Mam niedosyt…

Piotr Franaszek

– Centrum Spotkania Kultur jawi mi się niczym most przenoszący nas nad wieloma nurtami kulturowymi: miejskimi, regionalnymi, krajowymi, światowymi. Czy Pana odejście to nie jest demontaż głównego filaru tej konstrukcji?


– Wzniesienie owego „mostu”, dokończenie go z nieustającego stanu ‘Teatr w Budowie’ było ogromnym wyzwaniem: budowlanym, organizacyjnym, logistycznym, wreszcie artystycznym. Myślę, że udało się nam na tamten moment zwrócić uwagę całej Polski, a nawet zainteresować odbiorców w szerszej skali. W roku otwarcia przyczynili się do tego wybitni artyści, na których czekali mieszkańcy Lublina i regionu. To m.in. Mariusz Treliński z operą, balet z La Scali, Nederlanden Dans Theater, Seal, zespół Laibach, Aleksandra Kurzak i Roberto Alagna oraz wielu innych. Stworzyliśmy nowe marki na kulturalnej mapie Polski, jak festiwal scenografii, konkurs wokalny im. Antoniny Campi czy podróżnicze prezentacje „Kontynentów”. Spełniliśmy marzenia o wysokiej kulturze, ale też budowaliśmy sieć szerokiej kultury: to w regionie lubelskim podpisanie 140 partnerstw z małymi ośrodkami w województwie. Stamtąd przyjeżdżali do nas widzowie, ale i animatorzy którzy współtworzyli z nami np. Kongres Kultury Województwa Lubelskiego. Siłą CSK przez te lata były zarówno aspiracje europejskie, jak i czerpnie z dziedzictwa i potencjału kulturalnego regionu. Wyzwaniem dla mnie było móc pogodzić artystyczne apetyty konsumentów kultury z uruchomieniem na najwyższym poziomie tak dużej instytucji. I jakże kosztownej, dlatego musieliśmy nawet podjąć pewien „flirt” z komercją – by sprostać kosztom, poszukiwać dochodów, ale również po to, by CSK stało się miejscem modnym i masowo odwiedzanym. To proces wymagający czasu i konsekwencji. Hm, nie wiem, czy ta strategia będzie w CSK kontynuowana, lecz na szczęście mamy w Lublinie bardzo prężne środowisko kultury tworzące wybitne projekty.

– Jak teraz żyć bez tak pasjonującej roboty?

– Upór i konsekwencja poprzednich władz lokalnych sprawiły, że udało się ukończyć inwestycję i otworzyć teatr po 40 latach budowy. Wygrywając konkurs na dyrektora CSK, dostałem jedynie nominację na papierze. Wszystko trzeba było zorganizować praktycznie od zera, mierząc się jednocześnie z historycznymi zaniedbaniami i ogromnymi oczekiwaniami opinii publicznej. Było to organizowanie administracji, pisanie programu, tworzenie zespołu, kompletowanie wyposażenia – wszystko równolegle. To była praca non-stop, a gdzie się nie odwróciłem tam kolejne wyzwanie. W pierwszych miesiącach stałem się wręcz budowlańcem, po prostu angażując się w zmiany projektu budynku. Były to zadania związane z adaptacją do potrzeb artystycznych, później wyposażeniowe. Gdy zaczynaliśmy działalność programową, nadal trwały ostatnie prace techniczne. Faktem jest, że przechowuję kask budowlany z tamtego okresu i faktycznie mam poczucie, że trochę to takie moje, nasze „dziecko”.

Jak dalej żyć? Na przyszłość pomysłów mi nie brakuje, nawet w dobrej organizacji zawsze przychodzi dla menedżera i instytucji moment, by się rozstać, najlepiej na tzw. krzywej wznoszące, z korzyścią dla obopólnego rozwoju. Choć szczerze mówiąc mam niedosyt. W tym przypadku przydałyby mi się jeszcze dwa lata by w pełni ustabilizować Centrum Spotkania Kultur, ukazać wszystkie jego walory i możliwości.

– Przy pożegnaniu z CSK podkreślał Pan kilkakrotnie, że tak gwałtowne zmiany polityczne w kulturze nie mogą mieć miejsca… Ponieważ?

