Rząd przejmuje szpitale?

Jak przejąć kontrolę nad samorządowymi szpitalami – nie ponosząc jednak odpowiedzialności za ich funkcjonowanie ani nie zwracając uwagi na mniej atrakcyjne aspekty ich działalności i co uciążliwsze koszty? Nie jest tajemnicą, że w ramach swych centralistycznych skłonności Prawo i Sprawiedliwość chętnie upaństwowiłoby całą publiczną ochronę zdrowia. Na razie jednak wymyślono sposób jak zrobić to… bezobjawowo.

Agencja wymieni dyrektorów

Reforma (która to już z kolei?) polskich szpitali miała rozpocząć się z Nowym Rokiem, ale na szczęście wyszło jak zwykle. Rząd zapowiada jednak, że w końcu się spręży, i pod koniec pierwszego kwartału przewróci polskie szpitalnictwo do góry nogami. Pod chwytliwym hasłem „Uwolnić szpitale!” firmujący całe przedsięwzięcie wiceminister zdrowia Sławomir Gadomski rozumie bowiem przede wszystkim dostanie jej w państwowe łapy za pośrednictwem nowej (której to już?) państwowej instytucji – Agencji Rozwoju Szpitali. Zgodnie z pierwotnymi założeniami miała ona „reformować” szpitale według wzorców sprawdzonych (?) już w sądownictwie – to znaczy z czekistowską dokładnością weryfikując kwalifikacje kadry dyrektorskiej, czyli mówiąc po ludzku wymieniając ją na swoich, niezależnie od zdania organów prowadzących, czyli głównie samorządów i uniwersytetów. Ostatecznie nawet ministerstwo uznało jednak, że kapkę przeholowało i oprócz kija zaproponowano też marchewkę. Czy, jak uważają krytykujący zmiany menedżerowie ochrony zdrowia – raczej ser w myszołapce.

Kolejna już wydzielona z budżetu państwa jednostka będzie miała za zadanie wspomagać restrukturyzację finansową szpitali, co w teorii ma je uwolnić od konieczności zadłużania się w lichwiarskich parabankach. Haczyk jest jednak oczywisty – nadzór ASR nad wykorzystywaniem uzyskiwanych środków równać się ma w praktyce z przejęciem zarządu nad jednostkami bez konieczności oglądania się na dotychczasowych dyrektorów i nadzór samorządowy czy akademicki. Tymczasem nawet powiaty, faktycznie nieradzące sobie z prowadzeniem opieki szpitalnej, wcale nie odczuwają już takiego jak wcześniej przymusu pozbywania się wiecznie zadłużonych jednostek. Przeciwnie, odkąd w maju 2021 Trybunał Konstytucyjny orzekł (TK K 4/17) niekonstytucyjność art. 59 ust. 2 ustawy o działalności leczniczej, czyli zniósł odpowiedzialność budżetów samorządowych za długi szpitali w przypadku ich upadłości – strach przed powszechnym bankructwem systemu gwałtownie osłabł. Nota bene trudno też oprzeć się wrażeniu, że rząd bynajmniej nie zachwycił się orzeczeniem TK, w praktyce uznającym, że rozwiązanie problemów szpitalnictwa musi nastąpić tam, gdzie je spowodowano – czyli po stronie polityki finansowej państwa.

Dłuższe kolejki, opieka jednodniowa i łapa na przetargach

Zamiast jednak przedstawić zmiany ustawodawcze dopasowane do orzecznictwa Trybunału, resort zdrowia upiera się przy własnym pomyśle ARS, czyli rządzeniu bez odpowiedzialności i z kosztami bieżącymi nadal po stronie obecnych właścicieli. Do tego bowiem sprowadza się koncepcja kategoryzacji szpitali prowadzonej przez Agencję, pozwalającej na przejęcie kontroli nad każdą placówką uznaną za „wymagającą pilnego wdrożenia działań naprawczo-rozwojowych”. Państwo chce też koordynować najbardziej dochodową część kosztochłonnego systemu, czyli zamówienia publiczne na rzecz szpitali. A wiadomo, że kto znajduje się blisko państwowych przetargów – ten już sam biedy nie zazna…

