Wiktoria Gajosz. Chełmska mistrzyni niedoceniona przez miasto

Właśnie skończyła zdawać maturę i wybiera się na studia psychologiczne. W międzyczasie biega i bije rekordy. Jest srebrną medalistką mistrzostw świata do lat 20 w sztafecie mieszanej 4×400 m, rekordzistką Polski w tej kategorii wiekowej na 150, 200 i 300 metrów i bez wątpienia jedną z najbardziej utalentowanych młodych lekkoatletek w kraju. Chełmianka Wiktoria Gajosz, bo o niej mowa, jest kolejną laureatką naszej akcji „Doceniamy, dziękujemy!”. Świeżo upieczona absolwentka IV LO w Chełmie opowiada nam o tym, jak bieganie stało się dla niej terapią, o trudnych początkach, pokonywaniu przeciwności losu, marzeniach i planach na przyszłość.

Kolejną laureatkę akcji „Nowego Tygodnia” i Stowarzyszenia WeRwA „Doceniamy, dziękujemy”, w której wyróżniamy kobiety, które rozsławiają nasze miasto i region, bezinteresownie poświęcają się dla innych, czy są inspirację dla innych mieszkańców, odwiedziliśmy z pięknym bukietem kwiatów przygotowanym przez chełmską kwiaciarnię „Małgońka”, dosłownie w ostatniej chwili. 18-letnia Wiktoria, 20 maja, zdała w IV LO w Chełmie swój ostatni egzamin maturalny i właśnie zastaliśmy ją jak opuszczała mury szkoły, a w najbliższym czasie w Chełmie spotkać ją będzie niełatwo – wyjeżdża, by przygotowywać się do kolejnych zawodów – Memoriału Janusza Kusocińskiego, Memoriału Ireny Szewińskiej, Mistrzostw Polski. Po wakacjach przeprowadza się zaś do Lublina, na studia na UMCS.

Sportowa, wielodzietna rodzina

Wiktoria Gajosz pochodzi z dużej, sportowej rodziny. – Sport był u nas obecny od zawsze, zarówno moi rodzice, jak i rodzeństwo doskonale odnajdywali się w świecie aktywności fizycznej. Mama interesowała się siatkówką, a tata był lekkoatletą, ale nie skupiał się na jednej konkretnej konkurencji, próbował wszystkiego po trochu – rozpoczyna swoją opowieść Wiktoria, która jest nie tylko wyjątkowo utalentowaną lekkoatletką, ale również piękną, elokwentną i nad wyraz dojrzałą, jak na swój wiek dziewczyną.

Nasza mistrzyni ma sześcioro rodzeństwa: starszą siostrę i pięciu starszych braci. Choć każdy z nich jako dziecko był inny, łączyła ich jedna pasja – sport. – Najczęściej wybierali skok wzwyż, skok w dal oraz biegi wytrzymałościowe – dowiadujemy się. I Wiktorii od urodzenia wszędzie było pełno. – Biegałam, skakałam, wspinałam się na drzewa, gdy inne dzieci bawiły się w piaskownicy. Wyróżniałam się na ich tle szybkością, zwinnością i niesamowitą dynamiką, do tego stopnia, że często nikt nie chciał się ze mną bawić w berka, bo zbyt szybko wszystkich łapałam – śmieje się chełmianka. Wiktoria przyznaje, że nie pochodzi z zamożnej rodziny, co niestety sprawiało, że… nie miała wielu koleżanek i kolegów i większość czasu spędzała sama. Szybko jednak poszła śladami mojego rodzeństwa. – Już od drugiej klasy szkoły podstawowej zaczęłam uczęszczać na zajęcia ogólnorozwojowe w ramach programu „Lekkoatletyka dla każdego” – wspomina. Gajosz chodziła wówczas do SP nr 7 w Chełmie. Jej pierwszą trenerką została nauczycielka wychowania fizycznego Dorota Czerniakiewicz. – Była niesamowitą osobą, ciepłą, życzliwą, z ogromnym sercem do dzieci. Pamiętam, jak przynosiła nam na treningi różne pyszności, do dziś czuję smak chleba z żurawiną. Co ciekawe, trenowała również moje rodzeństwo – opowiada lekkoatletka.

