Jak zdobyłem „szklaną górę” – Kasprowy Wierch

Rodzina, przyjaciele, koledzy i znajomi pożegnali śp. dr. Lucjana Piątka we wtorek na cmentarzu przy ul. Lipowej.

W miniony wtorek na cmentarzu przy ulicy Lipowej w Lublinie rodzina, przyjaciele, koledzy i znajomi pożegnali doktora Lucjan Piątka, nestora lubelskiego sportu. Przez ponad 70 lat związany był z AZS Lublin, w którym uprawiał lekkoatletykę, piłkę nożną i narciarstwo. W tych dyscyplinach był również znakomitym sędzią oraz oddanym działaczem. Przed tygodniem na łamach „Nowego Tygodnia” zaprezentowaliśmy pierwszą cześć wspomnień spisanych przez Lucjana Piątka na maszynie przed 10 laty o czasach II wojny światowej i działalności w lekkiej atletyce. Dzisiaj o narciarstwie, o tym, jak dr Piątek zdobywał „szklaną górę” – Kasprowy Wierch, a także o początkach skoczni narciarskiej na… Wieniawie.

W 1950 roku w powojennym narciarstwie konieczne było, aby powstała skocznia w Lublinie, by był szkoleniowiec. W tym celu z grona czynnych narciarzy w Lublinie nikt nie chciał jechać na odpowiednie szkolenie, by w pierwszej części uzyskać stopień pomocnika instruktora, a w drugiej instruktora. Na zasadzie negatywnej selekcji złożyłem podanie w 1951 r. do Polskiego Związku Narciarskiego w Krakowie. Spełniłem warunki przyjęcia, gdyż kwalifikowano byłych zawodników zajmujących miejsca od 1. do 30. na zawodach szczebla centralnego co najmniej dwa razy.

Spełniłem oba warunki, gdyż w marcu 1947 r. zająłem czwarte miejsce w I Akademickich Mistrzostwach Polski w konkurencjach klasycznych w Karpaczu. Ciekawostką było, że dopiero organizator nieposiadający żadnej dokumentacji zwrócił się do mnie za pośrednictwem poczty pantoflowej o jej przesłanie, co na zjeździe AZS w 1993 roku w Warszawie uczyniłem. Spełniałem też ten wymóg w biegu indywidualnym na 15 kilometrów. W innych zawodach organizowanych przez Centralną Radę Związków Zawodowych w Szklarskiej Porębie na 18 km w 1951 roku również uzyskałem kwalifikującą mnie pozycję. Startowałem jako zawodnik Budowlanych Lublin, gdyż w wyniku reorganizacji AZS w Akademickie Zrzeszenie Sportowe urzędnicy, a nie działacze, nie chcieli słyszeć o sporcie na szczeblu centralnym. Ciekawostką było, że trasa była tzw. norweska, bo start i meta były w okolicy zamku Czocha, a różnica poziomów (HD) wynosiła 577 metrów, a końcówka biegu to zjazd ze szczytu, gdzie później zrobiono wyciąg. Niedługo potem normę tą zmniejszono do 200 metrów i obowiązuje ona do dziś.

Dostałem powołanie w styczniu do stawienia się na Halę Gąsienicową do schroniska tzw. Murowańca. Teren był mi znany, gdyż już przed wojną jako uczeń szkoły średniej kolejką na Kasprowy Wierch dojechałem z wycieczką szkolną, a ponadto na przełomie grudnia 1946 i stycznia 1947 uczestniczyłem w pierwszym obozie szkoleniowym zorganizowanym przez AZS Lublin z zakwaterowaniem na dalekim wtedy od centrum ośrodku na Broniku.

Z Lublina do Zakopanego przyjechałem pociągiem około południa. Stąd PKS-em należało dojechać około 4 km do kolejki na Kasprowy. Odstałem swoje w kolejce po bilet do górnej stacji. Na górze była zamieć śnieżna i zrobiło się ciemno, wobec tego narty i plecak zostawiłem w przechowalni i w śniegu po pas, trzymając się grubej liny, szedłem po ciemku do schroniska. Był to spory budynek murowany z wysokim podpiwniczeniem na urządzenia gospodarcze, parterem na stołówkę i pomieszczenie administracji oraz pierwszym i drugim piętrem z pokojami dla turystów. Drewnianą nadbudówkę trzeciego piętra stanowiło pomieszczenie 20×10 metrów o kształcie trumny, stąd nazwa trumniak, z jednym małym oknem o pojedynczych szybach i dwóch żarówkach, tak że zawsze panował tu półmrok, a za to mocno wiało.

Z jednej strony tego pomieszczenia stały gęsto ustawione obok siebie parterowe łóżka szpitalne, a z drugiej strony leżały materace plus coś jak derka końska przypominająca koce. Na ścianie nad materacem była numeracja. Portier obudził śpiącego tam turystę, jego miejsce zająłem ja. Zmęczony usnąłem, bo o świcie musiałem wejść z powrotem na górna stację kolejki po plecak i narty, by o godzinie 9 stawić się na zajęcia przed schroniskiem.

Jako ciekawostkę dodam, że niedługo potem trumniak spalił się i już go nie odbudowano.

