Czteroletni Stasio – młoda nadzieja organistów

Czteroletni Stasio - młoda nadzieja organistów

Bogusław Sagan, wieloletni organista w parafii w Dorohusku a od trzech lat w parafii Świętej Rodziny w Chełmie, zaraził pasją do kościelnych pieśni i organów swojego wnuka. Czterolatek ma już za sobą debiut w kościele. A teraz, co niedzielę towarzyszy i przygrywa dziadkowi podczas liturgii.

Większość wiernych nie wyobraża sobie mszy świętej i pieśni towarzyszących liturgii bez akompaniamentu organów. Ten instrument nieodzownie kojarzy się przecież z kościołem. Ale zawód organisty staje się coraz mniej popularny. Z różnych powodów – niskich zarobków, braku formalnych umów o pracę a także za sprawą młodych, którzy nie garną się do tego rodzaju muzyki i tego konkretnego instrumentu. Poza tym praca organisty, wbrew wszelkim pozorom, nie należy do łatwych. Trzeba być dyspozycyjnym praktycznie codziennie – od porannych po wieczorne nabożeństwa, a także we wszystkie niedziele i święta, kiedy inni wypoczywają.

O tym, że zawód organisty może zniknąć muzycy sami mówią od dawna. Ale są wyjątki. A niektórzy mają powody do dumy, kiedy w ich ślady idą dzieci, albo jak w przypadku Bogusława Sagana – wnuk. B. Sagan był organistą w parafii w Dorohusku przez 36 lat. Od trzech lat jest etatowym organistą w parafii Świętej Rodziny w Chełmie.

– Pochodzę z małej parafii Brzeźnica Bychawska niedaleko Lubartowa. Z tej malutkiej parafii, w której w latach 80-tych mieszkało około 1600 osób, wywodzi się aż czternastu organistów. Pracowali potem w różnych parafiach w diecezji lubelskiej. Byli zatrudniani na etacie, mieszkali w tzw. organistówkach, utrzymywali swoje rodziny z pensji z parafii. Ale robili przy okazji inne rzeczy – roznosili opłatki przed świętami, a niektórzy uprawiali parafialne grunty rolne. Tak było praktycznie do 2000 roku. Potem wiele się zmieniło – wspomina B. Sagan.

Dzisiaj mało która wiejska parafia zatrudnia organistę na etacie. Większość to muzycy, którzy tylko współpracują z parafami. Przyjeżdżają na niedzielne nabożeństwa, czy pogrzeby. A jeśli mieszkają na terenie gminy to czasami przygrywają podczas liturgii w dni powszednie. Nie mają czasu, bo pracują zawodowo. A granie w kościele traktują jako dodatkowe zajęcie.

– Są parafie, w których żywych organistów zastępują już elektroniczne urządzenia – mówi B. Sagan. – Nagrana jest muzyka i jest głos organisty, który śpiewa pieśni a ksiądz w trakcie mszy obsługuje urządzenie pilotem. Niestety czasami to konieczność, bo po prostu brakuje prawdziwych organistów, muzyków wykształconych w tym kierunku. Ale są parafie, w których proboszczowie nie wyobrażają sobie liturgii bez dźwięku prawdziwych organów i muzyki na żywo. Tak jest w Świętej Rodzinie, w której pracuję – mówi B. Sagan.

Sagan ma to szczęście, że wychowuje swojego następcę. Jego wnuk Stasio, który w ubiegłym roku skończył cztery lata jest zafascynowany muzyką organową. – Zaczynał do tego, że przebierał się w moje ubrania, zakładał koszulę, marynarkę i krawat, rozkładał keyboard i udawał, że gra pieśni kościelne – opowiada dziadek. – Uczyłem go śpiewać łatwe pieśni, a on udawał, że gra. Ale z czasem zacząłem uczyć go linii melodycznej – najpierw pod prawą rękę, potem powoli akordy pod lewą rękę. W krótkim czasie zaczął sam grać a potem śpiewać łatwe pieśni kościelne.

Mając zaledwie 4,5 roku po raz pierwszy zagrał w kościele. Po świętach Bożego Narodzenia zagrał modlitwę „Baranku Boży” i kolędę „Pójdźmy wszyscy do stajenki”. – Na zakończenie mszy proboszcz parafii ks. kan. Mirosław Bończoszek podziękował Stasiowi za piękną grę i powiedział, że za kilka lat będzie zastępował dziadka jako organista – mówi B. Sagan. – Niektórzy wierni byli mocno zaskoczenia, że tak mały chłopiec przygrywał podczas mszy, i gratulowali. A dzięki takim słowom zachęty Stasio jeszcze bardziej wciągnął się w organy, chętniej uczy się pieśni, chętniej ćwiczy. Przyjeżdża co niedzielę na mszę i akompaniuje mi psalmy. Jestem wdzięczny proboszczowi i wikariuszom, którzy kibicują Stasiowi, bo dzięki temu jest szansa, że zawód organisty przetrwa. I apeluję do rodziców, aby nie tylko kształcić dzieci na pracowników korporacji, i dążyć do tego, żeby stawali się celebrytami. Ale żeby popatrzeć na rzeczywistość i świat, który nas otacza i zobaczyć jak szybko znika to, co było naszą tradycją od pokoleń. I że pozostanie po tym pustka, którą zapełni komputer i sztuczna inteligencja. (reb)