– Ponieważ kultura jest dobrem wspólnym, bazuje na wartościach, które są uniwersalne i winny być szanowane. To obszar, który nas definiuje. Artyści badają rejestry naszej wrażliwości, naszego istnienia i wyznaczają kierunki rozwoju. Ostatnio byłem na spotkaniu z Mariną Abramovic w Toruniu, która w swoim manifeście mówi wręcz, że artysta jest wszechświatem. Historia pokazuje niestety, jakie spustoszenie i tragedie rodzi zaprzęganie sztuki do celów politycznych, dlatego warto postawić na stabilność i strategiczną konsekwencję. Bez nagłych zmian.

– Pana rezygnację ze stanowiska można nazwać „ciosem wyprzedzającym”. Zakłopotał Pan organ zarządczy?

– Obeszło się bez wymiany ciosów. Koncyliacyjnie. Zdecydowałem się na ten krok z poczuciem, że najważniejsze projekty i tak będą kontynuowane ze świetnym zespołem tej instytucji. Bo taki udało mi się zgromadzić, zaprosić do współpracy w CSK.

Cóż, obecnie mam nowe wyzwania. Marszałek województwa zaproponował mi funkcję regionalnego pełnomocnika Roku 200-lecia urodzin Stanisława Moniuszki. Współpracuję tu z Waldemarem Dąbrowskim – dyrektorem Opery Narodowej w Warszawie i innymi regionami. Moniuszko to kompozytor wielce niedoceniany i bagatelizowany. Jego twórczość była na wskroś Polska i w moim rozumieniu stała się jednym z fundamentów naszej kultury. Warto przywrócić jej należne miejsce w katalogu wydarzeń.

– Wiadomo, że stanowisko, które Pan objął po odejściu, jest tymczasowe. Jak Pan widzi dalej swoją karierę na lubelskim rynku pracy? Chyba nie zmieni Pan branży?

– Cała moja działalność i zdobyte wykształcenie związane jest z kulturą, z „produkcją” wydarzeń w tej sferze. Specjalizuję się również w promocji miast i regionów, która jest de facto odkrywaniem tożsamości danego miejsca, jego atutów i możliwości. Zasiadałem w radzie Polskiej Organizacji Turystycznej, ponadto wykładam na uczelni. Zatem pomysłów i projektów na przyszłość mi nie brakuje, zwłaszcza, że jestem lokalnym patriotą. Dodam, że powołałem fundację „Teatr w Budowie”, która od strony społecznej będzie czuwać nad jakością artystyczną CSK. Pragnę też przypominać dzięki niej, jak wielkiego wysiłku i starań trzeba dokładać, by spełniać swoje marzenia.

– Czuł się Pan osobą „groźną” dla obecnej nomenklatury politycznej w okresie wyborów do parlamentów: najpierw europejskiego, później polskiego?

– Jest Pan członkiem Platformy Obywatelskiej, co chyba właśnie było, powodem do rozpoczętej procedury odwołania Pana ze stanowiska dyrektora przez nowy zarząd województwa. Czy estyma zdobyta w zarządzaniu CSK nie kusi Pana, by wejść do polityki w jesiennych wyborach?

– Zawsze najważniejsza była dla mnie praca merytoryczna. Uważałem, że nie można łączyć pracy dyrektora instytucji kultury z polityką i na pewno stałbym na straży niezależności Centrum Spotkania Kultur. Co więcej, uważam, że dyrektor takiej instytucji nie ma prawa wdrażać osobistych poglądów czy sympatii i wyrażać ich w programie kulturalnym, a jedynie realizować wypracowaną strategię. Polityka była dla mnie jedynie narzędziem do komunikacji i promocji pewnych rozwiązań strategicznych, jak np. potrzeba ukończenia wreszcie budowy Centrum Spotkania Kultur. Cóż, polityka ma w Polsce bardzo negatywne konotacje, zarówno po okresie PRL jak i poprzez działalność wielu niekompetentnych osób w tym obszarze. Jako obywatele jesteśmy wciąż niedojrzałą demokracją, lecz mam nadzieję, że to się wkrótce zmieni. Ja do tej pory konsekwentnie prowadziłem Centrum Spotkania Kultur, zatem nie rozważałem startu w wyborach.

Pytał Marek Rybołowicz

 

 

News will be here