Choć zajęcia były ogólnorozwojowe, najwięcej czasu Wiktoria spędzała na skoku wzwyż. W Siódemce co roku organizowany był konkurs skoku wzwyż oraz hop-skoku. Była nawet tablica rekordów. Oczywiście królowało na niej rodzeństwo Gajosz. – Nawet jako absolwenci wracali, by kontynuować tradycję – podkreśla Wiktoria. Na każdy trening przychodziła z uśmiechem na twarzy, a starty w zawodach sprawiały jej ogromną radość. Jej rekord życiowy w skoku wzwyż to 1,45 m. – Z czasem zrozumiałam, że te treningi to nie tylko sposób na oderwanie się od rzeczywistości, ale też droga do odnalezienia siebie i ludzi, z którymi rozumiem się bez słów, którzy mnie nie wyśmiewają, lecz wspierają. Wraz z trenerką podjęłyśmy decyzję o rozpoczęciu współpracy z klubem sportowym MKS Agros Chełm. Bardzo chciałam kontynuować konkurencje techniczne, ale klub nie dysponował odpowiednim zapleczem trenerskim w tym zakresie – wspomina.

Odkryła w sobie sprinterkę

Wiktoria do wyboru miała płotki, których szczerze nie znosiła, oraz biegi wytrzymałościowe, które nie były jej mocną stroną. W przeciwieństwie do rodzeństwa, nie miała dobrej wytrzymałości. Zostały biegi sprinterskie, do których już wcześniej miała naturalne predyspozycje. I tak zaczęła się współpraca Gajosz z jej obecnym trenerem, Damianem Leszczyńskim. – Przez lata przeszliśmy razem wiele – piękne chwile, ale też nieporozumienia i zgrzyty. Na szczęście, od ponad roku mówimy tym samym językiem i tworzymy zgrany duet – podkreśla.

Poza bieganiem inne dyscypliny Wiktorii raczej nie interesowały. Przez chwilę próbowała trenować siatkówkę, ale szybko zrozumiała, że sporty zespołowe nie są dla niej, zrozumiała, że jest indywidualistką. – To jednak nie zmienia faktu, że uwielbiam biegi sztafetowe – są pełne emocji, współpracy i zespołowego ducha. Mimo to największą satysfakcję daje mi medal wywalczony własnymi siłami, ten moment, w którym wiem, że sukces zawdzięczam wyłącznie sobie, swojej pracy, determinacji i pasji. Nie muszę dzielić go z nikim innym, ani z zawodniczkami, ani z zawodnikami, jak ma to miejsce w przypadku sztafet mieszanych – zauważa.

Po SP nr 7 Wiktoria poszła do IV LO w Chełmie. Dziś twierdzi, że był to jeden z najlepszych wyborów w jej życiu. – Ta szkoła, jako jedna z nielicznych, wspierała mnie od samego początku, a nie dopiero wtedy, gdy mogłam pochwalić się sukcesami sportowymi. Dzięki ogromnemu zrozumieniu ze strony pani dyrektor Marzeny Koprukowniak mogłam liczyć na dodatkowe terminy zaliczeń, czy możliwość poprawy ocen – co było niezwykle ważne, bo bardzo często wyjeżdżałam na zgrupowania klubowe, a później także kadry narodowej. Z ogromnym sentymentem wspominam każdego nauczyciela, każdą lekcję, zwłaszcza teraz, gdy niedawno podchodziłam do swojej ostatniej matury – mówi.

