Zmasowane polowania na dziki wywołały kontrowersje i protesty w całej Polsce. W powiecie chełmskim sanitarny odstrzał dzików trwa od kilku miesięcy. Myśliwi do końca lutego mają odstrzelić ponad pół tysiąca dzików. Ale myśliwi z niektórych kół łowieckich mówią, że dzików już nie ma i nie mają do czego strzelać. – Pomysł masowego wybijania tych zwierząt jest idiotyczny i może skutkować nieodwracalnymi skutkami w ekosystemie – twierdzi Krzysztof Gorczyca z Towarzystwa dla Natury i Człowieka w Lublinie.
W całym kraju głośno o wielkoobszarowych polowaniach na dziki zarządzonych w niektórych powiatach przez ministra środowiska. Ma to być forma przeciwdziałania rozprzestrzenianiu się wirusa ASF. Temat wywołał protesty, w tym naukowców, którzy domagają się, aby wyznaczone na styczeń polowania wstrzymać. Sprawa poróżniła też samych myśliwych.
W powiecie chełmskim, gdzie ASF szaleje od roku, jesienią ub.r. zwiększono liczbę dzików do odstrzału sanitarnego. Agnieszka Lis, powiatowy lekarz weterynarii w Chełmie, rozporządzeniem z września ub.r. zwiększyła liczbę dzików do odstrzału z 92 (ustalonych w rozporządzeniu z czerwca ub.r.) na 576 sztuki, a także wydłużyła termin jego realizacji z 31 grudnia 2018 r. na 28 lutego 2019 r.
Dokument wskazuje, ile dzików ma być odstrzelonych w konkretnych obwodach łowieckich w powiecie chełmskim. Myśliwi już wtedy uważali, że plan ten jest nierealny do wykonania. Mówili, że mnóstwo dzików w ostatnim czasie padło i w wielu obwodach łowieckich po prostu ich nie ma.
– Informacje o wielkoobszarowych polowaniach na dziki nie dotyczą naszego powiatu – mówi inspektor Lis. – Myśliwi realizują rozporządzenie z września ubiegłego roku. Zwiększony odstrzał dzików jest uzasadniony i ludzie powinni to rozumieć. W naszym regionie bardzo odczuliśmy skutki ASF. Wiemy, że istnieje korelacja pomiędzy chorymi dzikami a ogniskami u świń w gospodarstwach.
Inspektor Lis z jednej strony uspokaja, że ognisk czyli potwierdzonych przypadków wirusa u świń w ostatnim czasie w powiecie chełmskim nie odnotowano. Niepokoi za to fakt, że po dłuższej przerwie od kilku tygodni znowu znajdowane są martwe dziki z ASF.
– Do tych przypadków dochodzi w okolicach Żmudzi, Rejowca – mówi inspektor Lis. – W ubiegłym roku problem dotyczył północnej części powiatu chełmskiego, a teraz znowu zagrożona jest południowa jego część. To świadczy o tym, że choroba przemieszcza się.
Mirosław Blacha, przedstawiciel Koła Łowieckiego „Szarak 23” w Chełmie, mówi, że tylko właściwa redukcja dzików zatrzyma ASF.
– Cały ten szum, który w ostatnim czasie słyszymy, uważam za taki polityczny krzyk, bo żeby się wypowiadać na ten temat, trzeba najpierw posiąść elementarną wiedzę – mówi Blacha. – Prawda jest taka, że to dzik najbardziej roznosi wirus – on jest jego wektorem i nosicielem.
Nie ulega wątpliwości, że jego redukcja jest konieczna, ale należało ją przeprowadzić od sierpnia do stycznia. W lutym nie powinno się już dokonywać odstrzału. Nie wyobrażam sobie, żeby myśliwy miał strzelać do lochy, która prowadzi młode warchlaki. Te młode rozpierzchną się a potem zdechną z głodu.
My jako koło łowieckie realizujemy plan odstrzału, ale do końca lutego go nie ziścimy. Zostanie więc na papierze. Według tego planu zostało nam jeszcze około sześćdziesięciu dzików do odstrzelenia. Ale na północ od Chełma nie ma już dzików, może jakieś resztki. Na południe od miasta jeszcze dziki są.
Dziki kozłami ofiarnymi
Krzysztof Gorczyca z Towarzystwa dla Natury i Człowieka w Lublinie mówi wprost, że pomysł masowego wybijania dzików jest idiotyczny i może skutkować nieodwracalnymi skutkami w ekosystemie.
– To bezsensowne i szkodliwe działanie – uważa K. Gorczyca. – Miejsce wybitych pod Chełmem dzików zajmą te, które przyjdą z Ukrainy, a wśród nich może być jeszcze więcej nosicieli ASF. Dziki stały się w tej sytuacji kozłem ofiarnym. One nie wchodzą do gospodarstw i nie zarażają wirusem świń.
Wirusa przywlekają ludzie, a wśród nich w znacznej mierze sami myśliwi, również myśliwi-rolnicy i psy myśliwskie. Masowe polowania sprzyjają migracjom dzików, rozprzestrzenianiu się wirusa, zwiększają jego obecność w lesie w krwi rannych dzików, padlinie. To, że dzików jest dużo, jest wynikiem ich „hodowli” przez myśliwych. To oni przekarmiają je, wysypując na nęciskach tony kukurydzy i ziemniaków.
Podstawowy problem stanowi lekceważenie zasad bioasekuracji. W ostatnich miesiącach odwiedziłem kilkadziesiąt gospodarstw na terenach objętych ASF. Nikt nie pilnował przechodzenia przez maty, czasem leżą one gdzieś na boku, żeby nie przeszkadzały. Masowe wybijanie dzików zaszkodzi całemu ekosystemowi. Dziki pełnią ważne role w lesie, m.in. zjadają pędraki szkodników leśnych.
Jeśli ich zabraknie, to za jakiś czas leśnicy obudzą się z ręką w nocniku, że nie protestowali przeciwko rzezi dzików. Widziałem dziś podpisany przez około siedmiuset naukowców-przyrodników list do polityków w tej sprawie. Argumentują w nim dokładnie, czym może taka rzeź dzików skutkować. Mam nadzieję, że decydenci przyjmą to do wiadomości i się opamiętają. (mo)