Chory na nowotwór, ledwie żywy pan Adam – podopieczny schroniska Brata Alberta w Chełmie – w ubiegłą środę trafił do chełmskiego szpitala. Następnego dnia szpitalna karetka odwiozła go nieprzytomnego i bez kontaktu – jak mówią pracownicy schroniska – z powrotem. Po kilku godzinach mężczyzna zmarł. W placówce wszyscy są wstrząśnięci, że tak potraktowano człowieka. – Bo był bezdomny? – nie mogą uwierzyć, w to co się stało. Szpital odpowiada, że nie ma sobie nic do zarzucenia. – Pacjent otrzymał pełną opiekę medyczną zgodnie z procedurami – wyjaśnia w oświadczeniu.
O tym poruszającym zdarzeniu poinformowało 16 października Chełmskie Koło Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta, które prowadzi schronisko.
Pan Adam, jeden z podopiecznych, od kilku dni tracił siły i przestał jeść. W środę, gdy upadł i potłukł głowę, a nie był w stanie sam wstać, pracownicy wezwali pogotowie ratunkowe. Mężczyzna został przewieziony do szpitala.
– Uwierzyliśmy, że tam, wśród ludzi, którzy potrafią nieść ulgę w cierpieniu, znajdzie spokój i fachową opiekę, jakiej tak bardzo potrzebował, a jakiej w schronisku nie byliśmy w stanie mu zapewnić. Dziś (czwartek, 16 października – przyp. red.) po godzinie 10 przywieziono go karetką (był to transport szpitalny – przyp. aut.) z powrotem. Nieprzytomnego. Bez świadomości. Do miejsca, które nie jest szpitalem, nie ma lekarzy ani sprzętu i które nie powinno być miejscem umierania. Nie wyraziliśmy zgody na jego przyjęcie – wierząc, że każdy człowiek zasługuje na opiekę i ukojenie w cierpieniu, każdy ma prawo odejść godnie, w warunkach odpowiednich dla ciężko chorej osoby. Bez względu na to, kim był i jak potoczyło się jego życie – zasługiwał na to. Tak jak każdy z nas zasługuje. A jednak przywieziono go z powrotem, jakby był tylko „kimś bezdomnym”, kimś, kogo można odwieźć, by nie zajmował szpitalnego łóżka. Jakby jego życie, cierpienie i śmierć znaczyły mniej – czytamy we wpisie placówki.
Ostatecznie pan Adam ponownie trafił do szpitala, ale kilka godzin później zmarł. Pracownikom schroniska trudno pogodzić się z tym, co się stało. Ich wpis w mediach społecznościowych poruszył wielu chełmian i stał się punktem wyjścia do dyskusji o systemie opieki zdrowotnej, ale też narzekań na chełmski szpital.
Agnieszka Panasiuk, kierownik schroniska, w rozmowie z nami przyznaje, że chciałaby, aby ta tragiczna sytuacja stała się raczej impulsem do refleksji nad tym, jak postrzegamy godność człowieka i jego prawo do opieki, szczególnie wtedy, gdy jest chory, słaby i bezdomny.
– Trudno mi pojąć, jak to się stało, że schorowany, nieprzytomny człowiek został wypisany ze szpitala. Każdy, niezależnie od tego, gdzie mieszka, co posiada i czy ma kogoś bliskiego, zasługuje na szacunek, opiekę i godne pożegnanie. Każdy ma prawo do spokoju w ostatnich chwilach życia. Nie potrafimy pogodzić się z tym, że nasz mieszkaniec został potraktowany w sposób, który odebrał mu należne wsparcie w ostatnich momentach – mówi kierownik.
Dyrekcja Samodzielnego Publicznego Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Chełmie odniosła się do sprawy w wydanym w miniony piątek oświadczeniu.
„Pacjent został przyjęty do Szpitalnego Oddziału Ratunkowego, w którym otrzymał odpowiednią opiekę medyczną oraz wykonaną diagnostykę, która nie wykazała stanu zagrożenia życia. Pacjent pozostawał pod obserwacją SOR. W dniu 16.10.2025 r. podjęto próbę transportu medycznego pacjenta do miejsca zamieszkania, jednakże z uwagi na odmowę przyjęcia pacjenta w miejscu dotychczasowego pobytu, został on ponownie przyjęty na SOR. Stan pacjenta się pogorszył i pomimo wdrożenia adekwatnych procedur medycznych nie uległ poprawie, po czym nastąpił zgon. Dokumentacja medyczna nie potwierdza informacji o stanie zdrowia przekazywanych w mediach społecznościowych Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta Koło Chełmskie. Dyrekcja Szpitala po zapoznaniu z dokumentacją medyczną i rozmowach z personelem podkreśla, że pacjent otrzymał pełną opiekę medyczną zgodnie z jego stanem zdrowia” – czytamy w przesłanym piśmie.
W chełmskim schronisku Pan Adam spędził z przerwami osiem lat. W pamięci mieszkańców i pracowników zapisał się jako człowiek sympatyczny, pomocny i otwarty. Ostatni okres jego życia był trudny, naznaczony chorobą i cierpieniem. Był po serii naświetlań i w trakcie cyklu chemioterapii. Na zabiegi do Lublina docierał samodzielnie, w towarzystwie innego z podopiecznych placówki.
– Mamy nadzieję, że wreszcie znalazł spokój, którego tak bardzo brakowało mu za życia – pożegnali go mieszkańcy i pracownicy schroniska. (w, bf)