Pierwszy kryzys, wątpliwości

Sama siebie Wiktoria określa jako humanistkę. Liczby i cyferki zawsze ją irytowały. Mimo wielu ćwiczeń z matematyki, zadania rozwiązywała z dużym trudem. W liceum trochę się poprawiła, ale to z języka polskiego osiągała najlepsze wyniki. Z nauką radziła sobie bardzo dobrze. W pierwszej klasie liceum otarła się o czerwony pasek. – Obiecałam wtedy mojej wychowawczyni, że za rok już go zdobędę, i tak właśnie się stało. W trzeciej klasie zaczęłam jednak odczuwać skutki tego, że przez wcześniejsze lata nie potrafiłam znaleźć czasu dla siebie, ani na odpoczynek, ani na przyjaciół. Zaczęło mnie to wszystko przerastać. Drobne problemy w moich oczach stawały się ogromne, przytłaczające. Pojawiły się trudności z samoakceptacją. Nie miałam z kim o tym porozmawiać, sytuacja domowa bywała ciężka, a atmosfera przytłaczająca. Wolałam zamknąć się w czterech ścianach i radzić sobie sama. Mimo starań – nie byłam w stanie. Ataki paniki zaczęły przenosić się na sport – nie ukrywa trudności Wiktoria.

To, co kiedyś dawało jej radość, zaczęło obciążać. Przestała trenować z pasji – liczyły się już tylko wyniki, które nigdy nie były dla niej wystarczająco dobre. – Obwiniałam się, że nie robię tyle, ile powinnam, że mogę więcej – wyznaje. Na treningach, zwłaszcza wytrzymałościowych, Gajosz potrafiła doprowadzać się niemal do granic nieprzytomności. Zawsze narzucała sobie zbyt wysokie tempo, które ledwo mogła wytrzymać. Ale skoro już się czegoś podjęła – nie wolno jej było zwolnić. Trener mówił – ale Wiktoria nie słuchała. Chciała udowodnić sobie i innym, że da radę. Że potrafi więcej. – Na treningi chodziłam już nie z miłości, ale z poczucia obowiązku. To była rutyna – bez radości, bez pasji, bez szczęścia. Pojawiły się też trudności w rozmowie z trenerem. Nie potrafiliśmy się porozumieć – on miał swój trudny czas, ja miałam swój. Czasem powiedział za dużo, czasem ja. Raniliśmy się nawzajem. Był moment, w którym naprawdę chciałam się poddać i zrezygnować. Ale coś we mnie powiedziało: „Nie możesz tak po prostu zostawić czegoś, nad czym pracowałaś całe życie” – opowiada.

Pomógł sportowy psycholog

Wiktoria zachowała się bardzo dojrzale. Zdecydowała się na pracę z psychologiem. Początkowo terapia przynosiła efekty, ale z czasem usłyszała coś, z czym się nie zgadzała, coś, co ją zszokowało, ale o czym mówić nie chce. – Przerwałam spotkania. Wtedy przyszło zobojętnienie. Przestałam stresować się zaliczeniami. Dałam sobie więcej wytchnienia, zrozumienia i współczucia. Bo przecież nikt nie musi być idealny we wszystkim, prawda? – mówi.

Na treningach przestała gonić za wynikami, znów skupiła się na tym, by dobrze się bawić. Przestała patrzeć na innych, na słowa, na liczby. I tak, krok po kroku, zaczęła wracać do siebie. – Rozpoczęłam współpracę ze sportową psycholożką, która otworzyła mi oczy. Zaczęłam więcej widzieć, więcej czuć, więcej rozumieć. Obecnie nie kontynuuję spotkań – potrzebowałam przerwy, oddechu od ciągłego mówienia o problemach. Potrzebowałam się zresetować. Matury też nie pomagały, było ich po prostu za dużo. Ale teraz, gdy jestem już po wszystkim, mogę znowu skupić się na tym, co naprawdę się liczy.

