“Nie, nic, a nic, Nie, nie żałuję już nic, Ani dobra, co dano mi, Ani krzywd, to obojętne już mi…” – nie, z całą pewnością lubelskiemu Teatrowi Muzycznemu nie była obojętna tęsknota widzów za piękną muzyką i śpiewaną poezją. Odnoszący wielkie sukcesy spektakl Artura Barcisia o życiu Edith Piaf, ilustrowany jej wspaniałymi piosenkami powrócił po niemal dokładnie sześciu latach od premiery.
Długo oczekiwane wznowienie
Samo pójście kurtyny w górę przypomina nam, jak wiele musiało się zmienić, by nadal sztuka pozostała tak doskonała. Premierę „Trzy razy Piaf” trzeba było aranżować w skrajnie niekorzystnych inscenizacyjnie (a także akustycznie i nawet oświetleniowo…) warunkach wygnania Teatru w bunkrze Lubelskiego Parku Naukowo-Technologicznego. Wówczas udało się słabości przekuć w siłę, w czym znakomicie pomogło zwłaszcza zaangażowanie orkiestry i jej nieodżałowanego do dziś dyrygenta, Piotra Wijatkowskiego.
Dziś orkiestra jest już standardowo schowana w kanale, radzi sobie zresztą znakomicie, daje muzykę lekką, gdy trzeba, a dramatyczną, gdy to oczywiste – choć batuty Wijatkowskiego, jego nieuchwytnego stylu trochę jednak na Skłodowskiej wciąż brakuje. Na szczęście prowadzący zespół Łukasz Sidoruk ma też pewną rękę i ten nerw, bez którego granie muzyki francuskiej, nawet popularnej – nie miałoby żadnego sensu.
Trzy razy Kowieska!
Piaf miała wrócić już rok temu, wówczas jednak wznowienie pokrzyżował pierwszy lockdown, a następnie rządowa zabawa w losowe zamykanie i otwieranie instytucji kultury.
Udało się więc właśnie wstrzelić w lukę między kolejnymi falami – i choć Teatr zmuszony był wprowadzić rygorystyczne ograniczenia ilości miejsc, a od widzów wymagane są deklaracje Covid-poprawności – to i tak nie psuje to przyjemności z obcowania ze sztuką. Opóźnienie doprowadziło za to do zmian obsadowych. Anita Kostyńska jako Młoda Piaf niczego nie straciła ze swojej świeżości, za to głos ma dziś dojrzalszy, głębszy, z piękną barwą idealną dla wczesnych songów Piaf.
Bezkonkurencyjna gwiazda premiery, Patrycja Zywert-Szypka po latach awansowała do najstarszego wcielenia Piaf, będąc bardzo wiarygodną jako jej Zmęczona strona, niczego jednak nie tracąc ze swojego własnego, naturalnego sexappealu. A jednak – wznowiony spektakl bezwzględnie należy do Ewy Kowieskiej, Piaf Zakochanej i to ona jest jego odkryciem. Jej interpretacja najbardziej znanych przebojów jest po prostu oszałamiająca, pozostawiają tylko jedno pytanie: jak tak wspaniały głos zdołał się dotąd ukrywać w chórze Teatru i pomniejszych solówkach?!
Między Paryżem a Wiedniem
Jest parysko, jest lirycznie, jest miłośnie, jest smutno, ale i witalnie – wszystko, czego nam trzeba w tych ponurych, wariackich czasach, dlatego wizyta w Teatrze Muzycznym na „Trzy razy Piaf” staje się niemal obowiązkiem melomana. Tym bardziej, że długo oczekiwane wznowienie jednego dzieła – dało świetny argument za wzmocnieniem współpracy naszej operetki z kochanym przez wszystkich Arturem Barcisiem. Ten, poza wszystkim, jeden z najinteligentniejszych twórców już zgodził się wyreżyserować na lubelskiej scenie „Zemstę Nietoperza”.
Czeka więc nas wreszcie powrót pełnowymiarowej sztuki operetkowej w najlepszym wydaniu! I oby żadne covidy już tego nie zepsuły…
TAK