Uciekający pociąg pod Lublinem. Sam ruszył i pędził w nieznane aż skończyły się tory. Wtedy doszło do wielkiej katastrofy. Cud, że nikt nie zginął. Lubelscy policjanci sprawdzają jak doszło do tego nietypowego wypadku.
– Huk był ogromny. Ludzie zbiegli się szukając maszynisty. Ale nikogo nie znaleźli. Potem, jak się okazało, nie było go w lokomotywie – dziwili się świadkowie.
Wszystko działo się 8 kwietnia tuż po godz. 22 w okolicy stacji PKP Motycz koło Lublina. Na miejsce skierowano służby ratunkowe.
Okazało się, że pociąg wykoleił się na remontowanym odcinku torów. – Po prostu nie było w tym miejscu szyn. Inaczej pojechałby dalej – mówią miejscowi.
W wyniku katastrofy zniszczeniu uległo 20 wagonów towarowych przewożących kruszywo, które częściowo się wysypało. Wskutek uderzenia lokomotywy o nasyp doszło do uszkodzenia jej zbiorników z paliwem.
– Nasze działania polegały na zabezpieczeniu miejsca zdarzenia oraz ograniczeniu wycieku paliwa. W tym celu na miejsce skierowaliśmy Specjalistyczną Grupę Ratownictwa Chemiczno-Ekologicznego „Lublin 1” – informuje kpt. Andrzej Szacoń, oficer prasowy Komendy Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej w Lublinie.
Ruch kolejowy na trasie Lublin-Dęblin został całkowicie wstrzymany. – Aż strach pomyśleć, co by się stało, gdyby w tym czasie po czynnym torze przejeżdżał inny pociąg. Do tego nieopodal jest przejazd kolejowy – mówią mieszkańcy.
Straty oszacowano wstępnie na 6 mln zł. Sprawą zajęła się policja.
– Trwa wyjaśnianie przyczyn i okoliczności tego zdarzenia. Na razie wiadomo, że skład wagonów z kruszywem nagle zaczął się staczać z bocznicy. Wewnątrz nie było maszynisty – informuje komisarz Kamil Gołębiowski, oficer prasowy Komendy Miejskiej Policji w Lublinie. LL