Kiedy wyszedłem ze schroniska, oczom ukazała się szklana góra, gdyż po zawiei wiatr zmiótł całkowicie śnieg. Nie mając innego wyjścia, odgrzebałem wystającą miejscami linę, zarzuciłem ją na lód i wdrapywałem się powoli po tym lodzie, gdyż warstwa śniegu z boku była wyższa niż mój wzrost i całkowicie bym w niej utonął. Na górze byli już turyści i narciarze, mocno mnie dopingując, a niektórzy robiąc zdjęcia. Po zapięciu nart schodkowałem na nich do schroniska stawiając się na czas.

Po dwóch latach pracy szkoleniowej już jako pomocnik instruktora WKS Lublinianka w 1953 r. dostałem się na kurs instruktorów zorganizowany w Dolinie Chochołowskiej w czteroosobowym luksusowym pokoju, tuż przy granicy polsko-czechosłowackiej, uzyskując stopień instruktora oraz legitymację i odznakę nr 49.

(…) W czasie swojego długiego żywota przeszedłem wszystkie szczeble w narciarstwie – od nauki jazdy we własnym zakresie koło domu i skakania w głębokim jarze za miastem z ostrego rozbiegu na zrobionym ze śniegu progu i skoków na płaski teren na 8 do 10 m do godności Delegata Technicznego na 13 imprezach centralnych w Zakopanym, Wiśle, Szczyrku, Ustrzykach Dolnych i zawodach międzynarodowych Pucharu Beskidów.

Znam biegle niemiecki i angielski – stąd to wyróżnienie. Dzięki znajomości tych dwóch języków zdałem egzamin w 1945 r. w Lublinie na medycynę, gdyż z godzinnego wykładu profesora Tadeusza Kielanowskiego trzeba było napisać streszczenie w znanych sobie językach.

Narciarstwo obok lekkiej atletyki i piłki nożnej były wielką miłością Lucjana Piątka. Na zdjęciu z lewej lublinian w Zakopanem, w lutym 1959 roku. Z prawej podczas zawodów w skokach narciarskich rozegranych pół wieku później na Krokiewce na lubelskim Węglinie, których był sędzią głównym

Skocznia na Wieniawie

Od 1948 r. rozgrywano tzw. „Puchar Nizin” dla narciarzy z terenów od Podkarpacia do Bałtyku. Reprezentację miasta wyłoniono na szczeblu zawodów organizowanych przez Wydział Kultury Fizycznej Lublina. Zawody odbyły się w Starym Gaju.

I tak było co roku do 1952 r. nasi narciarze odnosili spore sukcesy, rywalizując z Olsztynem, przywożąc dyplomy i nagrody za czołowe miejsca. Byłoby jeszcze lepiej, gdyby dwóch z nich: Stanisław Bandura i Józef Prokop, już doświadczeni narciarze z innych terenów mieli gdzie w Lublinie trenować jako skoczkowie. Do tego potrzebna była jeszcze skocznia i instruktor. Agitowałem mogących uzyskać na zawodach centralnych drugą klasę sportową zdobytą w ciągu trzech lat szkoleniowców, nikt nie spełniał tego warunku.

Na zasadzie selekcji negatywnej pojechałem sam w 1949 roku na Mistrzostwa Centralnej Rady Związków Zawodowych do Szklarskiej Poręby, gdzie w biegu na 18 km uzyskałem 107 procent czasu zwycięzcy. O skocznię było trudniej.

Na jesieni 1949 r. w czynie społecznym – po rozebraniu zielonego baraku na skrzyżowaniu ulic Króla Leszczyńskiego i Długosza – zaczęło się wywożenie ziemi w kierunku odległej o około 250 m Czechówki. Zaczęliśmy od zbierania ziemniaków i noszenia ich koszykami w okolice dzisiejszego pawilony, skąd zabierał je wozem konnym właściciel. Pracowaliśmy jako grupa działaczy społecznych z dyrektorem Wojewódzkiego Komitetu Kultury Fizycznej Józefem Burbelką i pułkownikiem Salomonem na czele. Zrobiłem parę zdjęć na pamiątkę.

Pracowaliśmy trzy dni po pracy zasadniczej, potem przychodziły inne zespoły. Pagórek przy ulicy Leszczyńskiego tworzył z budynkiem przy półsanatorium i późniejszym terenem kina Kosmos możliwości ułożenia szyn i wagonika wywrotki z niezawodnym drągiem jako hamulec w miejsca i na wysokość palików kierunkowych.

W ciągu dwóch lat powstała płyta na boisko do piłki nożnej, trybuny na 12 tysięcy widzów, 400-metrowa bieżnia czterotorowa ziemno-żużlowa i sześciotorowa na prostej, stanął spory budynek biurowy, duża sala na pierwszym piętrze z wysokimi oknami po całej południowej stronie tej sali.

Całość dzierżawiła WKS Lublinianka, gdzie poprzednio działała przy Domu Żołnierza oraz ja – od wiosny 1949 roku jako sekretarz LOZLA do 1951, kiedy przenieśliśmy się do sporego budynku przy bocznej Szopena. (…) Stadion na Wieniawie oddano do użytku w 1951 roku, ale wkrótce ziemia się uleżała, było 20 cm różnicy na płycie do piłki nożnej i 19 cm między bieżnia od strony parku i od strony Czechówki. Zawodów lekkoatletycznych nie można było odbywać, zlikwidowano sekcję l.a. bieżnia zarosła trawą. CDN

News will be here