W dodatku do tego samego projektu nawrzucano też cały szereg innych pomysłów, jakby ktoś z koszy na śmieci wyciągał pomięte żółte karteczki pozostałe po dziesiątkach nieudanych zebrań i burz bez mózgów. Oto bowiem rząd zapowiada „przeniesienie ciężaru leczenia na POZ i AOS”, niby to jednym i drugim obiecując motywacyjny system finansowy za przejęcie prowadzenia chorych nie wymagających (zdaniem urzędników…) leczenia szpitalnego. Można jednak zgadnąć (choćby po próbach pilotażowych) jak to się skończy w praktyce – dodatkowo wydłuży się droga do szpitali, dostać się do nich będzie znacznie trudniej, lekarze POZ po dawnemu nie będą chcieli kierować na badania specjalistyczne uszczuplające ich kontrakty, a kolejki do specjalistów tylko się wydłużą. Ministerstwo broni się, że przecież zniosło limity przyjęć do AOS-ów, co jednak realnie pozostaje fikcją wobec zbyt niskiej wyceny świadczeń. Wiceminister Gadomski zarzeka, że i nad tym pracuje jego zespół, ale tym bardziej reforma realizowana jest w odwrotnej niż powinna kolejności i jest następnym dowodem wiary w osłodzenie herbaty samym mieszaniem.

W dodatku też kiedy już szczęśliwym trafem nasz stan będzie na tyle poważny, że niechętnie i z łaski w końcu przyjmą nas do finansowanego z naszych składek szpitala, wówczas i tak nie powinniśmy się w nim jakoś szczególnie rozsiadać bowiem po pierwsze rządowe plany znowu mają pozwolić na ograniczenie opieki zwłaszcza w szpitalach powiatowych do zupełnie podstawowych świadczeń, w rodzaju przyjęcia porodu od matki, która uparła się nie czekać na miejsce w placówce wojewódzkiej czy zaszycia rany po urżniętym palcu (bo już przecież nie jego przyszycia, bądźmy poważni!). Po drugie zaś nawet jeśli przypadkowo szpital, do którego trafimy będzie miał więcej niż cztery oddziały (wliczając w to izbę przyjęć), to i tak ma nas opędzić opieką jednodniową, no chyba że już naprawdę zawzięliśmy się, żeby mieć jakąś atrakcyjną, długofalową chorobę. A takie reformowanie, sprowadzające się do dalszego cięcia kosztów – oznacza jedno, rząd nie ma żadnej marchewki i nawet kory z kija nie da wygłodniałej ochronie zdrowia poobgryzać.

Progresywna składka i prywatne ubezpieczenia zdrowotne

Tymczasem od 23 lat, od pierwszej niesławnej reformy systemu opieki zdrowotnej – wiadomo przecież co można i należy zrobić. Przede wszystkim – oddłużyć. Te 20, a wkrótce zapewne i 25 miliardów zadłużenia szpitali w Polsce nie wzięło się ani (tylko) ze złego zarządzania, ani z oczywistej i niezmiennej pazerności lichwiarzy, ani nawet z ogólnie rosnących kosztów funkcjonowania w naszym kraju. Ta rosnąca luka finansowa od początku była wpisana w system za wiedzą i z woli decydentów politycznych i tak też powinna zostać zasypana. Jeśli państwo czuje się obecnie finansowo zdolne, by udźwignąć problemy szpitalnictwa, to niech zrobi to wprost, bez kombinacji, Agencji i pogrywek.

Ponadto zaś niezbędne są dwa rozwiązania, jedno bliskie sercom socjalistów, drugie liberałów. To, co nazywa się składką zdrowotną, a jest w istocie podatkiem celowym – powinno być, jeśli nie wyższe, to na pewno realnie progresywne, co rząd niby zapowiadał w ramach Polskiego Ładu, proponując ostatecznie rozwiązanie (?) tyleż skomplikowane, co uciążliwe i niegwarantujące bynajmniej znaczącego dofinansowania systemu. Znacznie i lepsze i szybsze efekty można by więc uzyskać wzmacniając prywatne ubezpieczenia zdrowotne, przy przywróceniu pełnego odpisu podatkowego. Oba te działania wprowadzane razem naprawdę uwolniłyby szpitale, bo przecież w kapitalizmie nie ma wolności bez pieniędzy.

Sęk jednak w tym, że kiedy obecny rząd mówi o wolności, to ma na myśli wyłącznie własną władzę. I do tego właśnie sprowadza się kolejna, przyszłoroczna reforma służby zdrowia. Konrad Rękas

News will be here