Życie słodko-gorzkie

Specjały Wojciecha Hetmana chełmianie znają doskonale. W 2019 roku znany cukiernik obchodzi 60-lecie pracy zawodowej i 30. rocznicę otwarcia cukierni w Chełmie. – Wiele chciałbym jeszcze zrobić, ale myślę też o następcy, któremu przekażę wszystko to, czego się nauczyłem. Żartuję czasem, że sto lat się pożyje, a potem się zobaczy, czy się opłaca – mówi Wojciech Hetman.

Pan Wojciech chce poczęstować naszą dziennikarkę torcikiem, który sam upiekł. Ale tak dobrze smakował, że nie zostało już ani okruszka. Ale cukiernia pełna jest innych pyszności. Wypieki sprawiają panu Wojciechowi radość i odprężają go. Z optymizmem patrzy na każdy dzień, choć tegoroczne jubileusze i problemy zdrowotne skłaniają go do przemyśleń. Cały czas towarzyszy mu jednak poczucie humoru. Z uśmiechem opowiada, że urodził się w niedzielę (28 maja 1944 r.) i niedziela była też jego pierwszym dniem pracy (3 maja 1959 r.). Ale powiedzenie, że ten, kto urodzony w niedzielę, jest leniuchem, w jego przypadku jest zupełnie nietrafione.

Bo zapału i chęci do pracy nigdy mu nie brakowało. Wojciech Hetman pochodzi z Radomia, ale jego domem i ostoją od lat jest Chełm (do którego po raz pierwszy przyjechał w 1963 r.). Nauka nie sprawiała małemu Wojciechowi problemu, a jego dobrze wykształceni rodzice pokładali w nim wielkie nadzieje. Jako chłopiec chętnie pomagał w pracach domowych, także w kuchni. W jego rodzinnej kamienicy znajdowała się cukiernia. To tam rozpoczął swoją przygodę z pieczeniem słodkości. Wiąże się z tym pewna anegdota.

Gdy był pan Wojciech był nastolatkiem, dostał od ojca motocykl – Awo Simsona. To był luksus, bo większość jego kolegów nie miała nawet rowerów. Pan Wojciech opowiada, że ojcu nie spodobały się jego oceny na koniec siódmej klasy podstawówki. Kazał mu odstawić motocykl do garażu i wziąć się do roboty. To miała być dla Wojciecha forma kary, ale też mobilizacji. Ojciec marzył, że jego syn – tak jak on – ukończy studia prawnicze. 14-letni Wojciech posłuchał polecenia ojca i to dosłownie. Poszedł do mieszczącej się po sąsiedzku cukierni i z dnia na dzień rozpoczął tam pracę.

Do tej pory wspomina właściciela tego zakładu, dzięki któremu pokochał zawodów cukiernika. Rodzice na początku byli rozczarowani drogą, którą wybrał pan Wojciech, ale wkrótce się z tym pogodzili. Nastoletni Hetman w cukierni przepracował cztery lata, jednocześnie ucząc się zawodu cukiernika w tzw. wielozawodowej szkole w Radomiu. Dzień rozpoczynał bardzo wcześnie. O szóstej rano był już w pracy. To zostało mu do dziś.

Miał być „Zajazd”

Ukończył zaocznie Technikum Przemysłu Spożywczego w Warszawie. Mając maturę i doświadczenie w zawodzie o zatrudnienie nie było trudno. Pracował w Powszechnej Spółdzielni Spożywców „Społem”, która w jego życiu zawodowym przewijała się jeszcze nie raz. Ojciec proponował, że otworzy mu cukiernię, ale dwudziestokilkuletni wówczas Wojciech nie zdecydował się na to. Zatrudnił się w Lublinie jako inspektor produkcji spożywczej i kontrolował zakłady w województwie lubelskim. Na początku życie na walizce bardzo mu się podobało.

W trakcie jednej z podróży służbowych spotkał w pociągu swoją miłość. Pani Halina jest chełmianką. To dzięki niej pan Wojciech przeniósł się do Chełma. Znowu został zatrudniony w PSS. Potem pracował w Rejowcu, w Krasnymstawie – ciągle w branży cukierniczej. Pan Wojciech opowiada też ciekawą historię związaną z Zajazdem „Trzy Dęby”. Nie wszyscy wiedzą, że obiekt ten wybudowano w latach 70. za fundusze Głównego Komitetu Kultury Fizycznej (dzisiejszy budynek nawiązuje do dawnego „Zajazdu” pod względem architektury i stylu).

