Puste lokale z tabliczkami „Na sprzedaż” albo „Do wynajęcia” widać we Włodawie na każdym kroku. Ostatkiem sił funkcjonujące sklepiki świecą pustkami, zamknęła się ostatnia w mieście księgarnia, a dobrze mają się tylko banki, kebaby i sklepy z odzieżą używaną. Niepokojące zjawisko dostrzega burmistrz, ale panaceum na tę bolączkę nie zna.
Niegdyś każdy lokal w czworoboku, czyli najbardziej prestiżowej lokalizacji we Włodawie, był zajęty. Dzisiaj praktycznie co drugi świeci pustkami i zachęca do wynajęcia. Dobrze w mieście mają się dzisiaj tylko apteki, lokale z kebabami i fastfoodowym jedzeniem oraz dyskonty i sklepy z używaną odzieżą. Pozostały drobny biznes, o ile jeszcze funkcjonuje, jest w bardzo trudnym położeniu. W liczącym niespełna 13 tysięcy mieszkańców miasteczku pozostali głównie ludzie starsi. Młodsi wyjechali za chlebem i siłą rzeczy nie ma kto korzystać z usług miejscowych przedsiębiorców albo robić zakupy w nielicznych sklepikach z odzieżą. Brak klientów spowodował, że ci, którzy jeszcze mają siłę funkcjonować, podnoszą ceny, by zrekompensować sobie brak klientów.
– Największą wadą tego miasta jest powszechna drożyzna – mówi pan Szymon, który mieszka we Włodawie od kilku lat. – Ceny usług, towarów, paliwa czy wynajmu są o wiele wyższe niż choćby w Chełmie czy Parczewie, a miasto w ogóle się nie rozwija, więc nie tworzy żadnych perspektyw dla młodych ludzi. Nie pomaga też nadal wysokie bezrobocie i niskie zarobki, jak to na ścianie wschodniej.
Młodzi ludzie na zakupy jeżdżą do Lublina, bo w mieście normalnych ciuchów kupić się nie da. Podobnie z zakupami budowlanymi. Taniej zamówić materiały na remont czy budowę domu w Castoramie czy innym dużym markecie niż w naszych sklepach, w których dodatkowo jest bardzo słaby wybór – przekonuje nasz rozmówca.
Problem dostrzega burmistrz miasta Wiesław Muszyński, który uważa, że jednym z głównych czynników, jakie wpłynęły na taki stan rzeczy, było wprowadzenie strefy zamkniętej w 2021 roku oraz pandemii. – To był niezwykle trudny okres dla naszych przedsiębiorców, bo praktycznie z dnia na dzień zostali odcięci od świata i pozbawieni klientów – mówi Muszyński. – Kto miał oszczędności, przeznaczył je na przeczekanie tego trudnego czasu, a kto nie, musiał się przebranżowić lub zamknąć biznes.
Ci, którzy przetrwali, do dzisiaj odczuwają finansowe skutki tej izolacji. Wpływ na drożyznę ma też oczywiście peryferyjne położenie miasta, bo dowiezienie tu wszystkiego więcej kosztuje. Z drugiej jednak strony nie rozumiem, dlaczego ceny na rynku nieruchomości czy usługi budowlane są najwyższe w okolicy, ale najwyraźniej jest popyt – rozkłada ręce Muszyński. (bm)