Sport jak koło ratunkowe

Babcia podarowała mu kiedyś tabliczkę ze słowami: Rób to, czego innym się nie chce, a jutro będziesz robił to, czego inni nie mogą. To motto 27-letniego chełmianina, Tomasza Lipińskiego. Ma za sobą sporo traumatycznych przeżyć i – jak mówi – uratował go sport, ale także wielka determinacja i wytrwałość w dążeniu do celu.

W poprzednim „Nowym Tygodniu” informowaliśmy, że dwaj młodzi chełmianie przepłynęli kajakiem prawie 10-kilometrowy odcinek Uherki. Jeden z nich to 27-letni Tomasz Lipiński, który ekstremalnych przeżyć ma na swoim koncie o wiele więcej.

Zapowiada kolejny, ciekawy projekt związany z aktywnością fizyczną i Uherką, ale szczegółów na razie nie chce zdradzać. Sport jest pasją Tomasza zrodzoną w dzieciństwie, które obfitowało w wiele bolesnych chwil. Pasja ta była dla niego jak koło ratunkowe. Tomasz przypomina sobie, gdy jako kilkuletni chłopczyk, przebywając w chełmskim domu dziecka, zapragnął mieć zwierzątko. Takie, które będzie należało tylko do niego, i które będzie mógł kochać. Sięga pamięcią dwadzieścia lat wstecz i widzi siebie – malca – w sklepie zoologicznym, gdy za skromne oszczędności kupuje chomika.

Wraca z nim do domu dziecka i nosi wszędzie ze sobą. Mieszkał wtedy w jednym pokoju z dużo starszymi kolegami. W pierwszej klasie podstawówki ledwo zdał. Na szczęście, wkrótce został adoptowany i jego życie odmieniło się. Mówi, że podopieczni domu dziecka mają przed sobą dwie możliwości: albo zbuntowani, niepogodzeni z losem zejdą na złą drogę – np. używek, albo znajdą w sobie siłę, zawalczą o siebie i swój los, aby być szczęśliwym. On obrał tę drugą ścieżkę, choć kosztowała go mnóstwo wysiłku i też była pełna przeciwności losu. Gdy został adoptowany, zyskał miłość i wsparcie bliskiej osoby oraz własny kąt. Zmienił szkołę, a jego mama zadbała, aby uczęszczał na zajęcia pływania.

To była jego pierwsza przygoda ze sportem. Przyznaje jednak, że nigdy nie miał do niego predyspozycji fizycznych, a wszelkie jego osiągnięcia to wynik katorżniczego wysiłku i systematycznej pracy. Dzięki temu zaczął odnosić pierwsze sportowe sukcesy w szkole. Bardzo przykładał się też do nauki, a świadectwa w podstawówce miał z „czerwonym paskiem”. W relacjach z rówieśnikami nie szło mu już tak dobrze i z tego powodu czasów gimnazjum nie wspomina najlepiej. Część kolegów i koleżanek była zazdrosna o jego wyniki w nauce i sporcie. Niektórzy prześladowali go, wiedząc, że jest dzieckiem adoptowanym.

Sam zresztą z tego powodu zmagał się przez długi czas z problemami emocjonalnymi, a różne lęki z tym związane wracają czasem nawet i dziś (niedawno odwiedził dom dziecka, wspomnienia wróciły). Psycholodzy doradzali, że Tomkowi potrzebny jest męski wzorzec. Został nim instruktor karate. Sport i wysiłek fizyczny przynosiły satysfakcję, ukojenie. Przez kilka lat Tomasz uczył się zarówno karate, jak i kickboxingu.

Tymczasem dobre wyniki w nauce pozwoliły mu dostać się do II LO w Chełmie. Studiował mechatronikę na Politechnice Lubelskiej, ale przyznaje, że kierunek ten nie był trafionym wyborem, bo powinien od razu postawić na akademię wychowania fizycznego, a tak studia politechniczne okupił ogromnym stresem. Bardzo dużo się uczył, a mimo to zdarzały się poprawki.

Nie poddał się jednak i zdobył w końcu upragniony tytuł inżyniera. W ostatnim semestrze przyznano mu nawet stypendium naukowe. Ale dyplom magistra zdobył już na Uniwersytecie Przyrodniczym w Lublinie, gdzie studiował „transport i logistykę”. Nauka na tym kierunku przyszła mu już z łatwością, ukończył je z wyróżnieniem. Przez pierwsze lata studiów nie trenował tyle, ile by chciał, ale wstąpił do Akademickiego Związku Sportowego.

Trenował trochę karate, próbował sił w walkach MMA. Dopiero na studiach magisterskich na dobre wrócił do sportu. Zaczynał od jednego biegu w tygodniu na dystansie 10 km, potem dołączył do tego treningi pływania. W 2016 roku Tomasz uczestniczył w „Nadbużańskim Biegu pod Prąd” w okolicach Dorohuska, jednym z najtrudniejszych biegów OCR we wschodniej części kraju. Było to dla niego jedno z pierwszych tego typu wyzwań i choć pokonał trasę, mówi, że była dla niego mordercza.

