Wieniawski zawojował Amerykę

Miesiąc temu wrócili zza Atlantyku i teraz koją serca lubelskich melomanów. Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Lubelskiej im. H. Wieniawskiego po zakończeniu amerykańskiej trasy koncertowej szybko regeneruje siły. O historycznej podróży do USA opowiada dyrektor FL i zarazem pierwszy dyrygent tej orkiestry Wojciech Rodek.


Tournée zespołu filharmonii po Stanach Zjednoczonych to bodaj najważniejsze wydarzenie w dziejach tej instytucji. Zaczęło się 15 stycznia w Daytona Beach na Florydzie, skończyło 5 marca w Edgerton – stan Wisconsin. Nie licząc podróży samolotem, muzycy przejechali ponad 15 tys. km po amerykańskiej ziemi odwiedzając 17 stanów, dali tam 30 koncertów w ciągu 55 dni. Przemierzając kolejne stany Ameryki muzycy mieli wrażenie, że za każdym razem znajdują się w innym kraju. Te odczucia potęgowały ciągłe zmiany audytorium. Stały pozostawał fakt, że Amerykanie przyjmowali ich entuzjastycznie, a renoma zespołu rosła z ilością koncertów. Wkrótce okazało się, że wszyscy organizatorzy trasy i kolejni odbiorcy ich muzyki oczekują powrotu The Wieniawski Lublin Philharmonic Orchestra do USA.

Na warszawskim Okęciu wylądowali 9 marca. Pierwsze po powrocie występy zespołu przed lubelską publicznością nie pokazały żadnych oznak zmęczenia, a do regularnych koncertów w Lublinie orkiestra wróciła już 16 marca.

O tym, jak wyglądało tournée, jakim było doświadczeniem dla lubelskich filharmoników rozmawiam z maestro Wojciechem Rodkiem

Marek Rybołowicz: Skąd błyskawiczna regeneracja zespołu po takim wysiłku?

Wojciech Rodek: Po prostu, znów pochłonęła nas praca dla ulubionej publiczności – lubelskiej. Już w dwa dni po powrocie zza Atlantyku zaczęliśmy codzienne próby, w pełnym składzie orkiestry. Nie było łatwo, gdyż zegar naszych organizmów był przestawiony. De facto pełna adaptacja do polskich warunków trwała ok. dwa tygodnie. Cóż, amerykańskie tournée wymagało zdrowia, kondycji i żelaznej dyscypliny, by za każdym razem móc wystąpić z taką samą perfekcją i zaangażowaniem.

Wróciliśmy do Lublina w rewelacyjnych nastrojach. Obyło się bez żadnych chorób, niedyspozycji czy innych problemów. Teraz procentuje satysfakcja po tym, jak nas przyjęto w Ameryce. Często słyszeliśmy określanie nas jako „elektryzujący” zespół. To daje świetną motywację, gdy wiesz, że z twojej gry emanuje dobra energia. Tak zostało i trwa. Pomimo wielu trudów tej podróży w orkiestrze nadal panuje wielki entuzjazm i wspaniałe nastroje. Te wartości pragniemy przekazywać melomanom.

Najbanalniej: jakie wrażenia z pobytu?

Zobaczyliśmy tyle Ameryki, że nie da się tego zapomnieć. Prócz połączeń lotniczych zespół podróżował dwoma autokarami. A ja i dwoje solistów dostaliśmy do dyspozycji osobny samochód, z kierowcą – niezwykle zorientowanym w sprawach muzyki poważnej. Dlatego mieli z kim rozmawiać i Sara Dragan – skrzypaczka i Tomasz Ritter – pianista. To filary solowych popisów w naszym zespole.

Oczarowały nas kolejne miejsca występowania orkiestry. Z owych 30 sal, w których graliśmy bodaj 3 były nieco gorsze. Pozostałe wręcz znakomite. Każda sala to było nowe wyzwanie akustyczne, wręcz inżynieryjne. Stąd niezliczone próby brzmienia: słyszenie się orkiestry nawzajem, odsłuch z różnych krańców sceny, z różnych miejsc widowni etc. Wtedy liczą się nawet najmniejsze niuanse. Tam mają sale, w których można np. grać szybciej, albo sale gdzie trzeba grać wolniej. To wszystko należało zbadać przed występem.

