Improwizując jak dawniej

Koncert kwartetu (na zdjęciu) firmowanego przez Williama Parkera był obok występu Steva Colemena and Five Elements największym wydarzeniem lubelskiego festiwalu, choć pozostałe koncerty, też wzbudziły aplauz publiczności

Coleman, Parker, Moon Hoax i mniej Stanisław Soyka brylowali na Lublin Jazz Festival w dn. 11-17 lipca 2022. To największa tego typu impreza po prawej stronie Wisły, w niej znakomici muzycy polscy i zagraniczni. Końcówkę festiwalu próbowała zepsuć kiepska pogoda, ale jej się nie udało.


Od początku istnienia festiwalu jego ideą jest ukazywanie różnorodności zjawisk w muzyce jazzowej i jej wpływu na inne dziedziny kultury. Co rok na wydarzenie zapraszani są artyści nie tylko ze świata muzyki, lecz także innych sztuk. Koncertom towarzyszyły więc wystawy, dyskusje i jam session – podsumowują organizatorzy z Centrum Kultury w Lublinie. Koncerty LJF odbywały się w tutejszym wirydarzu.

Dajemy tu pogląd jedynie na najważniejsze punkty programu festiwalu. W czwartek, 14 lipca, zdominował go Stanisław Soyka występujący obecnie w kwartecie. Prezentował swoje i cudze utwory z półwiecza działalności w lekko zmienionych aranżacjach. Wraz z synem, Kubą dali popis niemal rodzinnego śpiewania. Koncert raczej dla starszej publiczności: pełen wspomnień, wzruszeń. – To był bardzo dobry występ, ale nie jazzowy – ocenia krótko znana recenzentka muzyczna. I choć niektórzy świetnie się bawili, inni wychodzili z koncertu po dwóch utworach – mimo, iż za jazzowe bilety trzeba było zapłacić tu najdrożej.

W piątek miło zaskoczyli artyści z Ukrainy. Z trudem zdobyli przepustkę swych władz naczelnych, by z Dniepru przybyć do Lublina. Kwintet DZ’OB tworzy jazzowe połączenie kameralistyki klasycznej i muzyki elektronicznej, okraszone trip-hopem i dubstepem. Bynajmniej to nie „ludowość”, jak utarło się mówić o jazzie zza Bugu. Piątka muzyków plus komputer zaskoczyli wszystkich symfonicznym brzmieniem zespołu. Swoje dojrzałe kompozycje wszyscy grali z nut, co w jazzie zdarza się nieczęsto. To barwne melodycznie utwory o pulsującym podbiciu basu – co ciekawe, tę rolę pełnił niskobrzmiący fagot. W ich repertuarze było kilka dojmujących utworów, które nastrojem i brzmieniem oddają dramat rozdzierającej ich ojczyznę krwawej wojny. Brawa za tę oryginalną muzykę.

Wcześniej tego dnia wystąpiła Jazz Forum Talents – supergrupa 7 liderów młodej generacji polskiego jazzu. Reprezentując swe zespoły ekipa regularnie bierze udział w najważniejszych polskich festiwalach jazzowych. Na koncie mają już nagrody i wyróżnienia zdobyte nawet w konkursach międzynarodowych. W lutym tego roku ukazała się płyta live z ich autorską muzyką, będąca wizytówką tej konstelacji wschodzących gwiazd polskiego jazzu.

Deszcz

Koncert kwartetu (na zdjęciu) firmowanego przez Williama Parkera był obok występu Steva Colemena and Five Elements największym wydarzeniem lubelskiego festiwalu, choć pozostałe koncerty, też wzbudziły aplauz publiczności

owa sobota

16 lipca bardzo dobre wrażenie i aplauz publiczności kryjącej się przed deszczem zyskał Moon Hoax (Księżycowa ściema). Tą nazwą 6 muzyków ze Śląska prowokuje do refleksji nad wszystkim, co niby już ugruntowane i przyjęte za prawdę. To refleksja także przez wykonywaną muzykę. Grają free jazz przenikający się z żywiołowym post-rockiem, a mimo to każda ich kompozycja zdaje się być perfekcyjnie aranżowanym dziełem. Odlotowe tytuły utworów są osobną atrakcją dla słuchacza. Grający na gitarze Michał Karbowski to nie tylko kompozytor tych dzieł, lecz i dowcipny konferansjer. Jednak nieskutecznie zaklinał deszcz.

