Przynajmniej trzy rodziny z okolic Włodawy zostały odznaczone medalami „Sprawiedliwi wśród Narodów Świata”. Dzisiaj nikt z tego grona już nie żyje. Przedstawiamy ich heroiczne, czasem mrożące krew w żyłach historie. Niech to będzie nasz wspólny hołd złożony dla ich niespotykanego bohaterstwa.
Sprawiedliwi wśród Narodów Świata to osoby pochodzenia nieżydowskiego, które w czasie II wojny światowej bezinteresownie udzielały pomocy Żydom. Sentencja wybijana na medalu przyznawanym Sprawiedliwym głosi: „Kto ratuje jedno życie, ratuje cały świat”.
Wśród odznaczonych znalazły się przynajmniej trzy rodziny z dzisiejszego powiatu włodawskiego. Poniżej przedstawiamy historie bohaterów, którzy ryzykując życiem nie tylko swoim, ale i swoich najbliższych, wyciągnęli pomocną dłoń do Żydów. Co prawda Sprawiedliwi z okolic Włodawy już nie żyją, ale pamięć o nich i ich heroicznych czynach trwać będzie jeszcze długo.
Oczywiście opisane poniżej osoby nie były jedynymi, które pomagały ludziom w ten straszny czas. Bohaterów takich jak oni było z pewnością o wiele więcej. Jeżeli ktoś z Państwa zna podobne historie, proszę się zgłosić do redakcji. Z pewnością podzielimy się tymi opowieściami z naszymi Czytelnikami.
Stanisław Hondra z rodziną
Rodzina Hondrów mieszkała w Stawkach (dzisiaj gm. Włodawa). „We wsi było około 100 rodzin, w tym dwie żydowskie. Z jedną mieszkaliśmy w budynku pofolwarcznym. To była rodzina Szmula Wakiermana: żona Itka oraz syn Moszko i córka Bronka. W 1939 mieli 9 i 7 lat. Mieliśmy wspólne podwórko, nie pamiętam żadnych kłótni. Niemcy przesiedlili Żydów z okolicy do getta we Włodawie.
Niemiec, zarządzający majątkiem Adampol, wziął do pracy kilkudziesięciu, także Itkę z dziećmi. Nie mieli co jeść, ojciec kilka razy dowoził im jedzenie. Itka poprosiła, żeby ich ukryć. Zrobili kryjówkę w oborze na strychu i jesienią 1942 ojciec z Władysławem wykradli Itkę z dziećmi z Adampola. Skrytka miała 3 na 2 metry i można w niej było chodzić. Stawki nie były najlepszym miejscem na ukrywanie się. Dość gęsta zabudowa, a obok granica na
Bugu obsadzona przez niemiecką straż. Trzeba było uważać, szczególnie nosząc jedzenie. Najczęściej nosiła siostra Adela. Ze Staszkiem należeliśmy do AK. Najbardziej krytyczny moment zdarzył się pod koniec wojny. Niemcy się popili i któryś zgubił magazynek z amunicją. Jeden chłopak znalazł go i dał mi. Niemcy następnego dnia zaczęli pytać chłopaków. Doszli, że magazynek jest u mnie. Przyszli do domu. Mnie nie było. Zabrali braci – Staszka i Jana.
Powiedzieli, że jak nie przyjdę z magazynkiem, to ich wyślą do obozu na Majdanek. Ojciec zaryzykował i poszedł oddać. Braci puścili. Wakiermanowie w końcu lipca 1944 wyszli na wolność. Wyjechali w świat. Korespondujemy, choć przykro, że nigdy nas nie odwiedzili”. Tak zapamiętał te wydarzenia Stanisław Hondra, bohater tej historii, a jego słowa spisała Teresa Torańska w 2007 roku.
Maria Karpiuk
„Szaul Leib Soroka, syn Mordechaja Józefa i Tzywi Soroków, wraz z żoną Miriam Blumą z d. Goldman oraz czworgiem dzieci mieszkał przed wojną we Włodawie. Prowadził tam niewielki sklep i zakład, w którym wytwarzał oraz reperował siodła i uprzęż dla koni. Ta działalność sprawiała, że znał wielu okolicznych rolników. Pośród tego grona znalazła się także Maria Karpiuk, wówczas około pięćdziesięcioletnia wdowa mieszkająca z trójką dzieci: Pawłem, Stefanem i Zofią we wsi Motwica koło Włodawy. W styczniu 1940 r. Niemcy utworzyli getto we Włodawie.
Sorokowie zamieszkali na jego terenie, nadal jednak starali się normalnie funkcjonować. Od maja 1942 r. Niemcy stopniowo likwidowali getto, jednak Sorokom udało się przetrwać kolejne przeprowadzane tam akcje. W końcu września 1942 r. zostali oni ostrzeżeni o następnej planowanej deportacji z Włodawy. Uciekli wówczas z getta i ukryli się w lesie, a następnie udali się do Adampola, gdzie Soroka m.in. pracował dla Niemca Selingera. Także w Adampolu organizowano łapanki na Żydów, a podczas jednej z nich dzieci Soroków omal nie zostały rozstrzelane.
Sorokowie przebywali w Adampolu do marca 1943 roku. Wówczas opuścili miasteczko i na powrót udali się w okolice Włodawy, gdzie początkowo schronienia udzielił im rolnik Midlick. Rodzina, w zamian za możliwość korzystania z kryjówki w stodole, płaciła Midlickowi sporo pieniędzy. Jego sytuacja materialna znacznie się dzięki temu poprawiła, a Sorokowie zaczęli bać się, że sąsiedzi zaczną być podejrzliwi i doniosą Niemcom, że gospodarz ukrywa Żydów.
