby w końcu zmieniono w Polsce w tej kwestii prawo? (l)

News will be here