PZL wciąż na zwolnionych obrotach

PZL-Świdnik jakoś radzi sobie w kryzysie, ale jak mówią związkowcy bez rządowych zamówień trudno myśleć o rozwoju zakładu

Jeszcze pod koniec ubiegłego roku pracownicy PZL-Świdnik wrócili do pięciodniowego tygodnia pracy, choć głównie nie z powodu wzrostu zamówień, ale sporej absencji wśród załogi związanej z pandemią koronawirusa i kwarantanną, a od marca mogą liczyć na niewielkie podwyżki. – Jeśli nie będzie żadnych tąpnięć w gospodarce, rok zapowiada się raczej stabilnie – mówią związkowcy z PZL-Świdnik, którzy liczą, że polski rząd w końcu zgodnie z obietnicami zacznie kupować świdnickie śmigłowce.

Pandemia koronawirusa dotknęła niemal wszystkie sektory gospodarki Jej skutki boleśnie odczuł przemysł lotniczy na całym świecie, w tym także PZL-Świdnik. Z końcem marca zamówienia spółki matki, czyli koncernu Leonardo Helicopters, w świdnickich zakładach spadły o połowę, a w ślad za tym poszły decyzje dotyczące redukcji etatów, wynagrodzenia i skrócenie tygodnia pracy. W ciągu kilku ostatnich miesięcy z pracą w zakładach pożegnało się ponad 200 pracowników.

– Odbyło się to na zasadzie nieprzedłużania umów z pracownikami tymczasowymi i umów zawartych na czas określony. Na zasadzie porozumienia stron odeszły osoby z prawami emerytalnymi lub przedemerytalnymi, ale były też przypadki rozwiązania umów z pracownikami stałymi. W tej chwili stan zatrudnienia to ok. 2,5 tys. osób, co oznacza dużą redukcję – mówi Piotr Sadowski, przewodniczący Związku Zawodowego Inżynierów i Techników PZL-Świdnik.

Póki co nowy rok zapowiada się dla zakładów raczej stabilnie, choć związkowcy nie kryją, że bardzo liczą na to, że polski rząd w końcu wywiąże się z obietnic i złoży jakieś zamówienia.

– Jeśli nie będzie żadnego tąpnięcia w gospodarce, rok zapowiada się stabilnie. Bazujemy na zamówieniach, które w koncernie złożył rząd włoski i amerykański. W tej chwili poziom zamówień jest na poziomie tego, co zrealizowaliśmy w ubiegłym roku. Wbrew szumnym przedwyborczym zapowiedziom niestety żadne zamówienia ze strony polskiego rządu się nie pojawiły. Nie otrzymaliśmy żadnych zamówień za wyjątkiem modernizacji 4 sztuk śmigłowców do wersji FADEC, która miała miejsce przed wyborami jesiennymi w 2019 roku. Przed każdymi wyborami pojawiała się u nas cała rzesza polityków, ministrów, ale niestety ich wiarygodność jest niska – mówi P. Sadowski.

Jeszcze przed końcem starego roku pracownicy PZL powrócili do 5-dniowego tygodnia pracy. Wcześniej, z małymi wyjątkami, mieli przymusowe wolne piątki. Taka sytuacja trwała 5 miesięcy, czyli o miesiąc krócej, niż zakładały porozumienia skracające czas pracy.

– Ostatnie porozumienie musieliśmy skrócić o jeden miesiąc z uwagi na zachorowalność na covid i związane z tym kwarantanny. Niestety dosyć duża absencja spowodowała, że w listopadzie wróciliśmy już do 5-dniowego tygodnia pracy. Mamy dosyć rygorystyczne obostrzenia na terenie zakładu. Kiedy w Polsce nie obowiązywała jeszcze czerwona strefa, to u nas już należało poruszać się w maseczkach, prowadzony był pomiar temperatury przy wejściu do zakładu. Pracowników podzielono na strefy tak, aby nie korzystać z tych samych kuchni czy sanitariatów. Zmiany porozsuwano, aby pracownicy się z sobą nie stykali, ale jeżeli w danej grupie zdarzył się przypadek covida, to automatycznie mieliśmy w kwarantannie wszystkich jego współpracowników i to spowodowało, że musieliśmy przywrócić 5 dniowy tydzień pracy, aby zrealizować te zadania, które mieliśmy zlecone – tłumaczy P. Sadowski.

Związkowcy przyznają, że obostrzenia wynikające z trwającej pandemii, to olbrzymie koszty dla pracodawcy i uciążliwość dla pracowników, ale tłumaczą, że to pewien rodzaj zabezpieczenia, który pozwala przetrwać firmie i utrzymać miejsca pracy.

