Konfrontacje z dekadencją

Finałowa scena przedstawienia „Apokalipsa” Nowego Teatru z Warszawy

To już nie ta uczta, nie ta feeria teatralna, jakie mogliśmy oglądać przed dwoma, trzema laty. Wpływ pandemii daje znać o sobie przygnębiającą atmosferą na niwie kultury w kraju, w Europie. Tak było i w lubelskim Centrum Kultury na 26. Konfrontacjach Teatralnych trwających od 23 września do 25 października 2021.

W jakimś sensie festiwal ten wpisał się w klimat społeczno-obyczajowy wynikający z czwartej fali epidemii. Tematyka wszystkich tegorocznych spektakli była przytłaczająca, o dużym ciężarze gatunkowym.

Ich przegląd 2 października rozpoczęła sztuka „Po Prostu”, którą jeszcze w poprzednim stuleciu napisał Piotr Wawer, a dwa lata temu reżyserowała Weronika Szczawińska – laureatka Paszportu „Polityki” 2019, m.in. za ten właśnie spektakl. Przedstawia on historię osobistych przeżyć autora w realiach PRL związanych ze śmiercią żony, przy porodzie. Udowodniony wówczas błąd w sztuce lekarskiej przeszedł praktycznie bez odzewu. Dziś historia ta budzi zdumienie i odrazę nawet przedstawiona tak oszczędnymi środkami. Oto dwaj aktorzy Instytutu Sztuk Performatywnych (Warszawa) siedzą wśród widzów siedzących ogromnym kołem, w pełnej światła sali. Sugestywną narracją próbują wciągnąć nas w publiczny dyskurs o tej bulwersującej sprawie – w sumie prywatnej, jednak opowiedzianej tak, że… nóż się w kieszeni otwiera na realia socjalistycznej „służby zdrowia”. W głowie lęgną się aktualne asocjacje związane z pandemią… Po prostu, ten autobiograficzny, stary dokument chwilami przemawia patologicznym zapisem EKG współczesnej ojczyzny. Widzimy w niej instytucjonalną niemoc, krach struktur medycznych, zero społecznej wrażliwości wynikającej z nihilizmu etycznego – to wszystko jawi się nagle zaskakująco aktualne. Zasługa w tym gorzkiego poczucia humoru autora, który nawet bardzo bolesne realia potrafi interpretować niczym wytrawny satyryk.

Teatr absurdu i abstrakcji?

„Czarny kwadrat. Sonata for keybord and tape” to spektakl Konfrontacji, który w swym anonsie powołuje się na słynny obraz Kazimierza Malewicza. Czy duch artysty zgodziłby się maczać pędzel w dziele, które widzieliśmy na scenie sali CK? To zbyt absurdalne nawet dla abstrakcjonisty… Scenografię stanowią cztery stoły mikserskie zestawione w kwadrat tworzący dużą ilość keyboardów, klawiatur różnych generacji. Mamy tu laboratorium sceniczno-muzyczne, które firmuje stołeczny teatr: Teraz Poliż – cztery dziewczyny skąpo odziane, o wyzywającej powierzchowności. Krążąc na 12-cm szpilkach generują dźwięk z kolejnych instrumentów… bynajmniej nie grają, a brzmiące klawisze blokują taśmą. Trwa monotonna „syrenada” której publiczność nie rozumie. Na różnych akordach „odgrywa się” tu jakąś nie-muzykę, bo muzyki tu brak – jeśli zdefiniować ją jako harmonię dźwięków.

Przynajmniej girlsy poruszają się dość seksownie, jednak to tylko forma. Jakkolwiek by nią się nie zachwycać, o „treść” pokazu tutaj trudno. Potwierdza to cytat autora z broszury dostępnej w ramach spektaklu: „To absurd najbardziej absurdalny, najabsurdalniej osadzony we własnej absurdalności, tylko absurdy są piękne, jak mówiła moja matka żyrafa, ona też była absurdem. „Już wiem, że odgrywa się tu coś niewiadomego, jakaś metafora symbolu „Czarny kwadrat”? Absurdalna abstrakcja. Zagubiony w domysłach, po „ustawowym” dla spektaklu czasie półtorej godziny wychodzę. Za mną podąża znany lubelski adwokat z małżonką. Wspólnie nie widzimy szans by stwierdzić, co autor Wojciech Blecharz miał na myśli tworząc swe dzieło. Jeśli ktoś w tym przedstawieniu znalazł sens, to był on doprawdy głęboko ukryty…

Smutna fotografia Europy

Taką znajdujemy 7 października w studiu TVP-Lublin, gdzie odbywa się spektakl „Apokalipsa” (Nowy Teatr w Warszawie). Biblijne pojęcie, tak eksploatowane literacko, w tym przypadku ma zupełnie inny desygnat niż powszechnie znane: to apokalipsa kulturowa i obyczajowa trwająca bodaj od lat 60. ub. wieku. Dekadenckie skojarzenia z „fin de sciecle” są tu całkiem uprawnione.

