Zawsze bliższa ciału koszula…

Pół Polski, a może i więcej, nie może pogodzić się z faktem, że Chełm od dwóch lat w końcu dostaje poważne wsparcie z budżetu państwa, buduje drogi, remontuje boiska, baseny i snuje kolejne inwestycyjne plany. Podobno teraz o tym, na które miasta rząd w Warszawie patrzy łaskawym okiem, decydują wyłącznie względy polityczne. A przecież w tej kwestii nic się nie zmieniło od lat. Przecież Chełm ze stolicy, za rządów SLD, a później PO i PSL, dostawał ochłapy. Czy o tym już nikt nie pamięta?

Fundacja Batorego przyjrzała się podziałowi pieniędzy z Funduszu Inwestycji Lokalnych i… niemal odkryła Amerykę. Z 357 mln zł aż 25 mln zł trafiło do Chełma. Dla wielu, jak się okazuje, był to szok. No bo jak można było dać upadającemu miastu na wschodzie kraju tak wielkie dofinansowanie, skoro przez lata jego losami nie interesował się nawet pies z kulawą nogą?! Fundacja szybko wyliczyła, że na jednego mieszkańca Chełma przypadło po 406 zł, podczas gdy dla innych miast średnia wyniosła około 50 zł. Temat szybko podchwyciły ogólnopolskie media i na przykładzie Chełma, cytując Fundację, przekonują, że rząd chce pokazać, iż wybór na prezydenta, burmistrza czy wójta kandydata z PiS-u oznacza wsparcie z budżetu państwa. A przecież w ubiegłych latach było podobnie, pieniądze w dużej mierze szły do ośrodków, gdzie rządzili prezydenci związani z Platformą Obywatelską czy Polskim Stronnictwem Ludowym.

Tak się złożyło, że Chełm przez rządzących był przez wiele lat traktowany jak piąte koło u wozu. Nie mógł liczyć na żadne poważne wsparcie, bo sprawujący w mieście władzę prezydent miał inne poglądy polityczne, niż opcja, która w tym czasie rządziła w kraju. Krzysztof Grabczuk z Platformy Obywatelskiej, prezydent miasta w latach 2002-2006, nie mógł na wiele liczyć od SLD i PSL, a potem PiS-u. Trudno przypomnieć sobie z tamtych czasów inwestycję w Chełmie, na którą państwo wyłożyłoby pieniądze.

Z jego następczynią, Agatą Fisz z lewicy, było podobnie. Przez dwanaście lat jej prezydentury, od rządzących krajem w latach 2007-2015 PO i PSL Chełm dostawał jeden ochłap rocznie z rezerwy ministerialnej na przebudowę dróg krajowych i wojewódzkich w granicach administracyjnych miasta. Władza w Warszawie nie interesowała się miastem.

Premier Donald Tusk a po nim Ewa Kopacz nie zadali sobie trudu, by przyjechać do Chełma, zobaczyć, jak wygląda upadające miasto na wschodzie Polski. Kopacz, co prawda była, ale jako minister zdrowia, ale tylko na otwarciu chełmskiego szpitala. Głoszone przez rząd hasła o zrównoważonym rozwoju kraju można było włożyć między bajki.

Pamiętamy wypowiedź ówczesnego posła PO Stanisława Żmijana sprzed 10 lat, który zapytany o plany związane z budową S12 Piaski – Dorohusk, stwierdził, że ekspresówka jest niepotrzebna, bo nawierzchnia drogi prowadzącej do Chełma jest w dobrym stanie. Doskonale pamiętamy także losy obwodnicy Chełma, która do Krajowego Programu Budowy Dróg i Autostrad, głównego załącznika, była włączana tylko przed wyborami parlamentarnymi. Tak naprawdę rządowe wsparcie szło do miast, w których władzę sprawowali prezydenci kojarzeni z Platformą lub ludowcami.

Fundacja Batorego, nad czym dziś można ubolewać, nie zadała sobie trudu, by wytknąć ówczesnym władzom, że niemal na każdym kroku pomija takie miasta jak Chełm, tylko dlatego, bo rządzą w nich prezydenci z innych partii politycznych. Ogólnopolskie media też nie przejawiały większego zainteresowania losami samorządów, które przez 10-15 lat utraciły całe mnóstwo funkcji społecznych.

Wśród nich był Chełm. Gdzie wtedy byli ci wszyscy, co dziś nie mogą przeboleć, że Chełm w końcu może liczyć na rządową pomoc, o której przez lata mógł tylko pomarzyć? Faktem jest, że nasze miasto ma swoje pięć minut, na które czekało wiele lat i musi je jak najlepiej wykorzystać. Za niespełna trzy lata odbędą się wybory samorządowe i parlamentarne. Jeśli władzę w mieście zdobędzie inna partia, niż ta, która uzyska większość w sejmie, dla Chełma znów mogą nadejść bardzo chude lata. (mas)

News will be here