Wrażeń pozytywnych było tak wiele, że uświadamiamy je stopniowo. I największe zaskoczenie, że w niecały miesiąc po powrocie mamy dalsze propozycje z Ameryki. Bo przecież konkurencja na polu muzyki jest tam olbrzymia. Dość powiedzieć, że Filharmonia Narodowa z Warszawy odwiedziła USA w dniach 30 marca – 5 kwietnia br. dając tam jedynie 6 koncertów (I mój rozmówca zbywa wymownym milczeniem fakt, tak krótkiego wyjazdu warszawiaków, skąpa jest też witryna poświęcona tej trasie: tournee-orkiestry-filharmonii-narodowej-usa – przyp. aut.).

Lubelskie tournée to prawdziwy powód do dumy – kontynuuje dyrektor Rodek. To osobisty sukces każdego z muzyków: przewartościowanie życia, kariery, zaprezentowanie się w tak szerokich gremiach. Nigdy też nie czuliśmy większej satysfakcji i wartości naszej pracy jak właśnie tam. To poczucie, że można od nas oczekiwać sztuki na najwyższym poziomie.

Mnóstwo koncertów w tak krótkim czasie. Jak to przeżyliście?

Nie mieliśmy takich wyzwań, nie znamy podobnej mobilizacji w historii zespołu. Graliśmy pod presją, a ludzie rozmaicie reagują w tych warunkach. Moi muzycy dość szybko przystosowali się do tych wymagań, stres tam zadziałał konstruktywnie. I gdy już wszystkie dzieła, utwory repertuaru wybrzmiały, to każde następne wykonanie było już sięganiem wyżej. Taka samoafirmacja. Dopieszczanie szczegółów, szukanie nowych smaków i emocji. Nigdy nie było dwóch takich samych wykonań dzieł z repertuaru. Grając tam moi muzycy czerpali z tego radość, zabawę – a to przecież najlepszy motor pracy.

Co dostrzegaliście na widowni podczas waszych popisów?

Reakcje odbiorców – owo zdumienie wśród melomanów, ale również u organizatorów koncertów – były bezcenne. To zaskoczenie wysokim poziomem naszego zespołu. I często okraszone słowami: „Proszę nie myśleć, że tak podejmujemy każdą orkiestrę, że chcemy by do nas wróciła. My jesteśmy bardzo wybredni”. To imponujące wrażenia, lecz nie spadło z nieba. Na swoją markę tam musieliśmy najwidoczniej zapracować. Podkreślano też, że dajemy się poznać nie tylko jako dobra orkiestra czy artyści, ale również jako ciekawi ludzie już po koncertach.

Aha… tam nie ma przypadkowych słuchaczy, którzy idą na koncert do towarzystwa. W Ameryce panuje niezwykle wysoka kultura muzyczna. U nich grają muzycy najlepsi, zwykle europejscy. Przyjeżdżają i wiążą się na kontraktach, bo dobrze im płacą. A propos. To niemal był obowiązek bywać tam, rozmawiać w gronie biznesmenów, właścicieli, sponsorów. Oni ogrzewają się pośród artystów. Tak byliśmy traktowani.

Na czym polega sukces tego tournée?

To entuzjazm nie tylko w odbiorze widowni czy tzw. sukces recenzencki. Bo wkrótce po powrocie zgłosiły się do mnie dwie amerykańskie wytwórnie, które chcą nagrać u nas płyty. Pierwszą już w maju, już jadą do nas. A więc konkrety! Z tej okazji odbędzie się specjalny koncert, 13 maja, i ma być nagrywana płyta na żywo. Otrzymaliśmy też następne zaproszenie na tournée po USA. Znów na dwa miesiące. Menedżer Columbii oświadczył, że w każdym miejscu, gdzie występowaliśmy, chcą nas widzieć ponownie – już w pierwszym wolnym terminie, a więc w 2026 roku. Szybszy termin i na krótki czas jest w zaproszeniu do Nowego Jorku na trzy koncerty w sierpniu tego roku. Ogromnie zaszczytna propozycja – rozważamy.