Wyników części pisemnej egzaminu dojrzałości Wiktoria jeszcze nie zna, część ustną ze wszystkich przedmiotów zdała na 100 procent. Złożyła papiery na psychologię na UMCS w Lublinie, choć nie była to jej pierwsza wymarzona ścieżka kariery zawodowej. Zawsze marzyła, by zostać fizjoterapeutką albo masażystką, ale zdała sobie sprawę, że połączenie fizjoterapii ze sportową karierą byłoby niezwykle trudne. Z drugiej strony w liceum zaczęła się interesować psychologią, do dziś pasjonują ją psychologiczne aspekty ludzkich zachowań. – Często sięgam po filmy psychologiczne i lubię analizować emocje, motywacje i mechanizmy działania człowieka – zauważa.

Dlaczego odeszła z Agrosu Chełm?

Wiktoria nie boi podejmować się kontrowersyjnego tematu: Dlaczego nie reprezentuje Agrosu Chełm, tylko tytuły, rekordy i medale zdobywa w barwach Tomasovii Tomaszów Lubelski? – Szczerze mówiąc to pytanie mnie trochę irytuje, ale nie uciekam od niego, bo dla mnie odpowiedź jest oczywista. Ale może zacznę od początku, od warunków. Nie zawsze w Chełmie był piękny stadion przy II LO. Nie zawsze miałam medale mistrzostw Polski, mistrzostw świata czy cztery rekordy Polski. Zaczynałam od podstaw, a w tym mieście zwyczajnie nie było warunków do trenowania. Trenowaliśmy w błocie, bo nie było, gdzie biegać w kolcach. Musieliśmy jeździć do Rejowca, czasem aż do Lublina, wydając niemałe pieniądze na dojazdy. A wsparcie? Jeśli w ogóle było, to symboliczne. Wszystko, od sprzętu przez transport, po opiekę, pokrywaliśmy z własnej kieszeni. My i nasz trener – mówi Gajosz.

A mimo to jej grupa treningowa osiągała świetne wyniki. Zbierała najwięcej punktów na zawodach, udowadniając, że warto w nich inwestować. A w sporcie – żeby coś mogło się zwrócić – najpierw trzeba zainwestować. I to nie tylko czas, pot, łzy, ale też pieniądze. – A Chełm tej inwestycji nie oferował. Nie miał odpowiedniego zaplecza. Nie było infrastruktury, nie było realnego wsparcia klubu. Tomaszów, w przeciwieństwie do Chełma, zaoferował wszystko, czego potrzebowałam, by się rozwijać. Mieli stadion. Mieli wizję. I wyszli z inicjatywą, stworzenia zarówno sztafety krótkiej, jak i długiej. Jedna z nich, 4×100 metrów, okazała się sztafetą na rekord Polski – wylicza sportsmenka.

Od pierwszego dnia po zmianie barw klubowych Wiktoria poczuła wsparcie. Po raz pierwszy w życiu miała kolce do biegania z wyższej półki, dostała dostęp do suplementacji, opieki fizjoterapeutycznej, mogła jeździć na obozy. Koszty dojazdów – zwracane. Koszty sprzętu – pomagano jej je pokryć. – Tomaszów nie tylko mnie przyjął, on mi zaufał. Zainwestował we mnie, zanim jeszcze zaczęłam bić rekordy. I właśnie dlatego dziś biegam w ich barwach – przyznaje, choć za każdym razem podkreśla, że jest chełmianką i z Chełmem jest i będzie związana.

Największe sukcesy

Bez wątpienia największym osiągnięciem sportowym Wiktorii Gajosz jest wspomniane srebro mistrzostw Świata U20 w Limie (Peru), w sztafecie mieszanej 4×400 m. Wiktoria, choć dopiero w czerwcu br. skończy 19 lat, jest też rekordzistką Polski U20 na dystansach: 4×100 m, 150 m, 200 m (sezon halowy) oraz 300 m. – Tyle w liczbach, ale to nie wszystko. Bo moim największym życiowym osiągnięciem nie jest czas na mecie. To pokonanie samej siebie. Własnych słabości, wątpliwości. To fakt, że – mimo naprawdę trudnych chwil – nie poddałam się. Nie miałam łatwo. I dalej nie mam – wyznaje.