Miał być bazą hotelową na Igrzyska Olimpijskie w Moskwie. Był plan, aby pan Wojciech odkupił „Zajazd”, a przedstawiciele jednej z duńskich firm, którzy chcieli z nimi współpracować, mieli założyć tam nietypowy ośrodek. Chodziło o sanatorium, w którym leczenie wiązałoby się ze zdrowym odżywianiem. Nie doszło to do skutku, ale pan Wojciech nie żałuje. Wspomina, że wkrótce potem „Zajazd” kupił jego kolega, Henryk Wójtowicz (nieżyjący już), i przez wiele lat świetnie go prowadził.

Wysoka cena

Wkrótce potem, w 1989 r., pan Wojciech otworzył cukiernię przy ul. Lwowskiej. Nie od razu został właścicielem tego lokalu. Mówi, że początkowo dostał na niego przydział z chełmskiego ratusza. W remont lokalu pan Wojciech zainwestował mnóstwo pieniędzy. W 1992 roku zmieniło się prawo własnościowe. Pan Wojciech nie miał aktu własności do lokalu, w którym funkcjonowała cukiernia i dlatego jego obecność tam stanęła pod znakiem zapytania.

To chełmscy radni mieli zdecydować o tym, czy pan Wojciech ma się wynieść z lokalu, a tym samym stracić pieniądze zainwestowane de facto – w nie swoją własność. Uchwała w tej sprawie stanęła na sesji rady miasta. Ten dzień pan Wojciech zapięta do końca życia. Uczestniczył w obradach, bo wtedy również był miejskim radnym. W tym czasie jego żona pracowała w cukierni i z niecierpliwością czekała na decyzję rajców.

Jak mówi pan Wojciech – bardzo to przeżywała, bo od tego zależała przyszłość zakładu i rodzinnego majątku. Rajcowie zdecydowali, że pan Wojciech może odkupić lokal. Ale zanim jego żona się o tym dowiedziała, źle się poczuła. Okazało się, że doszło u niej do pęknięcia tętniaka. Pani Halina nigdy nie wróciła do zdrowia. Od 30 lat wymaga stałej opieki.

– Zapłaciliśmy bardzo wysoką cenę – mówi pan Wojciech, dodając, że nieszczęścia czasami nie chodzą parami, ale stadami.

Aby wykupić lokal, pan Wojciech zaciągnął kredyt. Na skutek przemian gospodarczych i tzw. reformy Balcerowicza Hetman miał do spłaty pożyczkę w kwocie pięciokrotnie wyższej niż zaciągnął. Kredyt udało mu się jednak spłacić.

Prowadził cukiernię, w międzyczasie ukończył studia w zakresie przetwórstwa i przechowalnictwa przemysłu spożywczego i cały czas pracował nad nowymi technologiami w tej dziedzinie. Był jednym ze współzałożycieli Polskiego Towarzystwa Promocji Zdrowego Życia i Żywności, autorem wielu patentów wdrażanych m.in. w przemyśle mleczarskim czy farmaceutycznym.

W ciągu kilkudziesięciu lat nawiązał mnóstwo kontaktów z producentami i naukowcami w kraju i za granicą. Jego dokonania docenili m.in. uczeni z Uniwersytetu Georgtown w Waszyngtonie, skąd otrzymał certyfikaty. Wojciech Hetman pełnił wiele funkcji, był doradcą w Krajowej Izbie Gospodarczej, biegłym sądowym. Jakiś czas temu jako działacz Towarzystwa Jana Karskiego wręczał nagrodę – Orły Jana Karskiego kardynałowi Stanisławowi Dziwiszowi.

Hetman od lat angażował się też w działalność charytatywną. W 1999 r. Kapituła Nagrody Gospodarczej Prezydenta RP nominowała „Cukiernię Hetman” do nagrody gospodarczej w kategorii „Małe Polskie Przedsiębiorstwo”. Jednym z ważniejszych odznaczeń Wojciecha Hetmana jest też „Krzyż Kawalerski”, w 2015 r. został on „Chełmianinem Roku”. Ale lista jego nagród i odznaczeń jest dużo dłuższa.

Pracę trzeba kochać

Pan Wojciech martwi się, czy zdąży przekazać odpowiedniej osobie wszystko to, czego się nauczył. Receptury ma spisane. Trzyma je w szafach pancernych. Wspomina przy tym historię sprzed lat, gdy prowadził w Warszawie negocjacje z zagranicznymi producentami w sprawie jednej ze swoich technologii. Skradziono mu wtedy auto. Policja odnalazła je porzucone pod Warszawą. Z samochodu nie zaginęło nic oprócz dokumentów dotyczących technologii.

– Zawsze powtarzałem, że trzeba kochać to, co się robi – mówi W. Hetman. – Ja kocham swoją pracę. Ten rok będzie przełomowy. Jeszcze wiele chciałbym zdziałać, ale myślę też o następcy, któremu przekażę wszystko to, czego się nauczyłem. Żartuję czasem, że sto lat się pożyje, a potem się zobaczy, czy się opłaca. (mo)

News will be here