Lubelski Bradley Cooper

Ujmuje swoją wrażliwością, pięknym głosem i wykonaniem oscarowego hitu „Shallow”, który w filmie „Narodziny gwiazdy” śpiewają Lady Gaga i Bradley Cooper. Spotkać go można w Bramie Grodzkiej na Starym Mieście. Gdy śpiewa, nikt nie mija go obojętnie. Coraz częściej mówią na niego „lubelski Bradley Cooper”. Naprawdę nazywa się Igor Skarżyński.

Czy wiesz, że jesteś określany mianem lubelskiego Bradley Coopera?

– Naprawdę? Wow! Ale jak to fajnie wskoczyć w to, co akurat jest popularne i zagrać to na ulicy, to, czego wszyscy słuchają. Zawsze grałem stare utwory i ludzie mnie mijali, bo już może tego nikt nie słucha. Ale miło mi słyszeć, że tak ludzie mnie postrzegają!

Jakiej muzyki słuchasz na co dzień?

– Szukam cały czas. Siedzę na YouTubie i znajduję np. jeden utwór, który katuję przez miesiąc. Ostatnio znalazłem taki fajny utwór grupy The Faces czy kawałki grupy M83. Kiedyś słuchałem Led Zeppelin, Jimiego Hendriksa, The Animals. Z kolei brat mnie częstował Metallicą, jak byłem mały. Słucham wszystkiego. Nie jest tak, że trzymam się tylko rocka.

Dlaczego śpiewasz akurat w bramie, a nie np. w programie typu talent show?

– Nie chcę być produktem. Nie chcę mieć ludzi, którzy będą mną rządzili i mówili mi: masz ubrać taką spódnicę i zapuścić brodę. Jestem wolny w tym, co robię,. Tu jest moje biuro. Gram tu od sześciu lat. Ta brama ma wspaniałą akustykę. To jest bardzo fajne miasto, bardzo przyjaźni ludzie tutaj też przychodzą.

Czy zdarza się tak, że ktoś się zatrzymuje i prosi Cię, żebyś coś zaśpiewał, tak jak ja dzisiaj?

– Taaak, są tacy! (śmiech) Są ludzie, którzy mają pewne życzenia. Ja wszystkiego nie zagram, bo się nie da, ale czasami ktoś mnie pyta, czy coś bym zagrał. No pewnie, nie ma problemu! Potem dają 2 zł czy 5 zł… Różnie bywa, bo niektórzy mniej rzucają, a niektórzy więcej.

Na co zbierasz?

– Na życie. To moja praca. Opłacam rachunki, mieszkanie, samochód. Teraz kolejny kurs robię, za który też muszę płacić i to jest moje jedyne źródło dochodu.

Jak to się wszystko zaczęło?

– kiedyś handlowałem skarpetami na targu. Byłem dobrym pracownikiem. Po dwóch miesiącach szef dał mi samochód, dał mi dwóch pracowników, ale potem mnie zwolnił. Sześć lat temu było bardzo wysokie bezrobocie w Lublinie. Szukałem pracy i nie mogłem nic znaleźć. Wtedy mój kolega, muzyk Grzesiek, z którym zagrałem pierwszy koncert w życiu, zaproponował mi: „Chodź Igor, pogramy sobie trochę na ulicy”. Wiesz, ja się strasznie bałem! Stresowałem się wyjściem do ludzi. Ale my tylko graliśmy, wtedy nie śpiewałem. Przyszła zima, spadł śnieg i Grzesio poleciał do swoich rodziców, bo miał tam ciepło, lodóweczka pełna. Miałem dziewczynę, która też nie miała pracy, mieliśmy dwa koty, więc trzeba było coś zrobić. Zostałem na tej ulicy i zacząłem śpiewać. Zauważyłem, że ludzie wolą śpiew od gry na instrumencie.

Trudne były te początki?

– Nie wychodziło mi! Dopiero się uczyłem. Niektórzy mówili: „Zamknij mordę! Nie drzyj się!” Ale każdego dnia wychodziłem i trening poprawił mój głos. Zmieniła mi się barwa. Trochę się nauczyłem. Dalej jestem niedoskonały, dalej chciałbym być jeszcze lepszy i coraz lepszy! (śmiech) Dlatego tutaj jestem! lubelski.pl

 

News will be here