Zmotywowało go to do zintensyfikowania treningów, które odbywał 4 – 5 razy w tygodniu. Potem były kolejne zawody i biegi z przeszkodami, zarówno w naszym regionie, jak i w całym kraju. Uczestniczył w nich i latem i zimą – w lodowatej wodzie, w górach, dolinach rzek, pływając, pokonując kilkudziesięciometrowe konstrukcje. Udział w tych turniejach okazał się kosztowny, bo wymagał coraz lepszego sprzętu, profesjonalnej odzieży. Tomasz początkowo finansował to ze stypendiów, a następnie z pracy informatyka w jednej z lubelskich firm.

Oświadczyny na zawodach OCR

W wyjazdach na turnieje towarzyszyła mu jego dziewczyna. Na jednym z nich, Runmageddonie w Siedlcach w 2018 roku, oświadczył się jej. Był szczęśliwy, że oświadczyny zostały przyjęte, ale rozczarowany, bo po pokonaniu trzech czwartych przeszkód dostał hipotermii i nie ukończył turnieju w tzw. elicie. Potem już było lepiej, choć pojawiały się kontuzje, m.in. kręcz szyi.

Od początku miewał też problemy ze stawami kolanowymi. Podczas turnieju w Ustroniu skręcił staw skokowy i zerwał torebkę stawową prawej nogi. Przez kwadrans leżał „jak długi” na trasie, a kolejni zawodnicy mijali go. Wspierając się kijem zbliżył się do miasteczka zawodów, gdzie przyjechali po niego ratownicy medyczni na quadzie. Ma za sobą udział w około 80 turniejach, z czego pierwsze miejsca wywalczył m.in. na „Zimowym Roztoczu” (w 2018 r., 16 km oraz w 2019 r. 13 km, trail), Runmageddon Classic (12 km, OCR, 1 miejsce w tzw. fali „Open”, 2018), Vikings Run Swim (2019 r., 1 km pływania, 10 km OCR).

Powrót do Chełma, wesele i koronawirus

Na początku 2020 r., tuż przed wybuchem epidemii, Tomasz wrócił do Chełma, gdzie znalazł pracę jako informatyk. Razem z narzeczoną wyznaczyli sobie datę ślubu i wesela na 8 sierpnia 2020 r. Tego się trzymali, nic nie odwoływali. Wstrzelili się z terminem ślubu w „reżimowe okienko” i uroczystość doszła do skutku.

Na wesele z powodu kwarantanny nie dojechał karykaturzysta i to była jedyna atrakcja, która się nie odbyła. Ale Tomasz mówi, że wielu gości ze względu na epidemię wcześniej wyszło z przyjęcia, a kilka najbliższych osób, z powodu kwarantanny nie mogło w ogóle w nim uczestniczyć. Po uroczystości „młodzi” odetchnęli z ulgą. W listopadzie ub.r., Tomasz wraz z żoną przeszli Covid-19. 27-latek wcześniej planował tzw. roztrenowanie, czyli zaprzestanie na jakiś czas treningów, aby zregenerować siły.

Szóstego dnia „roztrenowania” otrzymał pozytywny wynik testu na koronawirusa. Mimo że jest zdrowy wysportowany, był bardzo osłabiony. Gdy myślał, że najgorsze ma już za sobą i zaraz po izolacji powrócił do treningów, okazało się, że choroba jednak tak łatwo nie odpuści. Po każdym wysiłku czuł kołatanie serca i pieczenie w płucach. Było coraz gorzej. W końcu zgłosił się do lekarza, a ponieważ EKG wyszło kiepsko, dostał skierowanie na SOR. Konieczne były kolejne badania serca, prześwietlenia płuc. Dopiero po jakimś czasie wyszedł na „zdrowotną prostą”. Teraz już wytrwale kontynuuje swoje treningi. Ćwiczy m.in. na siłowni „pod chmurką” na osiedlu Słoneczne.

Wyjeżdża „za miasto”, by w miłych okolicznościach przyrody pobiegać, pojeździć na rowerze. Mówi, że aby uprawiać biegi OCR, trzeba mieć dobry chwyt, dlatego przydaje się drążek w domu. W tym celu do treningów używa też… kłody, z którą biega, czy też opony samochodowej, którą np. rzuca do celu. Brakuje mu ćwiczeń na ściance wspinaczkowej. W Lublinie nie było z tym problemu. W Chełmie, gdy czynny był aquapark, gdzie pływał, miał do dyspozycji też miejsce, gdzie ćwiczył przy okazji siłę rąk. Kolejną ciekawostką „oceerowców”, którą stosuje też Tomasz, jest golenie skóry dłoni, co ogranicza powstawanie podczas turniejów czy treningów bolesnych ran.

– Sport mnie uratował, to mój sposób na życie – przyznaje Tomasz. – Najważniejszym osiągnięciem jest dla mnie systematyczność i wytrwałość. To moje motto i odnosi się nie tylko do sportu, ale całego życia. Opuszczone przez cztery lata treningi mogę policzyć na palcach dwóch rąk. Odrzuciłem cukier, napoje kolorowe, fast foody, zmieniłem nawyki żywieniowe, a razem ze mną robi to moja rodzina. Sport rzutuje na całe nasze życie. Czasem, gdy jest weekend, a my z żoną wsiadamy o piątej rano do auta, aby pojechać na drugi koniec Polski, gdzie odbywam trening, niektórzy znajomi pukają się w czoło. Pytają, czy nie wolałbym odpocząć, posiedzieć w domu. Ale to jest mój sposób na życie. Nie potrafiłbym inaczej. Już planuję kolejny sportowy projekt. (mo, fot. arch. prywatne)

News will be here