Covid-19 to nie ściema!

Prawie 40 stopni gorączki, niespotykany ból głowy, jakiego nigdy nie doświadczył, brak smaku i węchu, męczący kaszel. Przez siedem dni nie wstawał z łóżka. Gdyby nie pomoc żony, nie wie, czy dałby radę. Robert Szokaluk, sekretarz miasta Rejowiec Fabryczny, wygrał walkę z koronawirusem, ale – jak mówi – nikomu nie życzy takiej choroby. – Covid-19 naprawdę istnieje i przestrzegam wszystkich tych, co uważają inaczej i robią sobie z tego kpiny – mówi.

– Nie wiem, gdzie doszło do zakażenia koronawirusem, bo w urzędzie miasta nikt nie chorował – mówi Robert Szokaluk, sekretarz miasta Rejowiec Fabryczny, który przez dwa tygodnie walczył z Covid`19. – Być może żona jako pierwsza została zakażona, bo u niej w pracy kilka osób chorowało.

Pierwsze objawy choroby u Roberta Szokaluka pojawiły się kilka dni po 1 listopada. – Pamiętam, to była środa, zaczęło się od bólu gardła i lekkiej chrypki. Zignorowałem to, sądząc, że jestem przeziębiony – opowiada pan Robert. – Żona od kilku dni miała natomiast problem z zatokami, a w piątek, 6 listopada, straciła węch. Lekarz rodzinny skierował ją na test. Tego samego dnia po południu podniosła się u mnie temperatura do 38,5 stopni Celsjusza.

Lek przeciwgorączkowy spowodował, że zmniejszyła się o jeden stopień. W nocy kolejna tabletka, ale gorączka nawet nie zbliżyła się do 36,5 stopni. W niedzielę, 8 listopada temperatura wynosiła już od 38,5 do 39,2 stopni. Wtedy wiedziałem, że coś jest nie tak, tym bardziej, że z każdą godziną czułem się coraz gorzej. Tabletki apapu, które zażywałem co cztery godziny, zbijały gorączkę o jeden, lub półtora stopnia, ale temperatura w krótkim czasie wracała do 39 stopni.

Tego samego dnia ok. 16.00 żona pana Roberta dostała wiadomość z sanepidu, że ma dodatni wynik testu na koronawirusa i musi poddać się obowiązkowej izolacji. – Mnie z kolei sanepid nakazał kwarantannę i zalecił kontakt z lekarzem podstawowej opieki zdrowotnej, tym bardziej, że miałem objawy. Następnego dnia w trakcie teleporady dostałem skierowanie na test, na który pojechałem w stanie podgorączkowym. Gorączka nie mijała, starałem się pić dużo wody, nocami pociłem się kilkakrotnie, byłem bardzo osłabiony. Żona o wiele łagodniej przeszła zakażenie. Poza bólem zatok i braku powonienia innych objawów nie miała. Dlatego też bardzo mi pomagała w walce z gorączką, przygotowywała zimne okłady, ja sam nie miałem siły ruszyć się z łóżka – relacjonuje sekretarz.

Ze środy na czwartek, czyli z 11 na 12 listopada temperatura sięgnęła prawie 40 stopni. – Tej nocy chyba z siedem razy zmieniałem piżamę, tak źle nigdy się nie czułem. Po środkach przeciwgorączkowych temperatura nieco spadła. Następnego dnia dostałem telefon, że w każdej chwili mogę kontynuować leczenie w szpitalu. Wystarczyło tylko skierowanie od lekarza rodzinnego. Po krótkim namyśle zdecydowałem, że walkę z koronawirusem będę kontynuował w domu. Szpital był ostatecznością. Tym bardziej, że miałem opiekę. Cały czas była ze mną żona – podkreśla pan Robert.

Jeszcze tego samego dnia, w czwartek 12 listopada, sekretarz Szokaluk dostał informację od lekarza rodzinnego, że wynik testu na Covid`19 jest niejednoznaczny i należy ponownie zgłosić się do punktu pobrania wymazu na obecność koronawirusa. – Wziąłem antybiotyk, tabletki na gorączkę, butelkę wody, z temperaturą 37,3 stopnie wsiadłem w samochód i pojechałem na test – opowiada.

Kolejna noc i następna była podobna do poprzedniej. – Znów bardzo wysoka gorączka, męczący kaszel, zimne okłady, przepocone piżamy i niesamowite zmęczenie, osłabienie całego organizmu. W piątek dostałem informację z sanepidu, że wynik testu jest pozytywny. Szybko musiałem przypomnieć sobie, z kim miałem kontakt w ciągu ostatnich kilku dni. Osoby, z którymi pracuję, na szczęście są zdrowe, żadna z nich nie miała jakichkolwiek objawów. W sobotę 15 listopada temperatura wahała się od 36,8 do 37,5 stopnia. Miałem pulsoksykometr, sprawdzałem nasycenie krwi, na początku 90-92 proc., to dolna granica, a więc trochę mało.

Robiłem to co 2-3 godziny, większej poprawy nie było. Kiedy wydawało mi się, że malutkimi kroczkami wracam do zdrowia, w niedzielę popołudniu pojawił się nie do opisania ból głowy, który utrzymywał się cały czas przez prawie trzy dni. Nigdy takiego bólu nie doświadczyłem. Niezależnie, czy siedziałem, czy leżałem w łóżku, był on tak silny, że nie dało się w żaden sposób funkcjonować. Dopiero w środę 18 listopada temperatura spadła do 36,2 stopni, zmniejszył się też ból głowy, choć kaszel wciąż się utrzymywał. Powoli zacząłem wychodzić na świeże powietrze, na taras, na kilka minut spaceru wokół domu – relacjonuje Robert Szokaluk.

Dwa dni później lekarz rodzinny sam zaproponował panu Robertowi badanie, a nie teleporadę. – Jestem mu za to bardzo wdzięczny. Wykonano EKG serca, a po badaniu osłuchowym lekarz stwierdził, że leczenie zmierza w dobrym kierunku. Pozostało jedynie osłabienie, kaszel i przejściowe bóle głowy. Pomyślałem sobie, dopiero teraz wirus w odwrocie – wspomina sekretarz.

Robert Szokaluk wygrał z koronawirusem, bo w tej walce nie był sam. Jak mówi, gdyby nie wsparcie żony, która wszystkiego pilnowała, począwszy od regularnego mierzenia temperatury, podawaniu płynów do picia, a na okładach zimnych skończywszy, nie wie, jak potoczyłyby się jego losy. – Być może wylądowałbym w szpitalu. Ważne zatem, by przechodząc tak ciężką chorobę, jaką jest koronawirus, mieć obok siebie bliską osobę, na którą zawsze można liczyć.

I apeluję do tych wszystkich, co uważają, że Covid`19 to jakaś bzdura i czyjś wymysł. To choroba naprawdę istnieje, to nie jest zwykłe przeziębienie, czy grypa. Są osoby, które przechodzą ją dość łagodnie, ale są też takie, które chorują ciężej ode mnie, wymagają hospitalizacji. Stosujmy się do wszystkich obostrzeń, nośmy maseczki, unikajmy dużych skupisk ludzi, zachowujmy dystans społeczny i dezynfekujmy ręce – dodaje sekretarz Szokaluk, który w poniedziałek 30 listopada wrócił do pracy w Urzędzie Miasta Rejowiec Fabryczny. (s)

News will be here