We wrześniu 1943 r. opuścili więc kryjówkę. Przez kolejne pół roku Sorokowie ukrywali się u rodziny Filipa Władczuka. Soroka pomógł mu jeszcze przed wojną, kiedy ten po wyjściu z więzienia ciężko zachorował. Władczuk i jego rodzina wykopali duży dół w stodole i odpowiednio go zakamuflowali. Sorokowie przez cały czas przebywali w kryjówce, a rodzina Filipa przynosiła im żywność. Ukrywający płacili za jedzenie. By do bunkra mogło wpadać nieco światła, Soroka zrobił w jednej z jego ścian niewielkie okno, które zimą osłonięte było drewnem na opał.
Wiosną jednak, kiedy pewnego dnia Soroka modlił się obok okna, został spostrzeżony przez jednego z sąsiadów. Władczuk zdołał go odstraszyć, ale Żydzi zaczęli obawiać się, że zostaną zadenuncjowani przez podejrzliwych sąsiadów. Także rodzina Filipa Władczuka bardzo przestraszyła się zaistniałą sytuacją, w związku z tym Sorokowie musieli opuścić schronienie.
W tym trudnym momencie – bez kryjówki i z nikłymi już środkami finansowymi – z pomocą przyszła rodzinie Maria Karpiuk. Po naradzie z dziećmi udzieliła Sorokom pomocy. Szaul Leib, jego żona Miriam Bluma oraz czworo ich dzieci: Peasch, Breindele, Motel i Estera przebywali u Karpiukowej od marca do sierpnia 1944 roku. Soroka wspominał po wojnie, że była ona znana z przychylności wobec Żydów, a pomocy udzielała im bezinteresownie, mówiąc, że jeśli ona przeżyje wojnę, to i oni.
Niesienia pomocy nie zaprzestała nawet po rewizji, którą Niemcy przeprowadzili w jej domu. Dla starszej córki Soroków – Breindele – zorganizowała tymczasowe schronienie w sąsiedniej wsi, w domu swojej siostry. Miriam Bluma Soroka będąca wówczas bardzo religijną osobą, wspominała po wojnie, że przebywając w kryjówce u Marii Karpiuk obchodziła święto Pesach.
W związku z tym nie jadła żywności jaką przynosiła im Karpiukowa i jej dzieci, gdyż do każdego posiłku dokładali chleb. Doprowadziło ją to do choroby, ale szczęśliwie udało jej się wrócić do zdrowia. Rodzina przetrwała do końca wojny. Po zakończeniu niemieckiej okupacji Sorokowie wrócili do Włodawy, gdzie w kolejnych latach na świat przyszło jeszcze dwoje ich dzieci. Nie pozostali jednak w Polsce na długo i w końcu lat 40., przez Niemcy, wyjechali do Kanady. Pozostali w kontakcie z Marią Karpiuk i jej dziećmi. Pesach Soroka odwiedził ich po latach, przyjechał z własnymi dziećmi”. Tę historię spisała dr Martyna Grądzka-Rejak w 2015 roku.
Marianna Kozłowska
„Marianna Kozłowska wraz z synem Henrykiem mieszkała w czasie II wojny światowej w Wereszczynie, w województwie lubelskim. Mała, peryferyjna miejscowość, zamieszkana przez Polaków, Żydów i Ukraińców. Pod koniec maja 1942 r. wereszczyńscy Żydzi zostali zgładzeni przez Niemców w trakcie wielkiej egzekucji. Małą Miriam Zonsztajn uratował wtedy miejscowy komendant policji, Grajek. Nie wiadomo dlaczego ją oszczędził i oddał pod opiekę Mariannie, choć podobno, podczas innej akcji pozbawił życia pewnego wereszczyńskiego Żyda i jego syna.
Kozłowska opiekowała się dzieckiem opowiadając obcym, że to jej wnuczka. Ponieważ wielu domyślało się, że jest Żydówką, dziewczynka prawie nie wychodziła z domu. Spała, jadła i rozmawiała głównie z Marianną. Po trzech miesiącach znaleziono dla niej inne schronienie. Wymagały tego okoliczności – w jednej z izb domu Kozłowskich mieszkali Niemcy, syn Marianny, Henryk, działał w Armii Krajowej, a w najbliższej okolicy częste były wypadki denuncjacji ratujących Polaków, jak też zabójstwa ukrywających się Żydów.
Także znajomym z podziemia Henryk nie zdradził sekretu rodzinnego. Bowiem stosunek osób z konspiracji do Żydów był różny. On sam współczuł im, ale równocześnie był świadkiem jak kilku z jego kolegów wydało w ręce policji uciekającego Żyda, który w wyniku tego został zamordowany. Henryk przewiózł Miriam do Grabniaka, położonego w trudno dostępnym, bagienno-lesistym terenie.
Trafiła do lekarza Żukowskiego, który przenosił ją z gospodarstwa do gospodarstwa, aż trafiła do polsko-żydowskiej rodziny dentysty Urbana w Starym Załuczu. Ponieważ ukrywało się u niego więcej żydowskich dzieci, dla bezpieczeństwa wszyscy przenieśli się do trudno dostępnej Kolonii Garbatówka. Tam dziewczynka przeżyła do końca wojny. Po swoim wyjeździe do Izraela utrzymywała pisemny kontakt z Henrykiem”. Autorem tych wspomnień jest Jakub Jaskółowski, który spisał je w 2010 roku. (opr. bm)