Dzisiaj, 25 lutego, o godzinie 17:00 w Trybunale Koronnym w Lublinie odbędzie się premiera krajowego wydania tetralogii „Dzieje Józefa Zakrzewskiego” Józefa Łobodowskiego, które ukazuje się nakładem Wydawnictwa Test. O czterotomowej publikacji rozmawiamy z Bernardem Nowakiem, pisarzem, redaktorem i wydawcą dzieła.
W zapowiedzi poniedziałkowej premiery możemy przeczytać: „pierwsze krajowe wydanie”…
Bernard Nowak: – Tak, bo tetralogia „Dzieje Józefa Zakrzewskiego” Józefa Łobodowskiego wraz z trylogią ukraińską tego pisarza, ukazały się w Londynie w latach 60. i 70-tych XX w. W Polsce, niestety, dotąd jej nie drukowano – z dwóch powodów. Po pierwsze, Łobodowski był znanym antykomunistą, bardzo ostrym, założycielem Radia Madryt, które wobec komunistów było bardziej bezwzględne niż na przykład Radio Wolna Europa, nie mówiąc o łagodnym Głosie Ameryki.
Radio Madryt było morderczo zagłuszane, o Łobodowskim nie było wiele wiadomo, nie docierały do kraju o nim informacje. Drugi powód był związany z finansami. Wydanie tetralogii lubelskiej i trylogii ukraińskiej to są bardzo duże pieniądze, na które stać by było duże państwowe wydawnictwa, gdyby po 1989. roku nie poupadały. Dla wydawnictwa prywatnego to było zbyt duże ryzyko finansowe. Nikt nie chciał się tego podjąć. Dopiero dzięki dotacji ministra kultury, premiera Piotra Glińskiego, rzecz mogła się ukazać.
Wydawcą tetralogii jest prywatne Wydawnictwo Test, które zostało założone w 1988 roku, gdy… zmarł Józef Łobodowski!
– Nie wiedzieliśmy oczywiście o tym. Nikt z naszego kręgu nie słyszał wtedy o Łobodowskim. Nawiasem mówiąc, nie ja sam zakładałem wydawnictwo, zakładało je sześcioro przyjaciół z podziemia. W 1991 roku trafiło w moje ręce, a przyjaciele poszli w różne inne strony: do radia, telewizji, nawet w politykę.
Łobodowski uważany był za buntownika. Panu niezwykle blisko do niego. Działał Pan w latach 80-tych w Solidarności, brał udział w strajku w Świdniku, drukował w drugim obiegu. Jest Pan pisarzem, redaktorem i wydawcą, członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich i Stowarzyszenia Wolnego Słowa. Łobodowski to dla Pana taka… pokrewna dusza?
– Ha! Buntowniczość szeroko pojęta może i tak, ale to raczej pewien opór w stosunku do takich totalitarnych pomysłów jak komuna. Nie jedyny w tym kraju byłem taką osobą. Wydawnictwo powstało nie tyle ze względu na ambicje polityczne, ale ze względów na potrzeby kulturalne. Po tych latach, bardzo chudych, trzeba było udostępnić polskiemu czytelnikowi masę książek, które do tej pory były tutaj nieobecne, choć trzeba przyznać, że – jeśli chodzi o literaturę – Polska była dobrze doinformowana w sprawie tego, co działo się w literaturze na Zachodzie i na świecie, w czym wielka zasługa takich wydawnictw państwowych, jak Czytelnik, PIW czy Iskry. Tam siedziało mnóstwo świetnych, dobrze zorientowanych ludzi, którzy dbali o to, by polski czytelnik otrzymywał te książki.
„Dzieje Józefa Zakrzewskiego” to autobiografia Józefa Łobodowskiego?
– To jest takie „double sens”. Z jednej strony jest to powieść biograficzna, a z drugiej powieść, która ma szersze ambicje pójścia w stronę pewnych uogólnień. Zresztą jedno drugiego nie wyklucza. Tutaj się dzieje tak, że jedno ciągnie w jedną stronę, a drugie w drugą. Nam w Lublinie może poniekąd przeszkadzać fakt, że znamy to miasto, że czytając książkę, co chwila myślimy o konkretnych miejscach, w których różne epizody miały miejsce.
Czymś Łobodowski zaskakuje czytelnika?
– Jeśli chodzi o miasto? Uzmysławia, że Lublin kiedyś to było Śródmieście i Stare Miasto z przyległościami. Nie było nic więcej. No, jeszcze Bronowice. Jeśli ktoś wybierał się na Sławinek, czy Czechów, to było wiadomo, że noc będzie spędzał poza Lublinem. Brał dorożkę, żeby tam dojechać. Na Czechowie dobrze uważał, by nie dostać w dziób, bo już za Wieniawą były obrzeża niezbyt bezpieczne. To nam uświadamia, jak Lublin bardzo się zmienił, jak się powiększył, jak też przybyło latarń i spokojnych miejsc.
Tetralogia to obowiązkowa lektura dla lublinian?
– Nie wiem, czy aż obowiązkowa, ale zalecałbym i zachęcał. Pokazuje Lublin jako troszeczkę inne miejsce. Ale wracając jeszcze do topografii… Spora część akcji dzieje się w miejscach publicznych, przy czym do tych publicznych należą… no, trudno powiedzieć: restauracje – bo raczej knajpy. Otóż bohater, choć jest inteligentem, to ze swoimi przyjaciółmi spotyka się w takich, dość podrzędnych, lokalach. Chyba także dlatego, by spotkać się z tak zwanym zwykłym Polakiem – i z tak zwanym ludem, bo jego działalność, ta polityczna, jest związana z różnymi, komunistycznej proweniencji pomysłami. Tu spotyka się także z niektórymi z towarzyszy-robotników, a robotnik nie szedł przecież – choćby ze względów finansowych – do jakiejś wytwornej restauracji. Symptomatyczne jest więc to, że nie widzimy Łobodowskiego w najbardziej znanym, prestiżowym miejscu w 20-leciu międzywojennym, czyli w restauracji Victoria przy ul. Kapucyńskiej. Ta nazwa nawet nigdy nie pada, bohater nigdy chyba nie ma ochoty by tam zajść.
Gdzie można kupić tetralogię „Dzieje Józefa Zakrzewskiego”?
– Na pewno dzisiaj, podczas uroczystej promocji w Trybunale Koronnym, gdzie o tetralogii rozmawiać będziemy z Ewą Łoś, Anną Nasalską i Wojciechem Kruszewskim. Poza tym zamówienia można składać do Wydawnictwa Test drogą e-mail: test.bn@wp.pl (bez kropki). Należy się jednak pośpieszyć, bo nakład nie jest wielki, zaledwie 500 kompletów, z czego część otrzymało Miasto Lublin, które także wydanie tetralogii wsparło.
Dziękuję za rozmowę
Krzysztof Basiński