– Jesteśmy na łasce i niełasce naszego koncernu, czyli zarządu korporacji. Bardzo dobrze, że te zlecenia, które nam dają pozwalają utrzymać zakład przy życiu. Kiedy we Włoszech zaczął się kryzys, to tamtejszy rząd przesunął zamówienia, złożył też nowe po to, aby utrzymać miejsca pracy, a utrzymanie miejsc pracy tam, czyli danie produkcji finalnej we Włoszech, skutkuje tym, że my musimy wykonać komponenty, a np. dziewięćdziesiąt parę procent kadłubów śmigłowców produkowanych przez koncern pochodzi ze Świdnika. Także rząd amerykański zlecił zakup AW-139 i AW-119, a kadłuby do nich wykonujemy my, więc to ratowanie przez tamte rządy ich gospodarki, zaskutkowało tym, że mamy co robić. Ale nie mówimy o jakichś zyskach, tylko o przetrwaniu – mówi P. Sadowski.

Dobra wiadomość jest taka, że w tym roku pracownicy będą mogli liczyć na podwyżkę. Do końca ubiegłego roku obowiązywało poprzednie, trzyletnie porozumienie płacowe. Przewidywało ono podwyżkę o 120 zł stawki osobistego zaszeregowania od lipca i to zostało dotrzymanie.

– Jesienią siedliśmy do kolejnych negocjacji – mówi P. Sadowski. – Nie były one łatwe, ale się udało. W grudniu podpisaliśmy porozumienie, ale tylko na rok 2021, ponieważ cały czas liczymy na to, że polski rząd otrząśnie się z tego marazmu i wreszcie zrealizuje jakieś zamówienia u nas; po drugie zobaczymy jak sytuacja będzie się rozwijać, ponieważ przemysł lotniczy na całym świecie bardzo mocno ucierpiał. Wynegocjowaliśmy podwyżkę w kwocie 170 zł stawki osobistego zaszeregowania od marca dla wszystkich pracowników plus podwyżkę premii tzw. absencyjnej. Przynajmniej zrekompensuje to współczynnik inflacji. Co będzie w roku 2022 i w kolejnych latach, zobaczymy. Miejmy nadzieję, że sytuacja się wyklaruje.

Z informacji przekazanych przez zarząd związkowcom wynika również, że w tym roku nie powinno być zwolnień.

– I oby tak było, bo nie chcielibyśmy jako firma stracić rangi jedynego polskiego producenta śmigłowców, który jest w wstanie je zrobić od a do z, a później serwisować, modernizować i szkolić personel. To wszystko zależy jednak od realizacji obietnic. Liczymy na to, że rząd złoży jakieś zamówienia. Do tej pory zamówienia były lokowane w PZL Mielec, gdzie bez przetargu, z wolnej ręki zamówiono 2 razy po 4 sztuki Black Hawków. U nas nie doczekaliśmy się niestety żadnych zamówień, a pamiętajmy o tym, że po unieważnieniu przetargu na Caracale miały one być. Minęło 6 lat, a wszystko jest nadal w fazie koncepcji. Mamy naprawdę dobry śmigłowiec, wojsko chce go użytkować, natomiast decyzje polityków powodują, że te śmigłowce nie są modernizowane. Aby ratować dawny PZL Rzeszów, linie produkcji silników i przekładni, rząd zamówił dosyć dużo napędów do Sokołów. To daje cień nadziei, że wreszcie zostaną zlecone nam prace modernizacyjne tych śmigłowców – mówi przewodniczący Sadowski.

Jakiś czas temu związkowcy wystąpili do premiera Mateusza Morawieckiego z prośbą o zamówienie dla Państwowej Straży Pożarnej kilku sztuk Sokołów, które doskonale sprawdzają się na całym świcie w akcjach pożarniczych, również w trudnych warunkach.

– Gdyby w tym momencie rząd zamówił dla PSP 4 sztuki Sokołów, to my jesteśmy w stanie spokojnie przetrwać, utrzymać linię montażową, ale niestety nikt nie chce podjąć tego tematu – utyskują związkowcy.

Ich zdaniem dodatkowy Sokół przydałby się również TOPR. Kiedy maszyna używana przez ratowników jest serwisowana, ci muszą wypożyczać śmigłowiec od wojska lub policji.

– Gdyby zakupiony został drugi egzemplarz, to też daje nam to przetrwanie. Niestety brak decyzji. Nasz rząd mógłby wziąć przykład z rządu włoskiego, amerykańskiego, czy brytyjskiego, które lokują zamówienia we własnym przemyśle, w zakładach zlokalizowanych na terenie kraju. Należy ratować miejsca pracy. Jako załoga nie chcemy wyciągania pieniędzy z budżetu państwa, tylko zamówień, bo to pozwoli nam przetrwać, sprzedać dobry produkt, odprowadzić od tego podatki, utworzyć nowe miejsca pracy i utrzymać obecne – kończy P. Sadowski. (w)

News will be here