Widownia czekała na lepszą aurę i występ gwiazdy światowego formatu: Steve Coleman & Five Elements. To oni rozwiali chmury. Rzęsisty deszcz ustał, gdy na estradzie pojawił się Steve Coleman – jeden z najbardziej cenionych amerykańskich saksofonistów oraz jego czterej kompani: Anthony Tidd – gitara basowa, Sean Rickman – perkusja, Jonathan Finlayson – trąbka i Kokayi – wordsmith, czyli gość tworzący jazzową nawijkę. A więc w sumie Five Elements. Weszli na scenę wirydarza dość nieśmiało, jak na przypisywaną im sławę. Oszczędne w środki wyrazu były też pierwsze utwory. Badali teren? Jednak z upływem czasu ich free jazz owładnął wirydarzem i zelektryzował słuchaczy.

W długich utworach ukazali kosmos swych improwizacji. Co ciekawe, Steve Coleman – jak na filozofa jazzu i czarnej kultury w USA – jakby nie pełnił głównej roli w koncercie, mało eksponował swój potencjał. Pół żartem: do roli lidera aspirował natomiast ów wordsmith, zapewniając tu głównie ruch sceniczny. Swym scatem i śpiewem dźwiękonaśladowczym, w moim mniemaniu, przeszkadzał grającym. Na szczęście zagłuszała go perkusja wielkiego formatu: zarówno w zestawie bębnów, jak w umiejętnościach Seana Rickmana. W sumie, uczta muzyki synkopowej.

Niedzielny finał festiwalu

…był pod znakiem impro-jazzu, jaki zapewnili nam Amerykanie: William Parker – kontrabas, Hamid Drake – perkusja, John Dikeman – saksofon i Portugalczyk Luís Vicente – trąbka. To niezwykle malowniczy kwartet, tak wyglądem jak brzmieniem. W ich kompozycjach początkowo dominuje saksofon i trąbka tworząc wyborne unisono, gdy perkusja jedynie szemrze a bas pojękuje. Później górę bierze sekcja rytmiczna, podejmują nieskrępowany dialog free jazzu. I tak na zmianę.

Erupcja czterech talentów przynosi ciekawy eksperyment: muzycy wyciągają dodatkowe instrumenty. Parker imponuje solówką na trąbce arabskiej, Vicente grą na jakimś egzotycznym flecie. Pyszne urozmaicenie. Również Hamid Drake wychodzi zza perkusji i bierze w ręce duży szamański bęben. Werblując sobie palcami śpiewa przejmującą pieśń rodem z Tybetu „Seven-line Song”. Po kolei dołączają doń pozostałe instrumenty. I oto Himalaje jazzu. Publiczność owacjami nie pozwala im zejść ze sceny – to zdecydowanie najlepszy koncert festiwalu.

Wkrótce po nich, kończący wieczór zespół Simsa Fünf zdaje się brzmieć niemal dancingowo. Austriacy z Wiednia tworzą połączenie muzyki klasycznej z folkiem i jazzem. A to za sprawą skrzypiec, wiolonczeli, klarnetu grających tu w licznych stylach muzykowania. Piątka Simsy jest niezwykle pomysłowa i finezyjna w swym repertuarze: po prostu happy jazz. W sam raz na dobranoc.

Przez pierwsze dni LJF melomani mogli sprawdzić, co słychać na lokalnej scenie jazzu. Oto tegoroczny konkurs młodych talentów JAZZiNSPIRACJE dał zwycięstwo zespołowi Superminimalism – za świeżość i dojrzałość w kreowaniu tematów, zmysł kompozycyjny, który dobrze rokuje do wydawnictw muzycznych. Wysoki poziom artystyczny zapewniła też premierowa płyta Agi Gruczek, zeszłorocznej laureatki tego konkursu – nagrodą było właśnie wydanie pierwszego albumu „Awakening” firmowanej przez jej trio.

Tydzień trwające święto koneserów jazzu wróciło na kurs sukcesu sprzed inwazji Covid. I może rozwijać się – nie kolidując z innymi letnimi wydarzeniami kultury w mieście pełnym festiwali.

Marek Rybołowicz

News will be here