Nikt nie chciał dobić rannego łosia

Kilka godzin cierpiał katusze ranny łoś potrącony przez samochód. Wszystko dlatego, że początkowo żaden urząd czy służba nie poczuwały się do obowiązku skrócenia jego mąk.

W piątek (12 lutego) około 6.40 rano na drodze krajowej nr 82 w okolicach miejscowości Dominiczyn (gm. Stary Brus) doszło do kolizji z udziałem auta osobowego z łosiem. Ucierpiało jedynie zwierzę i karoseria samochodu. Na miejscu interweniowała policja, powiatowy lekarz weterynarii, urzędnicy z gminy Stary Brus oraz myśliwy.

Całe zamieszanie wynikło z faktu, że tuż po kolizji okazało się, że nie ma kto zająć się (czytaj: zastrzelić bądź uśpić) poważnie rannym zwierzęciem. Normalnie w takich przypadkach odpowiada za to zarządca drogi, ale tym razem łoś zdołał oddalić się od jezdni i przewrócił się już na terenie gminy. Urząd w Starym Brusie nie ma jeszcze podpisanej umowy z lekarzem weterynarii, który w takich wypadkach mógłby szybko skrócić męki zwierzęcia, więc przez kilka godzin łoś cierpiał katusze, a ludzie radzili, jak rozwiązać problem.

Po kolizji pilnowali go policjanci, a potem przekazali teren przybyłemu na miejsce weterynarzowi, któremu towarzyszył myśliwy. Zwierzę zostało dobite i przekazane do utylizacji dopiero po kilku godzinach od wypadku. Dlaczego musiało cierpieć tak długo? Złożyły się na to dwie rzeczy. Jak wyjaśnia sekretarz gminy Stary Brus Andrzej Ćwirta, ze względu na pandemię tamtejsza rada gminy nie zdołała jeszcze przyjąć uchwały dotyczącej opieki nad zwierzętami na bieżący rok.

– Po drugie, doszliśmy do wniosku, że wolimy jako gmina ponosić koszty tego typu zdarzeń losowych, niż płacić lekarzowi weterynarii za gotowość do interwencji w takich sytuacjach. Jest to podyktowane rachunkiem ekonomicznym – zdarzeń takich jest na tyle mało, że zatrudnienie weterynarza jest droższe, niż zapłacenie za uśpienie i utylizację zwierząt we własnym zakresie – dodaje Ćwirta. (bm)

 

News will be here