Wiktoria już stała się inspiracją dla młodszych zawodników, dla dzieci i młodzieży, z którymi często prowadzi zajęcia. Na zawodach w Lublinie prowadzi rozgrzewki, bywa zapraszana jako gość na różne imprezy. Ciągle się rozwija i sama siebie zaskakuje. – Mam serce do walki. Mam też charakter, z którym – nie ukrywam – mój trener musi się czasem mierzyć. Nie jestem łatwa. Ani na bieżni, ani poza nią. Ale to właśnie ten ogień, ta siła, ten upór – prowadzą mnie dalej. I w tym wszystkim chcę po prostu czerpać radość ze sportu. Nie zatracić tej dziewczynki sprzed dziesięciu lat. Chcę być kimś, z kogo ona byłaby dumna – mówi.

Pozasportowe życie Wiktorii

Choć może to zabrzmieć dziwnie do niedawna Wiktoria Gajosz nie znała innego życia poza sportem i nauką.

– Dopiero teraz zaczęłam odkrywać, ile radości daje czas tylko dla siebie, czas dla przyjaciół, małych pasji, oddechu. Zawsze lubiłam rysować, brałam udział w różnych konkursach plastycznych, często siadałam z ołówkiem i po prostu przelewałam na papier to, co miałam w głowie. Śpiewałam też, trochę dla siebie, trochę dla innych – to dawało mi dużo przyjemności. Jeśli chodzi o filmy, zdecydowanie najbliżej mi do kryminałów i thrillerów psychologicznych – lubię zagadki, napięcie, analizę ludzkiego umysłu. Czasem wpadnie też jakiś dobry horror, byle nie taki przesadzony – bardziej taki, który zostaje w głowie, niż straszy na siłę – opowiada.

Gdzie się widzi za 10 lat?

Wiktoria nie ma sztywnego scenariusza na swoją przyszłość. Nauczyła się, że życie w sporcie to sztuka elastyczności, odwagi i reagowania na to, co niesie los. – Jednego jestem pewna: chcę być sobą. I chcę robić coś, co ma sens – coś, w czym zostawiam serce. Gdzie się widzę za 10 lat Szczerze? Tam, gdzie zaprowadzą mnie moje własne nogi – te, które już tyle razy niosły mnie przez zakwas, zmęczenie, presję i ból, ale też przez zwycięstwa, emocje i radość. Chcę być tam, gdzie będę mogła dalej kochać sport – niezależnie od tego, czy jako zawodniczka, czy już jako osoba wspierająca innych. Marzę, by w zdrowiu kontynuować swoją karierę sportową, ale wiem, że życie potrafi zaskoczyć. Dlatego chcę też robić coś, co pozwoli mi zostać blisko sportu, nawet jeśli nie zawsze na bieżni. Może jako psycholog sportowy, może jako trenerka, mentorka, może w zupełnie innej roli – ale z tą samą pasją i misją – podsumowuje. Karol Garbacz

Wiktoria w tym roku, w sezonie halowym, wynikiem 23,68 ustanowiła rekord Polski U20 na 200 metrów i wynikiem 38,09 na 300 metrów, a przed kilkunastoma dniami na otwartym stadionie przebiegła 100 m w 11,56 sek., a 200 m. w 23.37 sek., co jest najlepszym wynikiem w Europie w 2025 roku wśród zawodniczek do lat 20! Przed Wiktorią kolejne ważne zawody, w których wystąpi w kategorii open: 30 maja Memoriał Ireny Szewińskiej, w czerwcu Memoriał Janusza Kusocińskiego, a dalej mistrzostwa Polski i mistrzostwa Europy. – To będzie intensywny i ważny okres, ale czuję się gotowa i zmotywowana, żeby dać z siebie wszystko – mówi Wiktoria Gajosz.