W obcym kraju, bez znajomości języka i bez pieniędzy. Litwin, którego oszukał Ukrainiec i który siedem dni wędrował na piechotę do Chełma, może mówić o prawdziwym, przedświątecznym cudzie. Gdyby nie to, że zainteresował się nim patrol, mężczyzna zamarzłby w centrum miasta.
Ta historia to dowód na to, jak obcy dziś dla siebie jesteśmy i jak mało obchodzi nas los drugiego człowieka. Z drugiej strony pokazuje ona też, że na dziesięciu pozbawionych empatii zawsze znajdzie się ten jeden, który zwróci uwagę i wyciągnie pomocną dłoń. To dodaje otuchy.
Poranek, pod koniec listopada. Wysłany w teren patrol straży miejskiej zainteresował się mężczyzną w średnim wieku, który – wyglądało na to, że od dłuższego już czasu – siedział na studni, na placu dra E. Łuczkowskiego. Miał cienką kurtkę (zbyt cienką jak na tę porę), czapkę i zdarte buty. Mundurowi pomyśleli, że to bezdomny i podeszli do niego. Okazało się, że człowiek ten był mocno wyziębiony. Strażnicy zaopiekowali się nim, a on opowiedział im swoją przejmującą historię.
Pan Leonid jest Litwinem. Pewien Ukrainiec obiecał mu spory zarobek w zamian za to, że mężczyzna dostarczy mu z Litwy na Ukrainę samochód. Leonid wywiązał się ze swojej części umowy, ale pieniędzy nie zobaczył. Ze spuszczoną głową, paszportem w kieszeni i bez grosza na bilet powrotny postanowił wrócić na piechotę do domu. Na Litwie czekały na niego ukochana córka i wnuczka. Przez siedem dni wędrował w chłodzie i głodzie, aż w końcu dotarł do Chełma. Siedem dni w obcym kraju, wśród obcych ludzi, na ulicy. I nikt nie zainteresował się dziwnym i skąpo ubranym przybyszem. Po siedmiu dniach zaszedł do Niedźwiedziego Grodu i przysiadł, odpocząć na studni.
– Zmarłby z wychłodzenia, gdybyśmy go nie znaleźli – mówią wprost strażnicy miejscy.
Z racji tego, że wszystkie schroniska w dobie pandemii wymagają wykonania testu na koronawirusa, nie można było umieścić mężczyzny ani „u brata Alberta”, ani w „MONAR-ze”. Dzięki pomocy pracowników MOPR udało się natomiast załatwić mu ciepły posiłek i ubranie, by cudzoziemiec mógł się ogrzać. Straż miejska zadziałała szybko i skutecznie, brawo. Skontaktowali się z Nadbużańskim Oddziałem Straży Granicznej i jeszcze przed południem przekazali funkcjonariuszom Litwina. Ci natomiast porozumieli się z ambasadą Litwy w Warszawie. Na wieść, że wraca do domu, Leonid bardzo się ucieszył. (pc)