Czy to nie był wypadek?

Emerytowany pułkownik Wojska Polskiego zginął w wypadku na początku października. Jechał ze swojej daczy do Hańska na zakupy, gdy jego skoda zjechała z drogi, dachowała i stanęła w płomieniach. Okazuje się, że nie wszyscy wierzą w wypadek, a jeszcze ciekawsze jest to, że oficera o takim nazwisku nie ma w żadnych dostępnych wykazach.

Do wypadku doszło sobotę (2 października). Około południa dyżurny włodawskiej policji otrzymał wiadomość, że w miejsowości Szcześniki (gm. Hańsk) rozbiła się Skoda Octavia.. Na miejscu wstępnie ustalono, że za kierownicą siedział 67-latek z Warszawy, który na prostym odcinku drogi zjechał na pobocze. Jego auto dachowało a następnie stanęło w płomieniach.

Zwęglone ciało zostało zabezpieczone do badań sekcyjnych. W ubiegłym tygodniu Prokuratura Rejonowa we Włodawie otrzymała wyniki. Lekarz stwierdził, że zgon mężczyzny nastąpił najprawdopodobniej na skutek działania bardzo wysokiej temperatury. – W drogach oddechowych i układzie pokarmowym wykryto sadzę.

Oprócz złamania kości twarzy nie stwierdzono na ciele denata żadnych śladów, które mogłyby wskazywać na inną przyczynę śmierci. Poza tym biegły uznał, że denat chorował m.in. na miażdżycę. W chwili zdarzenia był trzeźwy – wyjaśnia Jolanta Sołoducha, szefowa włodawskiej prokuratury. Śledztwo prowadzone jest w kierunku spowodowania wypadku ze skutkiem śmiertelnym. Pożar samochodu wywołał najprawdopodobniej gorący olej, który wyciekł z silnika do kabiny.

Teorie spiskowe

Ofiarą wypadku był Sylwester J., który w gminie Hańsk miał daczę. Mieszkał w niej od kilkunastu lat ze swoją gosposią. Przedstawiał się jako emerytowany pułkownik Wojska Polskiego. Miał być specjalistą od silników helikopterowych i brać udział w polskich misjach w Iraku i Afganistanie. Jakiś czas temu spotkał się nawet z wójtem gminy i zaproponował mu, że chętnie odwiedziłby uczniów którejś ze szkół, by opowiedzieć im o swoich przygodach na Bliskim Wschodzie.

Z drugiej strony Sylwester J. bardzo bronił swojej prywatności. Na swojej posesji zamontował kamery i czujniki ruchu, nikogo nie wpuszczał też do środka. Przed śmiercią podobno dziwnie się zachowywał. Miał opowiadać o tym, że czuje się śledzony, że ktoś może nastawać na jego życie, a to być może ma związek ze służbami specjalnymi. Fakt, że jego śmierć mogły spowodować osoby trzecie wydaje się być mocno naciągany, ale nie zapominajmy, że nie ma żadnych świadków jego śmierci.

Do wypadku doszło na bocznej i bardzo rzadko uczęszczanej drodze. Najdziwniejsze jednak jest to, że pułkownika o takim nazwisku w ogóle nie ma w Internecie ani w żadnych zestawieniach, do których można dotrzeć drogą elektroniczną. Tym bardziej, że na emeryturę przeszedł zaledwie kilka lat temu. Wystąpiliśmy do Ministerstwa Obrony Narodowej z prośbą o weryfikację, czy w Wojsku Polskim służył oficer o takim nazwisku, ale odpowiedzi jeszcze nie otrzymaliśmy. (bm)

News will be here