Serdeczne przyjęcie nas to nie tylko brawa po występie. Również długie rozmowy z melomanami, którzy przeżywali i analizowali. Że mają porównanie od 40 lat, odkąd przyjeżdżają do tej sali spędzając 3 godziny w podróży. I liczą, w którym to roku na tej scenie był taki koncert – „wonderful”. Bo słyszeli już wiele orkiestr symfonicznych, „ale wy byliście najlepsi, wasz styl, wasze interpretacje nie do podrobienia”. Odzew bezcenny.

Jakieś wnioski płynące z amerykańskich doświadczeń?

Ich kapitalistyczny stosunek do sztuki. W Ameryce liczy się tylko to co sobą reprezentujesz. W Polsce jest z tym inaczej. Tu decydują również jakieś relacje, układy, finansowanie – i można wypromować nawet mierność. Państwo i tak zapłaci za taki występ, bo obywatelowi coś się należy. W Ameryce nikt tak nie pomyśli. Tam nie ma uprzedzeń. Wychodzisz na estradę i pokazujesz kim jesteś.

Wnioski? Miejsce w salach koncertowych winno być tylko dla tych najlepszych. I to z szacunku dla publiczności. Bo muzyka jest czymś ekskluzywnym. A szansę na to trzeba dawać zwłaszcza ludziom młodym. To czynią Amerykanie. Młodzież ma tam wejścia na koncerty za darmo, choć bilety są bardzo drogie. Ich student ma się „zarazić” bakcylem tej sztuki, a później płacić za nią już jako dojrzały meloman. Ameryka na to nie daje pieniędzy. W Polsce jest odwrotnie. I koszty utrzymania rosną. A ja nie chciałbym podnosić cen biletów na koncerty.

Czy notowaliście odniesienia do wojny w Europie? Amerykanie bojkotują rosyjskich kompozytorów?

Ten dramat jest obecny w USA, choć temat nie był poruszany wprost. Nie zauważyłem żadnego embargo na kulturę rosyjską. W repertuarze mieliśmy przecież Koncert Skrzypcowy D-dur, op. 35 Czajkowskiego. – Partię solową w nim wykonała Sara Dragan. Grając niezwykle szerokim spektrum dźwięków wydobyła z Czajkowskiego fascynujący świat jego melodyki. Po mistrzowsku sprostała technicznym wyzwaniom utworu, a jej smyczek w trudnych technicznie pasażach przywoływał na myśl wirtuozowskie utwory Wieniawskiego – tak można streścić jedną z recenzji po koncercie. I nikt tego nie skreślał z afiszu.

Mimo sankcji wobec Rosji jako agresora w tej wojnie, nikomu tam nie przyszło do głowy by bojkotować rosyjskiego kompozytora. Jawi mi się gorzka refleksja, że dyktator cieszy się z polskiego zrywu, by dezawuować dorobek tamtejszej kultury, że widzi w tym słabość Polaków.

Jakie wyzwania stoją więc przed filharmonią?

Jednym z nich jest „wychowywanie” sobie publiczności. To misja, którą podjęliśmy do wypełnienia. To cała partytura działań: Niedzielne Poranki Muzyczne dla młodzieży szkolnej, specjalne audycje dla dzieci najmłodszych, w planach organizowanie różnych zespołów: instrumentalne, wokalne, chóralne, taneczne. Bo filharmonia nie tylko odtwarza muzykę, a również ją tworzy.

W weekendy młodzi ludzie, „niezagospodarowani” a bardzo zdolni, znajdą w naszej instytucji miejsce, by móc realizować swe predyspozycje. Ci, którzy tutaj wsiąkną niech później zarażają entuzjazmem i pasją swoje otoczenie. Ich rodzice zapewne będą chętnie oglądać własne pociechy występujące na scenie. A dziecko powie im: ja chcę chodzić do filharmonii bo to jest mój drugi dom, bo muzyka jest częścią mnie… Tak bym widział nasze wyzwania. Również promowanie tego co lubelskie. Po to Lublin ma Wieniawskiego, który swą twórczością budzi w świecie coraz większy zachwyt. A świat ekscytuje się jego muzyką.

Przy okazji, chcę tą drogą podziękować Marszałkowi Województwa Lubelskiego, że uwierzył w celowość naszej wyprawy, finansując podróż orkiestry FL do USA. Chyba trafnie zainwestował w ten rodzaj promocji naszego regionu i jego kultury. Marek Rybołowicz

News will be here