Koniec marca, blok przy ulicy Żeromskiego we Włodawie. Głucha, ciemna noc. Wezwana ekipa karetki pogotowia czeka bezradnie przed klatką, dobijając się do domofonu. Nikt nie otwiera. Starsza, nieprzytomna kobieta walczy o życie. W końcu zbiega sąsiad – pan Władysław – i otwiera ratownikom drzwi do klatki. Tym razem skończyło się szczęśliwie. Czy jednak następnym razem te sekundy czy minuty potrzebne na otwarcie drzwi nie zdecydują o ludzkim życiu?
W blokach spółdzielczych domofony do klatek schodowych w blokach zakładała jedna firma. Początkowo problem z wejściem mieli listonosze. Jednak bardzo szybko porozumieli się z prezesem SM i otrzymali klucz, który otwiera wszystkie klatki w blokach spółdzielczych. Pan Władysław, idąc tym tropem, poszedł najpierw do włodawskiego pogotowia, pytając o tę kwestię. – W pogotowiu powiedzieli mi, że problem widzą i jest on poważny. Jednak nie mogą nic zrobić, bowiem klucza do domofonów ukraść przecież nie mogą – mówi.
Pan Władysław poszedł więc do prezesa spółdzielni – Mariana Ścisłowskiego. Ten mu odparł, że owszem problem widzi, jednak sam nic na to nie może poradzić. Poprosił pana Władysława o wystosowanie oficjalnego pisma w tej sprawie. – Krew mnie zalała – mówi nasz rozmówca. – To ja mówię człowiekowi, że jest poważny problem, który zagraża bezpośrednio życiu i zdrowiu mieszkańców, a on mi mówi, że mam pismo wysyłać. Chyba, żeby miał podkładkę? Szok!
W rozmowie z nami prezes zapewnia, że sprawa będzie rozwiązana tak szybko, jak to tylko możliwe. – Zlecimy firmie, która instalowała domofony, dorobienie klucza uniwersalnego, który przekażemy pogotowiu – mówi Ścisłowski. – Czekamy tylko na wniosek w tej sprawie. (pk)