Twórca przedstawienia Tomasz Śpiewak – tekst i dramaturgia przywołuje kontrowersyjne postaci życia publicznego Włoch końca tysiąclecia. Michał Borczuch – reżyser czyni wszystko by wykazać paralelę historyczną między ówczesnymi wydarzeniami i konfliktami, a tym co dziś jawi się w mediach jako bardzo wyraziste i atrakcyjne poprzez… ohydę. Bohaterem spektaklu staje się najpierw Pier Paolo Pasolini – pisarz i reżyser, którego filmy i publikacje obrosły aurą skandali – zabraniano ich dystrybucji, a ich autor praktycznie nie wychodził z sądu – tyle spraw toczyło się z oskarżenia o rozmaite skandale. Dla niego seks, narkotyki, przemoc na szczytach władzy były czymś oczywistym. Cynizm i hipokryzję elit politycznych traktował jako przymioty rządzenia. Ba, opiewał to wszystko, „godził się” na to, gdyż sam traktował ludzi beznamiętnie jak maszynerię, wykorzystywał ich – na każdy sposób. Uprawiał rodzaj kanibalizmu społecznego, stąd ta perwersyjna twórczość stała się niemal jego „obowiązkiem”. W jakimś sensie był ucieleśnieniem moralnego zła.

Druga to Oriana Fallaci – dziennikarka i pisarka, autorka szeroko znanych wywiadów z politykami, jedna z najsławniejszych postaci mediów XX wieku. Rozmawiała z najważniejszymi ludźmi ze świata. – Każdy wywiad jest moim osobistym portretem, rodzajem debaty, w której nie ma miejsca na obiektywizm – mówiła Fallaci, której wielką pasją było wyprowadzanie swoich rozmówców z równowagi. Miała niezwykle rozbudowane ego.

W ostatnich latach życia zasłynęła za sprawą podjętej przez nią radykalnej krytyki islamu. Również stosunków między Zachodem a światem muzułmańskim, wyrażając opinie o zagrożeniach, jakie niesie ze sobą islam, uznając go za religię z natury swej agresywną, niebezpieczną, reakcyjną. Jej zdaniem, europejska „polityka wielokulturowości” to porażka, gdyż imigranci nie asymilują się i nie przyjmują „wartości europejskich” jak oczekiwano. Wprost przeciwnie, gardzą nimi i wyrażają otwarcie wrogość wobec cywilizacji Zachodu.

Publikacje i wypowiedzi Fallaci były w Polsce krytykowane głównie przez przedstawicieli lewicy. Z kolei dziennikarka miała wiele do zarzucenia papieżowi-Polakowi.

Eksperymentowanie na widzu?

Pasolini i Fallaci, dwie historie życia determinują akcję sztuki Borczucha. Według niego, to czym ludzie ci żyli, interesowali się – ich obsesje i lęki, pożądania, niegodziwości – wiąże się z problematyką społeczną i polityczną dnia dzisiejszego. Sugeruje, że dramaty linii życia Pasoliniego czy Fallaci stają się pożywką dla wielu z nas współczesnych, podatnych na bulwersujące zjawiska. Diagnozuje, że politykę, społeczeństwo, nawet kulturę cechuje kompletny darwinizm. Ważkie tematy społeczne w „Apokalipsie” ilustruje ciąg metafor – tak wieloznacznych, że dają widowni trudny orzech do zgryzienia. Widz walczy bardziej z poczuciem entropii niż odbiera oczywisty przekaz sztuki – w sumie uniwersalny dziś dla całej Europy. Polak może poczuć tu „sos własny” postępującej patologii politycznej, społecznej, obyczajowej.

Reżyser mocno eksperymentuje tu z tworzywem teatralnym. I przez to na próbę wystawia widza zaskoczonego skalą innowacyjności. Spektakl jest tak kontrowersyjny jak chaotyczny. Dla koneserów może to stanowić atrakcję. Bo wszystko to osiągnięto przy minimalizmie scenografii i użytych rekwizytów. W krótkich scenach przeplatają się kolejno wątki: bezdomności wykorzystywanej jako temat happeningu, fotoreporterów czerpiących sławę z dramatu bohaterów swych zdjęć – np. umierającego chłopca, na którego chude ciało czeka już sęp. W „Apokalipsie” dominuje temat uchodźców z tzw. III świata, którzy już od lat kołaczą do „drzwi” Europy. Autorzy akcentują tu klimat sensacji, która za nic ma elementarne dobra moralne. Zupełnie niepotrzebnie epatują striptizem mężczyzn w przechadzkach po scenie, który niczemu tutaj nie służy… No, może ukazaniu gejowskich praktyk Pasoliniego.

A propos, 53-letni reżyser został brutalnie zamordowany w 1975 roku, tuż przed premierą swego ostatniego, wręcz plugawego – zdaniem krytyki – filmu „Salò, czyli 120 dni Sodomy”. I wyglądało to tak, jakby śmierć kontestatora była dopełnieniem jego twórczości, ostatnim aktem w scenariuszu życia Pasoliniego. Z kolei Oriana Fallaci w 2005 roku została oskarżona przez sąd we Włoszech o obrazę islamu, co odbiło się echem w całym świecie. Ścigana przez prawo, schorowana kobieta nie doczekała procesu, zmarła rok później.

Spektakl z 2014 roku stawia pytania, co z naszą europejskością, jeśli akceptujemy którąś z tych postaw, adorujemy podobne postaci. Wrażliwość tej sztuki wzmacniają znakomite kreacje aktorskie: Krzysztofa Zarzeckiego i Haliny Rasiakówny wyróżniane na festiwalach.

To bodaj najbardziej przygnębiające z Konfrontacyjnych przedstawień. Acz w sumie nie wiadomo – pozostałe omówimy za tydzień. Marek Rybołowicz

News will be here